Trudności przezwyciężone

(Refleksje nawróconego racjonalisty

"Do Kościoła katolickiego najwięcej mnie przywiązuje nieprzerwana linia biskupów, wiodąca aż do obecnego papieża".

(św. Augustyn)

Dlaczego więc nie stałem się od razu katolikiem, skoro zaszedłem już tak daleko i stwierdziłem, że nie mogę znaleźć upragnionej powagi, jedności i powszechności ani w niezgodnym sekciarstwie, ani w zracjonalizowanym luteranizmie, ani nawet w podzielonym anglikanizmie?

Niestety! Poszukiwacze prawdy, którzy, jak ja, stanęli na progu Kościoła Rzymskiego, a którzy odziedziczyli wszystkie przesądy młodości i obawiają się urazić krewnych i przyjaciół, doskonale wiedzą, ile przeszkód, naukowych, towarzyskich i teologicznych spotyka drżąca dusza które przyjmuje za dobrą wymówkę dla dalszego wahania i odkładania decyzji. A te różne przeszkody nie są bynajmniej złudzeniem wyobraźni. Są one rzeczywiste należy je stanowczo zbadać i przezwyciężyć. W jaki sposób to się odbyło w moim przypadku? Oto naturalny dalszy ciąg niniejszego opowiadania.

DOGMATY KATOLICKIE

Obawiając się powziąć tak ważną decyzję przed rozwiązaniem tych zagadnień, stawiłem im czoło bez odwłoki. Skupiają się one wokół pewnych dogmatów, które stanowią istotne artykuły katolickiej wiary. Niektóre odmiany protestantów przywykły patrzeć na dogmaty jako na coś mało ważnego. Ale nie zawsze tak było. Przeciwnie, wielka doktryna Lutra polegała na twierdzeniu, że sama wiara wystarcza do zbawienia i usprawiedliwienia i że, jeśli kto wierzy w pewne dogmaty, to dobre uczynki są zbyteczne. Teraz jednakże protestanci znaleźli się w drugiej ostateczności, twierdząc z upodobaniem, że mało jest ważne, w co kto wierzy, byle postępował przykładnie. Tymczasem, w teologicznej myśli (jak w każdej myśli) dokładność wyrażeń jest równie konieczna jak dokładność myślenia. Jasne, niedwuznaczne sformułowana wniosków, do jakich się doszło i które się wspólnie przyjęło, są istotne dla każdej grupy wierzących. Takie jasne i niedwuznaczne sformułowania są ich dogmatami i są Kościołowi równie konieczne jak kości do trzymania ludzkiego ciała w jego zwykłym kształcie. Otóż wszyscy chrześcijanie godzą się na to, że Zbawiciel posłał swych uczniów "na wszystek świat", by uczyli ludzi prawd Jego Objawienia. Ale uczyć znaczy określać i nie może być określonego nauczania bez czegoś określonego do nauczania. To "coś określonego" jest właśnie Dogmatem. Kardynał Manning doskonale to wyraża: "Każda wiedza musi być określona - Czyż nie jest to słuszne w odniesieniu do wszelkiego rodzaju nauki? Co pomyślałby matematyk o nieokreślonym wykresie? Czym jest historia nieokreślona? Historia, nie będąca opisem określonych faktów, jest mitologią, bajką, albo rapsodem .. Czym są nieokreślone prawa moralne? Nieokreślone prawo moralne nie pociąga za sobą żadnych zobowiązań. A tak jest w nauce ludzkiej, tak też - i tym bardziej - jest w nauce Boskiej. Jeśli jest jakaś nauka naprawdę ściśle określona, to jest nią nauka, którą Bóg objawił o Sobie".

Jeśli jednak dogmaty Chrystusa mają być określane i nauczane, to do ich nauczania i określania musieli być i muszą być nadal upoważnieni jacyś nauczyciele, zabezpieczeni przed błędnym ich formułowaniem. Apostołowie posłani przez Chrystusa na świat, żeby "nauczali wszystkie narody", musieli być, pod tym względem, nieomylni. Nie ma najmniejszej wątpliwości, że ci apostołowie byli pewni tej nieomylności.

