Sen o mojej Matce

Kochałem moją matkę nad życie, nie miałem bliższej rodziny, było nas tylko dwoje. Matka patrzała we mnie jak w obraz, gotowa zawsze spełnić każdy mój kaprys, każdą zachciankę. Nie zdawała sobie sprawy, że takim postępowaniem psuła mnie bardzo. Miałem dużo pieniędzy a więc i wielu przyjaciół. Lata biegły. Wnętrze mojej duszy malało, ale zewnętrznie przedstawiałem się jako elegancki młodzieniec, do którego śmiało się życie i świat.

* * *

Było popołudnie. Leżałem jeszcze w łóżku po nocnej zabawie u kolegi, kiedy zadzwonił ktoś bardzo mocno do drzwi. Zerwałem się zaniepokojony, by otworzyć.

Mamy w domu nie było, wyszła przed godziną a mówiła mi, że za chwilę wróci. Dlaczego jej dotychczas nie było? Gdy otworzyłem drzwi zobaczyłem jakiegoś nieznajomego, który zawiadamia mnie, że matka moja na ulicy zachorowała na serce, odniesiono ją do pobliskiego szpitala i mam pojechać tam natychmiast.

Nie zdaję sobie sprawy, jak zniosłem tę straszną wiadomość. Jedna myśl huczała mi tylko w głowie: czy moja ukochana mateczka żyje jeszcze? Niestety, zobaczyłem ją martwą.

Zaczęły się koszmarne dni samotności, zabrakło mi największego przyjaciela - słodkiego uśmiechu matki, miłego słowa, czułego pogłaskania po głowie, choć byłem już taki duży (miałem 22 lata).

Dotychczas mówiłem mateńce dokąd idę, z kim przebywam, kiedy wrócę. Obecnie mogłem się nie krępować. Z postępowania swego, zdawało mi się, że nie mam przed kim zdawać rachunku. Zapomniałem, że jest Bóg, największy przyjaciel człowieka i najsprawiedliwszy sędzia. Gdy mi zabrakło mego słodkiego przyjaciela - matki mojej, zaczęły mnie otaczać jak pająki różne ciemne "typki". W ich towarzystwie zacząłem się upijać. Nieprzytomnego z pijaństwa, często odwozili do domu. Wiedzieli, że mam pieniądze, opiekowali się mną czule, nauczyli grać w karty. Początkowo wygrywałem a potem tylko przegrywałem.

* * *

Rok minął od bolesnej chwili śmierci. Przez ten rok strasznie się postarzałem i zniszczyłem moralnie. Pamiętałem o rocznicy, kupiłem kwiaty, pojechałem na cmentarz. Jakże gorąco się modliłem nad grobem matki, żeby mnie ratowała. Zdawałem sobie sprawę, że zginę nędznie, prowadząc takie hulaszcze życie, a nie miałem dość siły, aby zerwać z towarzystwem, które mnie opętało.

Tego wieczoru nigdzie nie poszedłem, lecz jak niegdyś, gdy mateńka żyła, ukląkłem przed obrazkiem Matki Bożej Niepokalanej i modliłem się całym sercem o zmianę usposobienia, o poprawę życia, o łaskę wydobycia się z matni zła.

Zmęczony, zasnąłem twardo. Spłynął na mnie dobroczynny sen, który zadecydował o całym moim życiu. Śni mi się, że o świcie dnia stoję na skraju drogi wysypanej ostrymi kamieniami. Droga jest szeroka i bardzo długa. W oddali widzę zarys jakiejś postaci ludzkiej obarczonej wielkim ciężarem. Ogarnia mnie współczucie, podbiegam, żeby pomóc nieść ciężki wór. Zgarbiona postać podnosi twarz i na mnie spogląda... Zadrżałem. Ugięły się pode mną kolana. Przede mną stała moja matka ukochana. Na skroniach i czole tkwiły ostre ciernie i krew kroplami spływała po twarzy. Czułem jej ból, skurcz chwycił mnie za gardło. Całowałem jej ręce i okaleczone stopy, a szlochając pytałem, dlaczego tak cierpi.

- Muszę Cię z tych cierpień uwolnić - powtarzałem, A mateńka moja zaczęła mnie głaskać jak dawniej po głowie; słyszałem jej cichy szept:

- Syneczku, ty mnie kochasz, prawda, ty zmienisz swoje życie dla mnie. Bądź, syneczku, wartościowym człowiekiem. Kochanie..., żeby powstrzymać karzącą rękę Boską nad tobą, ja zgodziłam się cierpieć. Mam wielką prośbę: - Wyjmij mi teraz te ciernie z głowy.

Podniosłem się z klęczek i zacząłem je delikatnie usuwać. Jęczała w bólu a jej przyrzekałem bez przerwy:

- Mateńko, już więcej nigdy nie uczynię nic złego. Padały na ziemię kolce, ja zaś powtarzałem przyrzeczenia, oszalały prawie w bólu i męce.

Obudziłem się ze słowami przysięgi. Na świecie, jak we śnie było szaro - dniało. Rzuciłem się na kolana przed obrazem Matki Bożej i zupełnie przytomny, przyrzekłem Bogu i matce mojej, że zrywam ze wszystkim złem.

Ten sen dodał mi siły do zupełnej zmiany życia. Kto przez jakiś czas żył tak hulaszczym życiem jak ja, wie, jak to trudno zerwać ze złym towarzystwem, złymi przyzwyczajeniami i nałogami.

Od tej chwili, gdy nacierała na mnie jakaś pokusa, stawała mi przed oczami umęczona matka; natychmiast wzywałem Maryi na pomoc i byłem zdolny do zwalczania każdego ataku zła. Kobiety, wódka, karty, lokale rozrywkowe, wszystkie te atrakcje straciły władzę nade mną.

* * *

Matka moja miłowała moją duszę.

Od tego pamiętnego dnia jestem szczęśliwym człowiekiem, minęło dziesięć lat, skończyłem politechnikę; z tytułem inżyniera i z miłością do pracy poszedłem w świat. Ciężko mi było nieraz walczyć, ale mam wewnętrzne zadowolenie, że jestem uczciwym człowiekiem.