Patronka miłosierdzia
Rycerz Niepokalanej 11/1948, grafika do artykułu: Patronka miłosierdzia, s. 290

Przed siedmiuset laty - w krótki czas po św. Franciszku - żyła w południowych Niemczech, żona landgrafa turyngskiego Ludwika, z pochodzenia królewna węgierska Elżbieta. Święta Elżbieta. Wiemy o niej, że została świętą i to jedną z wielkich świętych.

Nie ma jednej świętości. Każdy święty czy każda święta stwarzają swój własny typ służby Bożej. Jedni są misjonarzami wśród ludzi nie mających prawdziwej wiary, jak święty Franciszek Ksawery, św. Andrzej Bobola, inni tę samą pracę misjonarską dokonują w samotnej celi klasztornej - ofiarą życia i modlitwą - jak św. Teresa. Inni są nauczycielami prawd. Jeszcze inni wzorami władców - jak św. Ludwik czy św. Stefan. Jeszcze inni męczennikami ogłoszonej przez siebie prawdy - jak św. Bernadeta.

Św. Elżbieta jest patronką dzieł miłosierdzia.

Nie zawsze rozumiemy, co to jest miłosierdzie chrześcijańskie. Pojmujemy, że chrześcijanin winien głosić prawdę o Bogu, choćby miał stać się dla tej prawdy męczennikiem - jak owi męczennicy w starożytnym Rzymie. Zgadzamy się, że katolik powinien żyć wedle przykazań: unikać zła, czynić dobro.

Ale tak myśląc, myślimy jeszcze bardzo mało po chrześcijańsku. Naturalnie, musimy świadczyć o Bogu, naturalnie - musimy żyć, tak jak nam moralność chrześcijańska nakazuje. To jednak dopiero początek. Bóg kazał nam Sobie służyć. Nie tylko słowem. O wiele więcej - czynem. A ponieważ Boga widzieć na ziemi nie możemy, Bóg każe nam służyć Sobie - służąc innemu człowiekowi. Bliźniemu.

Kto jest naszym bliźnim - wiemy z Ewangelii. To jest każdy potrzebujący, choćby nam najbardziej obcy, choćby nawet - nasz wróg. Nie jemu służymy - Bogu służymy. Nie jemu dajemy - Bogu dajemy. Zdawałoby się - rzecz najzupełniej prosta. Wcale nie! Jeśli przychodzi nam dawać jałmużnę, to robimy to z pewną niechęcią. Rzucamy na odczepnego grosz w nastawioną rękę. Czasami jeszcze oburzamy się: nawet nam nie podziękował! Uważamy, że to jest nasza łaska, żeśmy dali. Babince pod kościołem każemy za nasze 10 złotych odmawiać wiele "Zdrowasiek" - których nam samym mówić się nie chce...

I to ma być miłosierdzie? Mówi św. Paweł "Nie na to dajecie, aby innym sprawić ulgę, a sobie ucisk, ale dla równości..." (2 Kor 8,13).

Nie dajemy z łaski, ale z obowiązku. Pomoc bliźniemu jest naszym świętym chrześcijańskim obowiązkiem. Sprawiedliwość społeczna jest naszym obowiązkiem. Powiadamy ze zniecierpliwieniem: iluż się tych dziadów dzisiaj włóczy! Gdybyśmy wszyscy chrześcijanie pamiętali o naszych obowiązkach, nie byłoby dziadów. Ale powiecie może: przecież są żebracy, którzy żebrzą nie z potrzeby, a z nałogu i u których potem pa śmierci znajduje się w sienniku złote monety. Gdybyśmy my, chrześcijanie, pamiętali o naszych obowiązkach i takich dziadów by nie było. Bo miłosierdzie - to nie złotówka, czy dziesięć, włożonych w wyciągniętą rękę. To zajęcie się potrzebującym. Zainteresowanie się jego potrzebami. Wejrzenie w jego życie. Jałmużna rzucona na odczepnego najczęściej chybia celu. Dostaje nachalny, zawodowy żebrak - nie dostaje ten, który naprawdę potrzebuje.

Miłosierdzie chrześcijańskie to troska o drugiego człowieka, podjęta z pamięcią o tym, że Bóg każe sobie służyć przez służbę człowiekowi. To taka znana historia: ksiądz prosi parafian z ambony - dajcie na ołtarz, na figurę, na chorągiew, na organy. Daję. Będzie się potem czym pochwalić. Ale powie ksiądz: dajcie na ubogich - nie daje nikt. Ja sam nie mam - powiada niejeden. Może i nie ma, ale jeśli ma na ozdobę kościoła, to znajdzie i na dar dla potrzebującego Boga. - Boga, nie człowieka. Bo sam Chrystus powiedział: "Coście uczynili jednemu z tych moich braci najmniejszych, mnieście uczynili" (Mt 25,40). Św. Elżbieta położyła schorzałego żebraka do łóżka własnego męża. Potem pokazało się, że na łóżku leży krucyfiks.

Św. Elżbieta, będąc już zakonnicą w klasztorze, gdy się wobec niej siostry chwaliły piękną rzeźbą w kaplicy, powiedziała: - lepiej trzeba było dać to ubogim... Ubogi, potrzebujący bliźni jest naszym wyrzutem. Wyrzutem nie spełnionego obowiązku. Przestańmy opowiadać o naszej religijności, przestańmy się chwalić naszym chodzeniem do kościoła - jeśli nie umiemy nic dać na Caritas! Umiemy, nie możemy - bo to zupełnie inna sprawa. Wielu z nas może nie móc naprawdę ofiarować pieniędzy. Ale każdy z nas powinien umieć dać siebie. Swój wysiłek. Ba - swoje bodaj poczucie odpowiedzialności.

Św. Elżbieta jako księżna mogła dać dużo. Ale ona nie tyle dawała z książęcej szkatuły męża. Dawała swoją pracę: pielęgnowała chorych, zbierała datki na ubogich, pomagała biednym matkom w opiece nad ich dziećmi, oddawała jako jałmużnę nie to, co było nadmiarem książęcego stołu, ale to, co zaoszczędziła na sobie, co sobie samej odmówiła. I dlatego św. Elżbieta pozostanie patronką prawdziwego miłosierdzia. Miłosierdzia czynu. I jest wielką świętą - choć jej krótkie życie nie odznaczało się cudownymi wydarzeniami, a owa słynna przemiana chleba w róże jest tylko legendą.

Takie miłosierdzie jest nam potrzebne. I do takiego miłosierdzia jesteśmy wezwani wszyscy. Wszyscy i zawsze. A to tym więcej - my, którzy o tym wiemy - gdy tak wielu jest takich, którzy o tym ani nie pamiętają, ani nie wiedzą.