Św. Paweł na przykład powiada: "Ale choćbyśmy i my, albo nawet anioł z nieba głosił wam coś ponad to, cośmy wam głosili - niech będzie przeklęty" (Gal 1,8). By się upewnić, że te słowa będą zrozumiane, powtarza je tak: "Jakom powiedział przedtem, tak i teraz mówię: Gdyby wam ktokolwiek głosił Ewangelię inną od tej, którąście otrzymali - niech będzie przeklęty" (Gal 1,9). Św. Jan tak pisze: "Jeśli kto przychodzi do was, a nauki tej nie przynosi, nie przyjmujcie go do domu, ani też pozdrawiajcie" (2 J 10).

Ale to boskie ustrzeżenie od błędów nauczania musiało się odnosić również do spadkobierców apostołów. Czy możemy przypuszczać, że Chrystus dal pierwszym chrześcijanom nieomylnych nauczycieli, a nauczanie pozostałych pokoleń przez tyle stuleci, pozostawił ludziom omylnym? Przeciwnie, Chrystus nie tylko polecił pierwszym wodzom Kościoła uczyć Swego Objawienia, ale jeszcze obiecał im przewodnictwo Ducha Świętego "przez wszystkie dni, aż do skończenia świata". Było więc rzeczą naturalną, że apostołowie, przewidzieli następców po sobie i naznaczyli ich na wypadek swojej śmierci. Zorganizowany przez nich pod przewodnictwem Bożym Kościół, zarządzany przez biskupów, czyli "dozorców" (episkopoi) i ich podwładnych. O najdawniejszych czasach czytamy, (Dz 20,28-30): "Miejcie tedy pieczę o siebie samych i o całą owczarnię nad którą was Duch Święty ustanowił biskupami, abyście kierowali Kościołem Bożym".

Gdzieś więc na tej planecie musi istnieć Kościół Boży, stróż chrześcijańskiej wiary, takiej, jaką Chrystus przekazał, jakiej zamierzał nauczać, a którą Duch Święty strzegł. Jeden tylko Kościół głosił od początku, że jest tym stróżem, a jest nim Apostolski Rzymski, Katolicki Kościół, zaczęty w dniach apostolskich. żaden inny Kościół nie miał pretensji, że głos jego w sprawach wiary i moralności, jest głosem Boga. Kościół katolicki jednak nie może postępować inaczej, gdy utrzymuje, że została mu zlecona wiara a postołów którzy znów otrzymali ją od Samego Chrystusa i Ducha Świętego w dzień Zielonych Świątek, Te podstawowe dogmaty były od tego czasu strzeżone przez Ducha Świętego, zgodnie z obietnicą Chrystusa, od wszelkiego skażenia w ciągu biegu historii. Dogmaty te tworzą określony depozyt objawionych faktów które zostały raz na zawsze udzielone i nie mogą być ani zmienione, ani odrzucone. Gdyby więc Kościół katolicki wyrzekł się choćby na jotę, w najmniejszym drobiazgu, swego roszczenia, że jest widzialnym i nieomylnym stróżem tego depozytu, że jego wyłącznym przywilejem jest przechowywanie prawdy i nauczanie jej z powagą, wówczas natychmiast spadłby do poziomu organizacji schizmatyckich i heretyckich, w których znikła zarówno autorytatywna nauka, jak i karność.

Zapytałem się przeto "Czy wierzę w to, że Zbawiciel dotrzymał Swej obietnicy i że Jego Duch rzeczywiście pozostał w Jego Kościele, żeby go zachować w prawdzie i ustrzec od błędu?"

