O rodzinie śląskiej

Tajemnica wielowiekowego przetrwania polskości na Śląsku jest przede wszystkim tajemnicą śląskiej rodziny. Bo polskość ta była dobrem dziedzicznym, które rodzice przekazywali dzieciom razem z modlitwą i pierwszymi pojęciami o Bogu, a zamykała się w upartym przywiązaniu do rodzimej mowy. Sięgała ona tak daleko i głęboko, jak dalekie i głębokie były wpływy wychowawcze - rodziny.

Jak wiemy, w czasach nowożytnych nad wychowaniem dzieci współpracuje z rodziną Kościół i szkoła. W państwie pruskim współpracy ze szkołą nie było, bo ta - zdecydowanie antypolska - starała się zniszczyć w dzieciach to, co wyniosły z domu. W kościele zaś dopiero w połowie XIX wieku księża, wyszli z ludu śląskiego, zaczęli odgrywać większą rolę jako budziciele polskości. Jakąż więc była ta przeciętna rodzina śląska, która potrafiła zastąpić dzieciom i kościół i szkołę i uchronić je od germanizacji wewnętrznej? Na to pytanie pragnę tu sformułować odpowiedź.

Z reguły była to rodzina chłopska lub robotnicza, bo panów polskich nie było na Śląsku zupełnie - szlachta śląska zniemczyła się w dawnych wiekach, wysługując się obcym dworom monarszym i zawierając koniunkturalne związki małżeńskie z Niemkami. Dla uciskanego i wyzyskiwanego ludu śląskiego mowa pańska pozostała obcą - mową ciemiężycieli, symbolem krzywdy społecznej. Między obiema grupami ludności: garstką wybranych a masą niewolną, nie było wspólnego języka.

Polskość rodzin chłopsko-robotniczych nie była jednoznaczną z ich uświadomieniem narodowym, które obudziło się później, budzi się dalej dziś i budzić się będzie jeszcze długo. Była to polskość zaskórna - polskość w sensie etnograficznym, właściwa warstwie kulturalnie zaniedbanej. Znajdowała ona oparcie w tradycji rodzimej, w przywiązaniu do odrębnych zwyczajów i obrzędów, oraz do religii katolickiej, która z natury rzeczy była czynnikiem separatystycznym w stosunku do protestanckiego państwa pruskiego. Religia ta kierowała pielgrzymki śląskie poza granice Prus - do Częstochowy i Kalwarii Zebrzydowskiej. Pęd do kultury i zdolności twórcze, tkwiące w ludzie śląskim, znajdowały ujście w tworzeniu własnej kultury ludowej, której głównym wyrazem były pieśni religijne i świeckie, powstające w domach śląskich i pielęgnowane przez rodziny śląskie. Bogactwo ich jest ogromne, przewyższające twórczość ludową tych ziem polskich,- gdzie dusza polska i słowiańska miała więcej form wypowiedzenia się i wyżycia. Polskość melodii ludowych śląskich jest zdumiewająco silna i głęboka.

Dziecko śląskie, wychowane na polskim pacierzu i polskiej pieśni ludowej, szło do niemieckiej szkoły na naukę czytania i pisania. Odtąd zaczynało się jego życie podwójne. W szkole mówiło się, pisało i czytało po niemiecku, a już w drodze do domu w rozmowach z kolegami przechodziło się na język staropolski, odziedziczony po przodkach. Pozostałości tego rozdwojenia spotykamy dziś u ludzi starszych, którzy rozmawiając tylko po polsku, w listach pisanych do siebie używają języka niemieckiego.

Na wielu przykładach wykazać można, że właśnie pobyt w szkole i nabywanie zewnętrznej skorupy niemieckiej stawały się początkiem uświadomienia narodowego. Dziecko, zetknąwszy się z obcym duchem szkoły, zaczynało rozumieć, że nie jest tylko mówiącym po polsku Prusakiem. Wówczas wystarczył przypadek, jakaś książka polska, lub kolega-Polak z innej dzielnicy - by dokonać duchowego przełomu.

Tak się zdarzyło uczniowi pruskiego gimnazjum w Katowicach, synowi górnika z kopalni "Fanny" - Wojciechowi Korfantemu. Wpadł mu w rękę egzemplarz "Pana Tadeusza" - w nieudolnym, niemieckim przekładzie. Przemówił do niego urok swojszczyzny, którego nie zdołał całkiem zatrzeć przekład. Wziął się więc młody Korfanty do lektury oryginału. Z zawziętym uporem pokonywał jako samouk trudności polskiej pisowni, przyswajał sobie bogactwo mickiewiczowskiego języka, posługując się nieraz polsko-niemieckim słownikiem. Przeczytawszy w ten sposób całą epopeję, zrozumiał, że jest Polakiem. W ósmej klasie gimnazjum był już twórcą polskiej konspiracji - a do matury nie został dopuszczony jako wróg państwa pruskiego.

Uczeń pruskiego gimnazjum w Raciborzu, syn biednej wdowy ze wsi Tworków, Emil Szramek, przekonał się również w niemieckiej szkole, że nie jest Niemcem i stał się krzewicielem i obrońcą mowy przodków ("Grossmut-tersprache"), choć droga jego do pełnej świadomości narodowej była znacznie dłuższa. Doszedł do niej dopiero jako kapłan w ogniu walki plebiscytowej i powstań. Zginął w 1942 r. męczeńską śmiercią w Dachau jak przywódca inteligencji polskiej na Śląsku.

Polskość uświadomiona przejawiała się w sposób bardziej zdecydowany. Robert Ligacz z Kuźni Raciborskiej, kolega ks. kard. Hlonda ze studiów w Turynie, nie pozwalał synowi swemu Ryszardowi nosić poza szkołą munduru i czapki uczniowskiej, bo poza szkołą musiał być wolnym od niemczyzny Polakiem. Prowadząc bibliotekę polską, Ligacz sam kierował lekturą swych dzieci. W bibliotece tej wisiał portret Kościuszki, za co przy comiesięcznej kontroli policyjnej płacić musiał 5 marek grzywny, lecz portretu nie usuwał. Syn jego Ryszard, więziony za polskość w Dachau i Mathausen-Gusen, jest dziś uczonym językoznawcą, profesorem Katolickiego Uniwersytetu w Lublinie, córka jego walczyła w powstaniu warszawskim.

O zwycięskim wpływie rodziny nad wpływami pruskiej szkoły zadecydował wysoki poziom moralny ogniska domowego i wielki szacunek dzieci dla rodziców. O spoistość rodziny śląskiej rozbijały się germanizatorskie zapędy rządu pruskiego. By rozluźnić tę spoistość, próbowali Niemcy szerzyć na Śląsku pijaństwo. Istotnie tam, gdzie wódka odnosiła sukces, szkoła zdobywała duszę dziecka, lub zdarzały się wypadki, że jedno dziecko wyrosło na Polaka, drugie na Niemca, co miało nieraz tragiczne skutki podczas ostatniej wojny. Ale większość rodzin śląskich oparła się niemieckim zakusom.