U źródeł apostolstwa

Zaciekawienie ogólne wzbudzili dwaj bracia Kolbowie: Franciszek i Rajmund gdy w 1907 r. przybyli do trzeciej klasy gimnazjum w małym Seminarium franciszkańskim we Lwowie. Odróżniali się początkowo od innych zielonkawym mundurkiem i czapkami dziwnego, jak się nam zdawało, kraju, przywiezionymi z Królestwa i byli jedynymi królewiątkami w naszym gronie. Opowiadali o rewolucji w Łodzi, o szarżach Kozaków, na które patrzyli. Nadto sami przekradali się przez granicę, aby się dostać do Galicji i używali w tym celu różnych fortelów. Młodzi koledzy zazdrościli im tych przygód, bo każdy z nas marzył o jakichś wyczynach, niespodziankach, a tu dotychczas życie każdemu tak spokojnie i jednostajnie upływało.

Z rozpoczęciem roku szkolnego, gdy trzeba się było wziąć do pracy, gdy co dzień były pytania, obawy dwójek, spowszednieli nasi królewiacy. Rajmund był młodszy i zdolniejszy. Łacina szła mu słabiej, bo dotychczas uczył się jej tylko prywatnie, ale w matematyce wybił się zaraz na pierwszego ucznia w klasie Wprawdzie było kilku zdolnych kolegów, którzy wszystkie przedmioty łatwo opanowali, ale u Rajmunda wyczuwało się w matematyce nadzwyczajną, zdolność i jakąś inwencję. Tak jasno tłumaczył kolegom rozwiązania, że ci potem sami się dziwili, że taka prosta rzecz, a nie mogli jej pojął. Wiedząc zaś, że Rajmund ma dla każdego usposobienie życzliwe, chętnie, zwłaszcza młodsi, zwracali się do niego z prośbą o pomoc.

Potem, dopiero po kilku latach, znów zwrócił Rajmund na siebie szczególną uwagę. Już był zakonnikiem, nowicjuszem. Po paru miesiącach to nowe życie zupełnie go zmieniło. Pod wymagającym magistrem na ogół poziom duchowy nowicjuszów był dosyć wysoki, a przynajmniej widoczny był zapał do modlitwy, umartwienia, do przyszłej pracy dla zbawienia dusz. Kto nie chciał się poddać tej atmosferze gorliwości, zrozumiał, że nie ma co dalej siedzieć w nowicjacie i opuszczał zakon. Lecz Rajmund, teraz już brat Maksymilian, prześcignął wszystkich w pobożności, świętości życia. Widocznym było, jak wszystkie motory pobudki działania przestawi! teraz na dziedzinę nadprzyrodzoną, usunął z duszy miłość własną, marzenia młodzieńcze, a chciał żyć i poświęcać się zupełnie Bogu, ku któremu kierowała się każda modlitwa, praca, obcowanie z drugimi A jak się modlił? Młodzi zakonni współbracia widząc, że inaczej się modli niż inni, podpatrywali go: ile u niego było skupienia, skromności w ułożeniu ciała czy półzamkniętych oczach, albo rozpromienionej żarem wewnętrznym twarzy.

Po nowicjacie pobożność jego i całe nadprzyrodzone życie jakby stężało, uspokoiło się. Kazano mu w roku ukończyć jeszcze studia gimnazjalne. Znowu w przedmiotach matematyczno-fizycznych był wyjątkowym uczniem. Z łatwością i szybko wypracowywał zadania maturalne, które w ciągu roku profesor lubił zadawać i znowu, pomagając innym tłumaczył im br. Maksymilian że gdy się logicznie myśli, to rozwiązanie jest proste. Nie zaprzestał tych nauk w Rzymie, podczas studiów filozofii. Ogólnie nie dopisywało mu zdrowie, szczególnie zaś dokuczał mu żołądek, prawie stale nękały bóle głowy, tworzyły się rany i nie chciały goić, nadto trapiły jakieś wewnętrzne skrupuły czy ciemności sumienia. To wszystko tak go nieraz dręczyło, że nie mógł bez pomyłki wypełnić obowiązku prowadzenia dosyć skomplikowanej modlitwy chórowej. Nieraz współbrat gorąco kąpany, wrażliwy zbytnio na honor narodowy, a nie rozumiejący trudności br. Maksymiliana, wyrzucał mu, że wstyd nam Polakom przynosi, iż nie może bez błędu wypełnić obowiązku i to on, niby taki skupiony i wniebowzięty. Z całego zachowania się br. Maksymiliana wnioskowano, że może będzie wybitnym, a nawet sławnym filozofem, bo różne teorie i plany rozwiązania zasadniczych zagadnień chodzą mu po głowie, ale do życia praktycznego zupełnie się nie nada.

