Oburzenie - to nie wszystko

Pani Antosia jest młoda, pełna temperamentu i pobożna. Należy do tych osób, które częściej się widuje na Mszy niż tylko co niedziela; częściej się spowiada i komunikuje. Mam ją dlatego w wysokim poważaniu, choć nie z każdym jej poglądem się zgadzam. Dała mi też teraz okazję do różnicy zdań w sprawie pewnego zdarzenia.

Szła - powiada mi - kilka dni temu z kościoła, raniutko ze Mszy i napotkała po drodze kilku malców, a między nimi jednego, może trzynastoletniego. tęgiego, rozrośniętego chłopaka, który, akurat gdy ona przechodziła, wyraził się o jakiejś dziewczynie w sposób niesłychanie plugawy. Oczywiście, ów chłopak nie domyślał się, że ktoś wtedy za nim idzie, zaszła z tyłu całą gromadkę.

- No i jak pani postąpiła wobec tego łobuza?

- Zwymyślałam łajdaka od ostatnich! Oburzona byłam do najwyższego stopnia.

- A pozostali chłopcy: ci malcy?

- Zaśmiewali się z tamtego, że taki gapa, iż mnie zawczasu nie zauważył.

- I nic więcej?

- A cóż można w takim wypadku zrobić więcej?! - zdziwiła się pani Antonina.

- Można - odrzekłem.

- Jak?! Czyż to jestem matką tego chłopca?!

- Proszę pani, trafiają się osoby w pani wieku, co słysząc coś takiego, zatykają uszy i nic nie mówią. Te osoby bezwzględnie źle postępują. Dlaczego? Gdyż sądzą, że młodzież jest niepoprawna i że cała jest zepsuta.

- I ja tak myślę! Panie, nie jest inaczej! - podnosiła głos pani Antonina.

- Nigdy się z panią na to nie zgodzę. Że cała młodzież taką nie jest, ma pani najlepszy dowód w tym, że się pani tak bardzo oburzyła. Nie oburzamy się o to, co powszechne. Następnie, jednego tylko spotkała pani wtedy plugawca, pozostali byli zaledwie jego słuchaczami. Ręczę pani, że gdyby jakiś inny, szlachetny chłopiec opowiadał owym malcom w tym samym czasie coś dobrego, pięknego, moralnego, to tak samo by słuchali, a może nawet i z większym przejęciem. Jak pani myśli?

- A może i tak?... -. zastanowiła się pani Antosia.

- Po wtóre, pani tylko wykrzyczała owego zepsutego chłopaka. Oczywiście, on się za to na panią oburzył. Jeżeli zaś się oburzył, to czy pani uważa, że zaprzestał od tego czasu opowiadać plugawe historie?

- A czyż to ja mu mogę zabronić gadać, co mu się podoba? - zaatakowała mnie pani Antosia.

- Zabronić pani nie może, ale może pani wpłynąć. Już na owej drodze mogła pani inaczej postąpić wobec tego chłopaka: tak, żeby nie pozostawić w nim złości do pani, ale uczucie przyjaźni, czy choćby szacunku. Mogła, na przykład, pani podejść do niego i powiedzieć delikatnie: "Mój chłopcze, to, co mówiłeś, słyszał Bóg, bo Bóg jest wszędzie, a więc i tu jest. Jak sądzisz: co Bóg teraz myśli o tobie? Pan Bóg się cieszy, że masz kolegów, że ci koledzy cię lubią, z tobą chodzą; ale Bóg chciałby żebyś im piękne rzeczy mówił, bo Bóg chce, żebyś był wspaniałym chłopcem: żebyś ich uczył dobrego. Bo brzydkie rzeczy mówić lada bałwan potrafi, ale o ładnych rzeczach mówić potrafi tylko chłopiec dzielny, szlachetny, a ty przecież chcesz być pięknym chłopcem? Widzisz, tak się złożyło, że ja usłyszałam, co mówiłeś. Czy wiesz dlaczego? Wracam z kościoła. Widocznie Pan Bóg mnie tu do ciebie sprowadził, żeby z tobą porozmawiać i powiedzieć ci, że Bóg spodziewa się po tobie, że tylko ładne, dobre rzeczy będziesz chłopcom mówił. I nie gniewaj się na mnie, że do ciebie się odzywam, bo robię to z przyjaźni dla ciebie. Gdybym nic sobie z ciebie nie robiła, nie odezwałabym się wcale do ciebie. No, co nie będziesz się na mnie gniewał?" Ręczę pani, pani Antonino, że chłopiec odpowiedziałby, że gniewać się nie będzie. Rozładowałaby w ten sposób pani jego złość do osoby pani! A to oznaczałoby, że nie będzie uprzedzony do pani po tym wypadku, że więc weźmie na pewno pod uwagę słowa pani. Pod uwagę, a może do serca?"

