Nawiedzenie św. Elżbiety

"Powstawszy tedy Maryja w one dni, udała się spiesznie w okolicę górzystą (do miasta Judy. I weszła do domu Zachariasza i pozdrowiła Elżbietę; I stało się, skoro usłyszała Elżbieta pozdrowienie Maryi, drgnęło dzieciątko w łonie jej, i napełniona została Elżbieta Duchem Świętym i zawołała głosem wielkim, mówiąc: Błogosławionaś ty między niewiastami i błogosławion owoc żywota twego. A skądże mi to, że przyszła matka Pana mego do mnie. Oto bowiem, skoro zabrzmiał głos pozdrowienia twego w uszach moich, poruszyło się z radością dzieciątko w łonie moim. I błogosławionaś, któraś uwierzyła, że wypełni się to, co ci oznajmiono od Pana. I rzekła Maryja: Uwielbia dusza moja Pana. I rozradował się duch, mój w Bogu, Zbawicielu moim. Iż wejrzał na uniżenie służebnicy swojej. Bo odtąd Błogosławioną zwać mię będą wszystkie narody. Albowiem uczy- nil mi wielkie rzeczy, który możny jest i święte imię jego" (Łk 1,39-39).

W tajemnicy Nawiedzenia św. Elżbiety znajdujemy pewnego rodzaju paradoks[1]. Jego treścią są słowa Najświętszej Panny wypowiedziane do Elżbiety: "Wielbi duszo moja Pana... iż wejrzał na pokorę służebnicy swojej. Albowiem odtąd błogosławioną zwać mnie będą wszystkie narody" (Łk 1,47).

Pokora i wielkość...

Czyż mógł ktokolwiek z żyjących na ziemi wypowiedzieć o sobie tak dumne słowa? Czyż mogą aż tak wysoko sięgać ludzkie ambicje?

Świat miał swoich zdobywców, myślicieli, uczonych i mędrców. Do wielkich dzieł potrzeba wielkich ambicji. Podobno Aleksander Macedończyk chciał podbić świat. Napoleon był panem Europy. Ludzie ci mieli dosyć sił, aby zapewnić sobie przynajmniej na pewien czas "nieśmiertelność". Ale żaden geniusz, żaden wódz nawet w chwilach najwyższego triumfu, nie ośmieliłby się wyrzec słów Maryi, tak dumnych i władczych, które nieznanej Dziewicy z Nazaret oddawały cały świat pod panowanie równie potężne, jak i słodkie. "Odtąd błogosławioną zwać mnie będą wszystkie narody".

Ale słowa Maryi jednoczą w swej treści boską dumę z najgłębszą pokorą, "Oto ja służebnica Pańska", mówiła Ona w chwili Zwiastowania. Służebnica pokorna i cicha, na "niskość" której wejrzał Bóg, aby ją "wywyższyć ponad wszystkie dzieła rąk swoich". Wielkość bowiem człowieka rodzi się z Bożego wejrzenia, ale ono sięga jedynie tych, którzy opuścili własną pychę i wyzbyli się głupstwa własnego "ja", którzy wcielili w swoje życie podstawową zasadę Chrystusowej nauki: "Błogosławieni ubodzy duchem, albowiem ich jest królestwo niebieskie" (Mt 5,3).

* * *

Aby osiągnąć królestwo Boże, trzeba się rozstać z królestwem tego świata, które opiera się na kulcie ziemi, uwielbieniu ciała i uznaniu własnego "ja" za najwyższy autorytet, i ostateczny cel życia.

Sokratesowe "scio me nihil scire"[2] było wyrazem tęsknoty wszystkich dusz prawdziwie wielkich za boską cnotą pokory. W ślad za nią szło nawiedzenie Boże. Bóg bowiem może być tylko tam, gdzie "nas" nie ma. Czy wielki mędrzec, powołujący się w swej nieśmiertelnej "Obronie" na tajemniczy głos, który go skłaniał do poświęcenia życia za Prawdę "służby Bożej", nie był przedstawicielem świata starożytnego w tym wszystkim, co miał on najświętszego i najlepszego, a co się mieściło w akcie pokory?... Czy nie był symbolem duszy ludzkiej oczekującej Nawiedzenia...

* * *

Druga tajemnica radosna, obok nauki o pokorze zawiera jeszcze prawdę o innej cnocie, niezbędnej do nawiedzenia Pańskiego. Maryja pokorna, Maryja wielka Bogiem, jest Maryją miłującą. Nawiedzona nawiedza. "Jam matka pięknej miłości" mogłaby dodać do swego "Magnificat", będącego hymnem triumfującej miłości.

Smutnych pocieszać, chorych nawiedzać, głodnych nakarmić, wątpiącym dobrze radzić - oto drogi doskonałości chrześcijańskiej, niezbędne warunki do zbawienia, a zarazem istota miłości. Cała nauka Chrystusowa sprowadza się zasadniczo do tajemnicy nawiedzenia. I ono głównie stanowić będzie temat ostatecznego sądu.

Toteż zrozumiałe jest, że słudzy Pańscy i czciciele "błogosławionej między niewiastami" dobrze znają tę tajemnicę. Ich życie jest nieustannym nawiedzaniem. Idąc drogą Maryi, nawiedzają, jak O. Beyzym trędowatych i chorych. Umacniają, jak O. Kolbe skazańców. Opiekują się, jak Brat Albert bezdomnymi. Są wszędzie, gdziekolwiek cierpienie, rozpacz i nędza ludzka usiłuje zniszczyć człowieka. Wraz z Chrystusem Panem, - i jak św. Paweł - przybici do krzyża, współcierpią za zbawienie świata. Wraz z Maryją, pokorni Jej naśladowcy i słudzy niosą światu jedynie zbawczą, wyzwalającą i zarazem przewyższającą wszystko miłość Chrystusową. Przez nich Bóg "łaknących napełnia dobrami, podwyższa niskich" i nawiedza wiernych swoich, budując w sercach ludzkich królestwo Łaski, miłosierdzia i pokoju.

[1] Pozorna sprzeczność

[2] Sokrates, wielki mędrzec grecki z III wieku przed Chrystusem. Mawiał on, że na pewno "tylko tyle wie, że nic nie wie".