Rektor kolegium uważał go jednak za najbardziej wyrobionego kleryka. [73]Polecał mu różne funkcje, które wymagały i pokory i bezwzględnego zaufania. Po trzech latach pobytu w Rzymie złożył br. Maksymilian doktorat z filozofii i rozpoczął w drugim roku wojny światowej studia teologii. Zabierając się do nowej nauki, pamiętał, że ma być ona przede wszystkim przygotowaniem i wskazówką jak siebie i ludzi uszlachetniać i do Boga prowadzić. Wokoło siebie jednak widział świat, który tę naukę lekceważył i gardził środkami ofiarowanymi przez Kościół, dla prowadzenia świętego życia.

Dusza br. Maksymiliana prężyła się do działania, pragnęła zbawiać świat. Lecz jakich środków użyć, aby podejść do tych ludzi obojętnych? Chociaż miał gruntowne wykształcenie filozoficzne, wyczuł że sama nauka nie sprowadzi ludzi do Boga, bo wiara to nie funkcja tylko rozumu, ale całego" człowieka. Owszem do wiary nie wystarczają siły ludzkie, ale potrzeba łaski. Br. Maksymilian przemyśliwał często i modlił się, jakie ma obrać najodpowiedniejsze środki w naszych czasach, aby zdobyć dusze ludzkie dla Boga. Jego usposobienie kochające piękno, serce mające od dzieciństwa serdeczne nabożeństwo do Najśw. Panny, tradycja franciszkańska i jego żywa wiara widząca w Matce Bożej tę, która zdepce głowę węża oraz niewiastę obleczoną w słońce, wskazały mu, że pod opieką Nie-pokalanej winien zdobywać ludzkie dusze. Ta myśl owładnęła nim całkowicie. Od tej chwili o Niepokalanej będzie tylko myślał, Jej poświęci swe życie. Wyczuwał najpierw, że sam w tym nabożeństwie uzyskał jakąś świeżość, dziecięcą wiarę, w której utonęły wszystkie wątpliwości, znalazł w nim rycerską postawę.

Wraca chory do ojczyzny, lekarze rokują mu zaledwie parę miesięcy życia, a on sam czuje jak trudno pracować o jednym płucu, mając organizm strawiony gruźlicą, będąc osłabiony nerwowo, ale o tym niech Niepokalana myśli, której on się zupełnie poświęcił.

Żyjąc całkowicie nadprzyrodzonością, wchłonął w siebie Chrystusowego ducha miłości. Stąd, gdy podczas wojny szalało prześladowanie, nienawiść, a w takich warunkach miłość nieprzyjaciół była dla wielu katolików największym szkopułem, on tej trudności nie odczuwał. Do każdego człowieka, brata czy też wroga podchodził z sercem mówiącym: bracie, chcę byś był szczęśliwym, pragnąłbym cię zbawić. Daj się prowadzić ku temu najkrótszą drogą; przez Niepokalaną. Dlatego i ofiara jego życia, aby ocalić drugiego i katusze, które śmierć w bunkrze głodu poprzedziły, nie były czymś niespodzianym w jego działalności, ale była to prosta konsekwencja jego przeżyć, zasad, poglądów, wżycia się w naukę i ducha Chrystusowego, jasnym wnioskiem oddania się Niepokalanej.