Nasi Księża

(Z listu czytelniczki)

Katolik, wyznawca Chrystusa, chyli czoła przed duchowną godnością kapłana, słucha pilnie słów jego, gdy mówi o zasadach wiary i moralności, stosuje je jak najwierniej.

Módlmy się gorąco, by kapłani nasi stali na wysokości swego zadania, wypatrujmy i podkreślajmy ich dodatnie cechy a jest ich tak wiele u każdego bodaj kapłana. Pomyślmy tylko: porzucił dom rodzinny, zrzekł się ciepła ogniska domowego, dzień i noc gotowy jest na wezwanie nasze, by choć w ostatniej chwili pojednać nas z Bogiem, dzień w dzień rano i wieczór nieraz godzinami wysiaduje w konfesjonale w lodowatym często kościele i w pozycji niezmiernie niewygodnej. A wszystko to czyni z miłości ku Bogu i ludziom, którym pragnie przybliżyć wieczne królestwo.

Dzięki Bogu mamy kapłanów na ogół stojących na wysokości swego zadania, wzorem ich świetlana postać Ojca Kolbego. Obracając się w dość różnorodnym środowisku duchownych, muszę podkreślić swoje pełne uznanie i głęboki szacunek do tych, z którymi się zetknęłam. U wszystkich podziwiałam roztropność, mądrość, wielkie poświęcenie i przejęcie się swymi kapłańskimi obowiązkami. O każdym z nich mogłabym wiele dobrego powiedzieć, choćby wspomnieć o naszym kochanym proboszczu, który zupełnie o sobie zapominając, cały oddany jest potrzebom swoich parafian i nowourządzającej się świątyni. Parafianie dobrze znają jego wyniosłą zawsze pogodną postać, uwijającą się po kościele czy wokół kościoła, pracującą razem z robotnikami i kierującą wszystkimi pracami. Wiele razy można go było widzieć na dachu świątyni zajętego wśród robotników.

A w zacisznym i przytulnym kościele zakonnym naszego miasta ile ofiarności i zaparcia się dla drugich można obserwować wśród czcigodnych ojców. Dowodem choćby ciągłe zapadanie poważne na zdrowiu poszczególnych ojców, których jest za mało, by mogli podołać zaspokojeniu religijnych potrzeb swych penitentów. Drobne na pozór spostrzeżenie: pamiętam w zeszłym roku cały maj jeden z ojców codziennie przy wypełnionym kościele wśród gorąca i zaduchu odprawiał nabożeństwo majowe z kazaniem w niezmiernie obciążającym stroju liturgicznym. Można sobie wyobrazić jak się czuł w gorącej kąpieli potnej, której każdy z obecnych był świadkiem. Po nabożeństwie odetchnąwszy nieco i otarłszy się chusteczką, szedł do oblężonego zwykle konfesjonału, zawsze uśmiechnięty i zadowolony. To nie było tylko w maju. W każdym miesiącu były uroczyste dnie i znowu specjalne nabożeństwa i kazania, po których można go było widzieć w zakrystii, ocierającego zupełnie mokrą twarz i sunącego zaraz do konfesjonału. Po paru miesiącach już go nie widzieliśmy w kościele. Z bólem serca dowiedzieliśmy się, że zachorował ciężko na płuca. Chorował prawie pół roku. Inny ojciec, który chorego dzielnie zastępował, w paru miesiącach zachorował również na płuca, a biedny gwardian musiał wziąć na siebie wszystkie obowiązki. Z obawą konstantuję, że i on coraz gorzej zaczyna wyglądać.

Wyżej wymienione osoby nie są wyjątkami wśród całej rzeszy kapłanów i wiem, że każdy katolik może podać wiele takich przykładów i to choćby z przygodnej obserwacji, chodząc w niedzielę i święta do kościoła. Kiedyś mój kuzyn w późną noc (po północy), nie mogąc trafić do dyżurującego w parafii księdza, którego potrzebował do umierającej matki, ponieważ znał dobrze wejście do klasztoru, z pewnym wahaniem zadzwonił tam, prosząc o przybycie kapłana (o tej porze ojcowie nie mieli żadnego obowiązku). Sam potem opowiadał że zdumiony był, jak bez słowa obudzono jednego z ojców, który zaraz udał się do umierającej...