Pierwsza spowiedź i Komunja św. nawróconego grzesznika

O naznaczonej godzinie udałem się bez wahania do plebanii Saint-Sulpice dla odbycia spowiedzi.

Ksiądz M. skoro tylko mię ujrzał, zapytał przedewszyst kiem, jakbyłem usposobiony. Odpowiedziałem, że jedynem mojem pragnieniem jest uwolnić się od grzechów.

Wskazał mi klęcznik przed krzyżem, poczem odmówiłem Confiteor i zacząłem oskarżać się z grzechów...

I w miarę jak wyznawałem swe winy, zdawało mi się, że Chrystus sam jest obecny i że ręka Jego ruchem pieszczotliwym i rozkazującym zarazem zbiera moje grzechy i rzuca je pod swe Boskie stopy. Jednocześnie czułem, jak w biedną duszę moją, schyloną pod ciężarem złego, nowe wstępuje życie i że przepełnia ją całą niewypowiedziane uczucie miłości i wdzięczności.

Gdy skończyłem i gdy ksiądz M. wymówił nademną wzniosłe słowa rozgrzeszenia - wstałem. Wówczas spowiednik otworzył ramiona, a ja padłem w nie płacząc.

Byliśmy obaj głęboko wzruszeni. Ja w uścisku moim wyraziłem niezmierną wdzięczność dla tego, który między mną a Bogiem był pośrednikiem, on zaś dziękował Panu,, że pozwolił mu zaprowadzić zbłąkaną owieczkę do owczarni Dobrego Pasterza.

Rozmawialiśmy chwil parę, potem pożegnałem księdza M., który polecił mi być nazajutrz rano w kościele Saint-Sulpice, gdyż osobiście chciał udzielić mi Komunji św.

Gdy znalazłem się na ulicy, było mi dziwnie lekko na duszy Ciągle powtarzałem: Moje winy są mi odpuszczone, o jakież to szczęście!... Cała dusza moja śpiewała hymn radości i uniesienia - zdawało mi się, żem o dziesięć lat odmłodniał. Przypomniałem sobie ustęp z książki Huysmans’a "En rout", w którym to uczucie wyzwolenia tak dobrze jest opisane. Durtal przejęty jest głębokim żalem za grzechy, ale przeor Trapistów pociesza go mówiąc: - Krzyż symbolizujący grzechy świata całego, tak nieznośnym gniótł Chrystusa ciężarem, że zachwiał się pod nim i upadł. Człowiek pewien z Cyreny, imieniem Szymon, pomógł Jezusowi krzyż dźwigać I ty synu mój, żałując za grzechy ulżyłeś Panu, zdejmując z Jego krzyża ciężar twoich grzechów i pomogłeś Mu tem samem podnieść się znowu.

I mnie też - myślałem - pozwolił Zbawiciel, bym Mu pomógł krzyż dźwigać. Niechaj mu za to dzięki będą na wieki!

Nazajutrz obudziłem się około czwartej rano. Jako przygotowanie do Komunji, przeczytałem rozdział z Ewangelji, w którym opisane jest ustanowienie Najśw. Sakramentu. Potem prosiłem Boga, aby mi dał łaskę z należytą pokorą przyjąć Jego Krew i Ciało.

Idąc do Saint-Sulpice przepełniony byłem błogością na myśl, że za chwilę już dzieło mego odkupienia będzie dopełnione i podziwiałem, jak Bóg usunął wszystkie do niedawna jeszcze piętrzące się przedemną trudności, odkąd ksiądz M. wziął mnie w swoją opiekę.

Wszedłszy do kościoła, skierowałem się do kaplicy Serca Jezusowego, w której ksiądz M. codzień rano o wpół do siódmej mszę odprawia. Było zaledwie kilka osób: parę kobiet z ludu, dwie czy trzy zakonnice i oprócz mnie jeden tylko mężczyzna. Uklękłem obok nich i wzniosłem duszę do Pana, błagając, aby zstąpił do niej, choć tak bardzo była niedoskonała.

W miarę jak zbliżała się chwila przyjęcia Komunji św. cała dusza moja zamieniła się w jeden wielki akt uwielbienia, który jakby na falach jasności unosił ją aż do tronu Boga. Szeptałem: - O Panie nie jestem godzien, abyś wszedł do serca mego, lecz mimo to przyjdź Zbawco, niech się z Tobą zjednoczę. A promienie łaski nieustannie zalewały moją odrodzoną duszę.

To też gdy wstałem z klęcznika, aby przyjąć Komunję św., byłem przepojony wewnętrzną jasnością, że czułem się jak wniebowzięty.

Czy rozumiesz mię czytelniku? Gdyż stanu tego nie mającego nic wspólnego z ziemskiemi uczuciami, nie podobna analizować. Mogę jedynie powiedzieć, że ani najbardziej wyrafinowane rozkosze zmysłowe, ani nawet upojenie, jakie daje twórczość literacka i artystyczna nie da się porównać z zachwytem duszy, która łącząc się z Bogiem, cała się w Nim zatapia.

Ksiądz M. udzielił mi Komunji św. Wróciłem na miejsce, a gdy odmawiałem modlitwy dziękczynne, pogrążałem się cały w błogim spokoju, jaki we mnie panował. Ach, czemuż nie można wstrzymać biegu czasu w tej uroczystej godzinie! Czemuż wracać trzeba na ten świat, pełen nizkich żądz i zgiełku.