Snadź nie lada klin wszedł w główkę pani Antoniny, bo długi czas nie odzywała się. Wreszcie spojrzała na mnie z sympatią i mówi:

- Wydaje mi się, że przypuszczenia pańskie są trafne. Można by nawet malcom, co tamtego słuchali, coś więcej powiedzieć, o, choćby tak: "Chłopcy, kolegę trzeba zawsze ratować! Gdy tedy widzieliście, słyszeliście, że tak rozpustne historie wam opowiada, że więc ciężko grzeszy: należało go ratować od takich grzechów i powiedzieć mu by przestał!"

- Skoro tak, - rzekłem - to wywnętrzę się przed panią, pani Antosiu, jeszcze z jedną możliwością co do tych chłopców.

- Słucham pana - prosiła pani Antonina i to takim tonem, że widziałem, iż zdobyłem w niej w tym wypadku wdzięczną współrozmówczynię.

- Można było, proszę pani, na zakończenie rozmowy z malcami poprosić, by na sekundę przystanęli na drodze i powiedzieć tak do tego zepsutego: "Mój chłopcze, daję ci słowo, że nigdzie nie powiem, co z twoich ust słyszałam. Zapamiętaj: nigdzie nikomu nie powiem". A do malców dobrze byłoby wówczas rzec te słowa: "Umówimy się, chłopcy, że żaden z was też nigdzie nie powie, co wasz kolega brzydkiego dziś powiedział: żeby mu nie szkodzić w opinii ludzi. Ja wierzę, że z niego będzie jeden z najporządniejszych chłopców w Polsce. Na razie jest taki, jaki jest, bo słyszał podobnie brzydkie słowa u głupich starszych osób, kolegów. Ale przecież są także szlachetni, starsi chłopcy: z tych od tego czasu będzie brał wzór. Do widzenia, chłopcy! Pamiętajcie o naszej tajemnicy! Niech nikt nie wygada tego kolegi! A Pan Jezus cieszyłby się bardzo, gdybyście tak kiedy - dodałbym na zakończenie do malców - poszli wszyscy do spowiedzi i poprosili o to samo kolegę. I żebyście swoją spowiedź i Komunię ofiarowali w intencji tych chłopców polskich, co grzesznie się wyrażają, bo bardzo ich szkoda: gdyż jeszcze nie urośli, a już im język i serce zrobaczywiało". Podałbym następnie rękę serdecznie, po koleżeńsku, każdemu i odszedłbym.

- Proszę pana, ale czyby to każdą grupkę chłopców naprawiło? Czy nie wyśmialiby mnie?

- To zależy, z jaką pewnością siebie by pani te dobre słowa do nich mówiła, z jakim przekonaniem i z jakim sercem. Ale gdyby wszystkich spośród nich nie naprawiła pani, to szlachetniejszego z nich na pewno ruszyłyby pani słowa. A nawet, jeśliby pani odezwanie się spłynęło po nich wszystkich, jak po gęsi woda, to pani spełniłaby wobec nich swój obowiązek w sposób dobry i piękny. Tak właśnie Chrystus czynił: siał dobre ziarno do duszy każdego człowieka. I siał je z miłością. Dobrocią zło zwyciężał. A że nie każde zło zwyciężył, to już nie jego wina. To tylko przegrana grzeszników: bo jakże żałować oni tego będą na sądzie Bożym biedacy...


Rycerz Niepokalanej 1/1951, zdjęcia pod artykułem: Oburzenie - to nie wszystko, s. 26

Opis zdjęcia powyżej: 26 listopada ub.r. w dniu poświęconym Unii, Ojciec Św[ięty] przewodniczył w bazylice św. Piotra uroczystej liturgii w obrządku bizantyjskim. Mszę św. w asyście wielkiej liczby biskupów odprawił patriarcha Antiochii Massim IV Saigh. Podobna liturgia miała miejsce za Piusa X w 1908 r. i Piusa XI w 1925 r.