Samarytanie
Drukuj

Wśród Polonii zagranicznej ukazały się dwie książki o męczeństwie polskich księży w obozach hitlerowskich. Są to: "W cieniu krematoriów" o. Melchiora Fryszkiewicza (Chicago 1947) i "Klechy w obozach śmierci" ks. Henryka Malaka (Schwäbisch Gmünd 1948). Byli więźniowie opisują przeżycia własne i współtowarzyszów niedoli, głównie grupy 1.600 księży, męczonych w Dachau za wiarę i za polskość. Poniżej przytaczamy wyjątek z książki o. Melchiora.

Los księży w obozach, a zwłaszcza w Dachau, był różny w różnych czasach. Była to - na równi z żydami - najbardziej prześladowana grupa. Kto przyznał się, że jest księdzem, był uważany za wyrzutka obozu. Księżom wyznaczano najcięższe prace, najbardziej upokarzające zajęcia. W Mauthausen pracowali przy kamieniołomach, w Sachsenhausen przy cegielni, w Buchenwaldzie przy równaniu skalistego terenu, w Dachau nosili kotły, kopali łąki, wozili żwir.

Bloki, gdzie mieścili się księża, były ciągle nawiedzane przez esmanów. Dla księży wybierano najgorszych przodowników i blokowych. Dręczono i mordowano ich ćwiczeniami karnymi. Szykany sypały się jak z worka. Jednym słowem, w najgorszych czasach, początkowych, księża bezwzględnie ucierpieli najwięcej.

Mimo to swoją rolę opatrznościową spełniali z godnością, a nieraz z bohaterstwem. Nie tylko czuwali nad sobą i swoją duszą; nie tylko modlili się ukradkiem, spowiadali się i przyjmowali Komunię św. w kącikach sypialni i pod łóżkami, nie tylko odprawiali Msze św. z narażeniem życia, ale czuwali nad zbawieniem bliźnich. Spowiadali przy pracy i w czasie przechadzek ulicznych, rozgrzeszali konających, pocieszali, pomagali. Nawet za innych poświęcali swe życie jak na przykład śp. O. Maksymilian Maria Kolbe. Bito ich za modlitwę, za zbliżanie się do umierających, za noszenie różańców i medalików, ale kapłani znosili to z największą cierpliwością i robili nadal swoje.

Czasem wybierali umyślnie ciężkie i niebezpieczne placówki, by tam działać. Dostawali się do szpitali jako sanitariusze, do karnych komand" obsługi łaziennej, dezynfekcyjnej itd. Ksiądz był wszędzie i wszystkim. Raz jako samarytanin, jako natchnienie, anioł stróż; innym razem stawał się wyrzutem sumienia: upominał, przestrzegał, łajał. Gnębieni i znienawidzeni samarytanie umieli podnosić na duchu bliźnich, wrogom bandażować rany.

Mimo, że księży do Dachau stale przybywało, grupa od 1941 r. nie powiększała się. Śmiertelność wśród księży bowiem była wielka. Księża umierali jak wszyscy inni więźniowie: z głodu, pracy, chorób, bicia, wycieńczenia. Ginęli też jako inwalidzi po komorach gazowych oraz z doświadczeń lekarskich. W Dachau 222 księżom polskim zaszczepiono malarię, a innym czterdziestu flegmonę. Wielu z nich ze szpitala nie wróciło.

Z początkiem 1943 r. w niektórych obozach życie polepszyło się. Dyscyplina zmalała, nie bito, nie maltretowano. Pozwolono na przysyłanie paczek Czerwonego Krzyża i od rodzin z kraju.

Księża, którzy byli wprost zasypywani paczkami z Polski, od razu stanęli na nogach i zaczęli odgrywać właściwą rolę.

Dzięki Polakom, a zwłaszcza księżom polskim, głód z obozu został częściowo przepędzony. Księża nie tylko oddawali swoje porcje obozowego chleba i zupy na inne bloki, ale dzielili się paczkami. Ubogim przekazywało się nie tylko suchy chleb, jak to opisuje "w "Listach spod morwy Gustaw Morcinek, ale tłuszcz, cukier itp. Na święta robiono setki paczek dla najbardziej potrzebujących w obozie i szpitalu.

Przed blokiem księży, który zwano plebanią, całe szeregi biedaków otrzymywały jedzenie i bieliznę. Kto tylko czuł się głodnym, biegł zaraz na "plebanię". Tam bywał nasycony, przyodziany.

Zimą 1945 r. do obozu w Dachau przywleczono z transportami tyfus. Warunki życiowe w obozie wówczas znowu bardzo się pogorszyły. Z Polski zaprzestano przysyłać paczki. W obozie powstał okropny głód. Do tego dołączyła się niebywała ciasnota mieszkaniowa. Do Dachau bowiem ściągano wszystkie transporty kacetowców z terenów zagrożonych linią frontową. Epidemia więc tyfusu miała dobre warunki rozwoju. Toteż w krótkim czasie objęła niemal cały obóz.

Tyfuśnikami najpierw zapełniono cały szpital. Następnie kilka dalszych bloków, wreszcie pół obozu izolowano i otoczono wewnątrz drutami. Dziennie umierało od sto do trzysta osób. Doszło do tego, że wymarła większa część obsługi szpitalnej; zdziesiątkowany personel blokowy nie był w stanie opanować sytuacji w poszczególnych blokach. Chorymi już się nikt nie opiekował. Trupy leżały w łóżkach po kilka dni. Trupami zasłano bloki, podwórza, ulice. Koło krematorium leżała ogromna kupa ciał cuchnących, a smród zatruwał powietrze w obozie.

Nad obozem zawisła klęska, jakiej nigdy nie notowano w dziejach obozów koncentracyjnych. Naczelne władze stały bezradne. Zresztą nie wiele troszczono się o więźniów, gdyż każdy esman myślał już wówczas tylko o sobie. W tej sytuacji znaleziono jeden ratunek. "Trzeba zaapelować do księży. Niech oni robią wszystko, by utrzymać jaki taki ład w blokach izolowanych" - wpadło na myśl esmanom.

I tu księża okazali się bohaterami; Szli ochotniczo tam, skąd inni uciekali, gdzie za żadne skarby nikogo nie można Trudno wprosić. Ratowali dusze i ciała chorych kolegów. Zaprowadzali porządek w blokach, usuwali trupy, przeprowadzali dezynfekcję, starali się o zmianę bielizny i lepsze pożywienie. Sami ginęli, ale nieśli wydajną pomoc: pocieszali, spowiadali, rozgrzeszali. Nieśli ukojenie umierającym, ulgę chorym. Pracowali ponad siły i umierali.

Ofiara księży spowodowała ciężkie oburzenie kolegów z innych bloków. Od delegacji posypały się zarzuty: "Przetrwaliście najcięższe czasy; pozostało was niewielu; jesteście potrzebni dla ojczyzny. A dziś idziecie dobrowolnie na bloki tyfusowe i giniecie. Czy to roztropnie?" Zrozumiałe oburzenie dobrych kolegów, zrozumiały zarzut ...ale bardziej zrozumiała była ofiara. Ofiara z trudu, z serca i życia. Ofiara tym większa, im bliżej była wolność, im więcej przecierpieli, im więcej trudu włożyli dla zachowania życia swego.

"Naród Polski to Naród Bohaterów" - słusznie ktoś powiedział.