żadna inna istota ani na ziemi ani w Niebie, nie jest zdolna dokazać tego, żeby sięgnąć mogła do miecza sprawiedliwości Najwyższego, dla powstrzymania razów wymierzonych na grzeszników.

Przez cały następujący dzień żyłem jakby we śnie promiennym. Myśli moje zwrócone były tylko do Boga; zdawało mi się, że wszystkie rzeczy przybrały odświętną postać. W dosłownem znaczeniu, patrzyłem na świat innemi oczyma.

O Eucharystio św., jakże pożałowania godni są zbłąkani lub nieświadomi, którzy Twej mocy nie znają! Ja zaś wiem, żeś źródłem wszelkiego dobra nadziei i siły, z której w dniach smutku i zwątpienia dusza czerpie radość i otuchę. Spraw, o Boże, bym nigdy o tem nie zapomniał i abym był godzien zawsze zbliżać się do Twego świętego stołu z temi samemi uczuciami, z jakiemi przyjąłem moją pierwszą Komunię św.

Przez trzy tygodnie, jakie spędziłem w Paryżu po pierwszej mojej Komunii św., prowadziłem ten sam tryb życia, co od przyjazdu ze wsi. Często odwiedzałem księdza M. i jak mogłem szedłem za mądremi radami, jakich mi udzielał. Posłuszeństwo stało się łatwe dla mojej buntowniczej natury. Rozkoszowałem się błogim, spokojem, jaki po raz pierwszy w życiu napełniał moją duszę.

Przypominając sobie dawne niepokoje, mówiłem: O, gdyby wszyscy wykolejeni, dręczeni niepewnością, wiedzieli, jak wielki jest wewnętrzny spokój tych, którzy schronili się pod opiekuńcze skrzydła Kościoła katolickiego. Gdyby złamali swą pychę, przekonaliby się jak łatwo wówczas ukorzyć się przed krzyżem ...

Często przystępowałem do Komunji św., a za każdym razem bardziej jeszcze przenikniony byłem jakimś nadziemskim spokojem i uwielbieniem dla miłosierdzia Bożego. Zamieszkałem w blizkości katedry Notre-Dame i codzień rano o siódmej bywałem na mszy.

Gdy wchodziłem do kościoła, panował jeszcze mrok, zaledwie rozjaśniony blaskiem kilku świec ofiarnych i drżącem światełkiem lampy płonącej przed Najśw. Sakramentem. Jakiś ksiądz staruszek odprawiał mszę w kaplicy, gdzie jest nagrobek biskupa Darboy, nad którym wznosi się figura świętego Jerzego zwyciężającego szatana. Opierałem się o filar umieszczony nawprost ołtarza i całem sercem łączyłem się z bezkrwawą Ofiarą.

Wśród głębokiej ciszy, zalegającej katedrę o tej porze, słychać zaledwie od czasu do czasu czyjeś kroki, które echo niesie po kamiennej posadce, lub dzwonek chłopca służącego do mszy. Chwilami wszystko milknie, a wtedy słychać tylko głos kapłana i szept kilku kobiet odmawiających różaniec.

Przychodziły tu na mnie chwile zachwytu i zupełnego oderwania się od świata i siebie samego, a wiara moja coraz bardziej wzmacniała się, rosła i potężniała. To też wspomnienie tych rannych mszy głęboko wyryło się w mej pamięci.

Jak tylko przebrzmiało "Ite, missa est", klękałem przed figurą Marji, o której już wspominałem i odmawiałem dziesiątkę różańca. Jakże czuła i tkliwa jest ta Królowa Anielska! Czy cierpi dusza czy ciało, tak dobrze u stóp Jej szukać pociechy: Wtedy macierzyńskie Jej serce wzrusza się i Jej słodki głos szepce: "Dlaczego smucisz się? Czyż nie jestem przy tobie, gotowa każdej chwili ulżyć twemu cierpieniu?".

Ale klęczałem przed Marją nietylko, aby Ją prosić o łaski i pomoc; wysławiałem ją i z żarliwością odmawiałem do Niej modlitwy i litanje. A wtedy bezwiednie prawie na Jej cześć składałem rymy. Gdy wyszedłem z kościoła zapisywałem je natychmiast i kto wie, może kiedyś utworzę z nich dłuższy poemat...


Pan Bóg dając nam Marję otworzył jakby szpital publiczny, do którego przyjęci być mogą wszyscy chorzy, pozbawieni wszelkich innych środków utrzymania. Owoż, w szpitalach przeznaczonych wyłącznie dla ubogich, pytam, którzy to mają pierwsze prawo do tego, aby przyjętymi zostali, jeśli nie ci, którzy są i biedniejsi i bardziej od innych schorzali? Stąd, im kto biedniejszym, bardziej ogołoconym z zasług i bardziej przygnębionym chorobami duszy, któremi są grzechy, ten tem większe ma prawo powiedzieć Marji: Pani Przenajświętsza! Tyś schronieniem biednych chorych; nie odrzucaj mnie przeto, gdyż biedniejszy i bardziej od innych chory, tem większe mam prawo do tego, byś mnie przyjęła.

Św. Bazyli