Służba rodzinie

Po pogrzebie matki, gdy wreszcie Wszyscy pokładli się do snu, Zosia, leżąc na łóżku z otwartymi oczami, patrzy w ciemność i czuje, że oto trzeba będzie przeżyć tej nocy jeszcze jeden pogrzeb: trzeba będzie pogrzebać swoje młodzieńcze marzenia o przyszłości.

Śmierć matki - to dla Zosi koniec studiów, koniec upragnionej, wypieszczonej w myślach medycyny - po jednym zaledwie roku.

Coś buntuje się w niej: Dlaczego? Dlaczego Bóg głazem mogilnym zawalił jej drogę życia, dlaczego unicestwił jej plany i zamiary, które przecież były szlachetne? Marzyła nie o bogactwach, nie o karierze, ale o wielkiej służbie społecznej, chciała służyć cierpiącym, chorym, ubogim... Teraz nic z tego!... Zostanie w kieracie domowym, chodząc w kółko po wydeptanych ścieżkach swej matki: od garnków w kuchni - do kur na podwórzu, od cerowania pończoch - do brudnej bielizny, od naparzania ziółek ojcu - do odrabiania lekcji z siostrami.

Niemal całą noc szamotała się bezradnie, bo czuła, że cokolwiek postanowi, uspokojenia nie znajdzie. Przy śniadaniu ojciec milczący dotąd z pewnym ociąganiem się zaczął:

- No i cóż, Zosiu! Jak teraz będzie z twoją medycyną, bo ja już ci teraz pomóc nie będę mógł, a i w domu... Machnął ręką nie kończąc, bo nie miał odwagi jej powiedzieć, że ona jest w domu potrzebna.

Ale Zosia zrozumiała dobrze o co chodzi i odruchowo, instynktem samoobrony zaczęła gwałtownie argumentować, że przecież ona musi skończyć medycynę, że teraz tak bardzo trzeba lekarzy, zwłaszcza tam na Ziemiach Zachodnich, że ona nie szuka własnego interesu, lecz dobra społecznego, że chce być czymś, chce pracować, chce służyć, chce być pożyteczną.

Ojciec słuchał milcząco oparłszy ciężką głowę na ręku - wreszcie rzekł:

- A no, zobaczymy!... w każdym razie musisz jeszcze parę tygodni zostać, zanim znajdę kogoś, co by się domem zajął, bo chyba żeniaczki doradzać nie będziesz.

Gorycz ostatnich słów ojca palącą kroplą padła na serce Zosi. Upokorzona odeszła do zajęć domowych.

Nie! To zwycięstwo nad znękanym ojcem nie dało jej zadowolenia - owszem wzmogło jeszcze niepokój.

Czy naprawdę chcę być pożyteczną, chcę pracować, chcę służyć?... Przecież to właśnie staje przede mną w tej chwili i woła o moją służbę. Tu jestem już w tej chwili potrzebna, najpotrzebniejsza, tu mnie nikt nie zastąpi. Lekarką mogłabym "być dopiero za lat kilka - a jeśli nie będę ja - będzie ktoś inny - lecz tutaj?... Dwóch braci kończy liceum w mieście, w domu troje drobiazgu - jak im teraz będzie?

Wspomniała swoje lata dziecinne, wyzłocone słońcem matczynej troskliwej miłości - i nagle poczuła, że to nie ona byłaby pokrzywdzoną ofiarą, ale te dzieci.

To, co już wzięła od rodziców, było tak wiele, że czas zacząć płacić długi.

Nie wolno samolubnie zagarniać wszystkiego dla siebie kosztem tych najmniejszych, nieświadomych swej krzywdy i nie umiejących się bronić dziewczątek.

Zdecydowanym ruchem sięgnęła po szary fartuch matki wiszący za szafą kuchenną i zabrała się do pakowania żywności dla braci, którzy mieli jutro wracać do szkół do miasta. Wkrótce stara duża walizka była wypakowana wiktuałami po brzegi.

Ach! jeszcze bielizna!... gdzie ją pomieścić? Obejrzała się po pokoju i nagle wzrok jej padł na własną walizeczkę, przygotowaną do podnóży. Ze smutnym uśmiechem otworzyła ją i wysypała całą zawartość na łóżko, a potem drżącymi trochę rękami zaczęła w niej układać ręczniki, chusteczki i kolorowe koszule braci...