Nagląca potrzeba

Już kilkakrotnie spotkałem w pismach projekty, wezwania, by w jakiś sposób zorganizować, pobudzić i upowszechnić akcję dobroci człowieka - dla człowieka. Czytałem nawet, że we Włoszech ustanowiono nagrodę za czyn specjalnie wyróżniający się dobrocią, przez dobroć natchniony i spełniony. Źle to i dobrze zarazem świadczy o naszym życiu; źle - bo widać mało, za mało jest dobroci w międzyludzkich stosunkach; dobrze - bo odczuwana jest potrzeba odmiany tego stanu i szuka się sposobów, prowadzących do tej odmiany.

Jakież to dziwne zjawiska obserwuje się w ludzkim świecie! Zdawało by się, że obchodząc dni lasu, tygodnie ochrony przyrody, dni dobroci dla zwierząt już zaprowadziliśmy między sobą porządek właściwy i utrwaliliśmy go i nadmiar dobroci możemy rozprowadzać w pozaludzkie dziedziny. Tymczasem ludzka czułość dla przyrody i zwierząt współistnieje z nieludzką zgoła nieczułością wobec człowieka - bliźniego. Niejeden pies albo kot lepiej są uhonorowane niż człowiek. Koń nazbyt obciążony wzbudza żywsze współczucie niż utrudzony, wycieńczony, zgłodniały człowiek. Nie mówię, że ten dwojaki a tak dziwaczny stosunek jest w każdym człowieku, ale że w społeczeństwie zjawiska te występują równolegle, a w żaden sposób - w człowieku i w społeczeństwie - nie można ich uznać za świadectwo rozumnego porządku. Czasem to tak wygląda, jakby się chciało wyrównać brak dobroci wobec ludzi, czy brak jej we współżyciu - dobrocią dla pozaludzkiego świata. Ale takie "wyrównanie" niczego na korzyść nie zmienia, raczej dowodzi słabości rozumu i woli. Bo pierwszy obowiązek dotyczy stosunków między równymi sobie, obejmuje równego w godności i powołaniu człowieka. Kto na tym poziomie nie stara się być dobrym nie okupi tego braku wylewnością serca i czułą troską wobec najpiękniejszego nawet okazu pudla czy kaktusa.

Nie trzeba rozumieć, że głoszę zasadę bezwzględnego, zimnego, nieczułego odnoszenia się do stworzeń i w ogóle do świata przyrody. Szlachetne człowieczeństwo wszędzie powinno znaleźć swój wyraz i zastosowanie również wobec przyrody. Ale będąc w tej dziedzinie pod urokiem i wpływem franciszkańskiego ducha, bądźmyż też naśladowcami św. Franciszka w jego stosunku do ludzi! Tylko łącznie, nie rozdzielnie, trzeba te rzeczy traktować i to według rozumnego porządku, żeby nie pobłądzić, nie przesadzić i więcej żalu nie okazywać po stracie kanarka niż po skrzywdzeniu albo chociażby zaniedbaniu potrzeb człowieka. Tymczasem - czy nie mają i dziś zastosowania słowa św. Cypriana: "Cóż porabia w chrześcijańskim sercu dzikość wilków, szał psów, śmiertelna trucizna wężów i krwawa srogość zwierząt?"

Słuchajcie: trzydzieści milionów ludzi ginie rocznie z głodu na świecie, a jednocześnie niszczy się zbiory, spasa się zboża, obfite połowy ryb obraca się na nawóz to w tym, to w innym kraju. Nie ubezpieczajmy się myślą że takie rzeczy dzieją się daleko od nas, więc my sami jesteśmy w porządku. Jest i pośród nas dość potrzeb i dość potrzebujących, którym trzeba pośpieszyć z pomocą dla ciała czy duszy, z pomocą materialną czy moralną, z dobrocią - skuteczną, serdeczną a delikatną. A nawet i tam, gdzie nie ma potrzebujących, gdzie okoliczności nie wymagają świadczenia miłosierdzia, ile to jeszcze - ciągle: jeszcze - miejsca na rodzinną i małżeńską, siostrzaną i bratnią, przyjacielską i po prostu ludzką, człowieczą dobroć! Ile takiego miejsca jest na dobroć w nas, tyle że ono teraz bezprawnie, niegodziwie zajęte przez samolubne, kolczaste, jędzowate niecnoty!

O sobie samym myśleć, ścisłe jest i łakome serce - powiada ks. Skarga, nieprzebrzmiały nauczyciel i wychowawca "Im się miłość na ludzie więcej szerzy, im kto dobroć swoją na większy lud wylewa, tym jest większa ku Bogu i bliźniemu miłość i do Boskiej bliżej przystępuje". A właśnie trzeba, koniecznie trzeba dla własnego naszego i społecznego dobra, wzorować się na Boskim przykładzie dobroci. Bo we współżyciu z innymi często się nam wydaje, że dobroć jest słabością, niepotrzebnym ryzykiem, niepopłatną zasadą postępowania, łatwowiernością, która się przeciw nam obróci, przyczyniając kłopotów i przykrości nawet i niezasłużonych. Pewnie, że tak być może, bo się wszyscy naraz dobrymi nie staną, ale też prawdziwa dobroć nie patrzy na korzyści, na uznanie i wdzięczność, na własne zadowolenie. Czyńcie dobrze, niczego się stąd od ludzi nie spodziewając - oto dopiero chrześcijańska cnota.

Trudna cnota, ale konieczna dla życia i współżycia. A dlatego, że trudna i konieczna, bez zespolenia z Chrystusem nie może być prawdziwie, wytrwale, skutecznie praktykowana. To On jeden bowiem połączył w sobie gruntowną znajomość ludzi i szczerą dla nich miłość Znajomość ludzi i miłość dla nich - to często przeciwieństwa, jaskrawe przeciwieństwa. Znać ludzi, jakimi są i - miłować ich, świadczyć im dobro - ciężkie, nadludzkie zadanie. A jednak trzeba, trzeba za wszelką cenę dla ratowania sensu życia. Jeśli zjednoczenie tych przeciwieństw dokonało się doskonale w Chrystusie i owocowało odkupieniem, dokonywać się będzie w nas jedynie przez łączność z Chrystusem i wtedy dopiero sprawiać będzie wyzwolenie z obojętności z niechęci, z egoizmu i wrogości - ku prawdziwej, bratniej wspólnocie.