Na to odpowiedziałem sobie: "Muszę w to wierzyć, bo w przeciwnym razie byłbym zmuszony przyjąć, że Chrystus nie był wiarygodny, albo że Duch Święty wypełnił Swe dzieło niedoskonale. żadnego z tych przypuszczeń nie da się utrzymać. Nie mogłem, zatem, uniknąć wniosku, że w dziedzinie wiary i moralności, Kościół - kierowany przez Ducha Świętego - jest zachowywany od błędu, czyli, innymi słowy, jest nieomylny. Nie mogłem uniknąć tego wniosku. Jest rzeczą logiczną i konieczną, że Kościół katolicki uważa się za zabezpieczonego w sposób nadprzyrodzony od błędnych nauk. Gdyby tak nie uważał, to by zaprzeczał, albo wątpił o obietnicach Chrystusa.

Wiara w nieomylność Kościoła jest wiarą w słowo Chrystusa.

Słusznie mówi protestancki pisarz Mallock, autor książki pod tytułem "Czy warto żyć?": "Każda nadnaturalna religia, która zrzeka się roszczenia do nieomylności, może się uważać tylko za połowicznie objawioną. Dopóki się uważa za objawioną, dopóty, rzecz jasna, uważa się za nieomylną Ale, jeśli część objawiona jest trudna do odróżnienia i zrozumienia, jeśli jest wieloznaczna i zawiera w sobie sprzeczności, to nie miałaby ona sensu, gdyby nie było do niej tłumacza. Jeśli testament ma być nieomylnym objawieniem, czyli, innymi słowy, w ogóle objawieniem prawdziwym, musi być władza, zdolność tłumaczenia go".

Wobec tej potrzeby Bóg dał ludziom władzę tłumaczenia prawd wiary. W dniu Zielonych Świąt obiecany Duch Święty zstąpił na młody Kościół specjalnie po to, żeby go uczyć, wprowadzić we wszelką prawdę i przebywał z nim na zawsze. Słowa Chrystusa są pod tym względem niedwuznaczne: "A ja będę prosił Ojca i innego Pocieszyciela da wam, aby pozostał z wami na zawsze - Ducha prawdy. Lecz Pocieszyciel, Duch Święty, którego Ojciec pośle w imię moje, on was wszystkiego nauczy i przypomni wam wszystko, cokolwiek wam powiedziałem... Ale gdy przyjdzie Pocieszyciel, Duch prawdy, on wam o mnie świadectwo dawać będzie" (J 14,16.19).

A jakiż to był Kościół, któremu tak był obiecany Duch Święty za Boskiego Nauczyciela i Przewodnika? Oczywiście, jedyny Kościół, jaki wtedy istniał, jedyny, którego dowody są nieodparte, stary, apostolski, katolicki Kościół, którego dostojne zwierzchnictwo przetrwało niewzruszone przez tyle stuleci a od którego czterysta lat temu odłączyli się protestanci. A skądże pochodzą te niezliczone podziały wśród protestantów, jeśli nie z ich niewiary w nadprzyrodzone kierownictwo Kościołem przez Ducha Świętego?

Gdyby ta wiara utrzymała się była w czasach Lutra, nie byłoby odszczepienia od Matki Kościoła.

Sprowadzona do ostatecznych podstaw, Reformacja była buntem przeciw wierze w tę obietnicę Chrystusa. Ale takie opuszczenie pierwotnego Kościoła, któremu On zapewnił kierownictwo Ducha Świętego i ochronę przez wszystkie czasy, było zniewagą tego Ducha Świętego, bo okazywało zwątpienie o Jego obecności, albo o Jego mocy.

Jakże ci, którzy świadomie oddzielają się od pierwotnego Kościoła, mogą być pewni, że nie utracili uświęcającej i oświecającej obecności Ducha Świętego? Obietnica była dana nie poszczególnym jednostkom, ani nie zespołowi różniących się sekt, tylko jednemu Kościołowi, za którego całkowitą jedność jego Założyciel modlił się błagalnie ostatnim prawie tchem. Nie niezależny, prywatny sąd, ale Duch Boży miał przewodniczyć Kościołowi we wszelkiej prawdzie.