Na drodze do Wesołej

Sąsiednia z naszą wieś nazywa się Wesoła. Chodzę tam do roboty, jestem ślusarzem-mechanikiem. Prowadzą do Wesołej dwie drogi, krótsza idzie przez las. Tędy biegam z pracy i do zajęcia, bo bliżej.

Tą właśnie drogą kroczyłem, ale nie do roboty tylko na nieszpory, bo była niedziela, a kościół mamy jeszcze za Wesołą. Zagłębiłem się już daleko w bór, akurat w to miejsce, gdzie się piaski zaczynają. Patrzę jedzie ktoś, a klątwy aż się rozlegają z wozu po lesie. Na furmance trzech obcych mężczyzn, szkapa ledwie się wlecze, bo z piachów wydobywali się okrutnych. Zbliżali się, już do mnie, nie przestawali ohydnie kląć, zwłaszcza jeden głos aż się pienił od brudu.

Warto by im zwrócić uwagę - pomyślałem sobie. Gdyśmy tedy już mieli się mijać, umyślnie zbliżyłem się mocno do wozu, stanąłem i przywitałem ich słowami: "Pochwalony Jezus Chrystus".

- Zatrzymajcie się no, panowie, z łaski swojej, na chwilę! - dodałem zaraz.

Stanęli, spojrzeli na mnie. Może się bali?

Ładny koń! - pochwaliłem szkapę - ale wyrazy, jakich używaliście panowie, nie gniewajcie się o to, jednak nie podobały mi się.

- A co panu do tego! Pilnuj pan swego nosa! - zawołał groźnie woźnica, a on to właśnie koncertował najszpetniej z całego tego chóru.

- Proszę się nie obrazić - odpowiedziałem na to spokojnie - ale czy nie pozwoliłby pan, żebym wytłumaczył, o co mi chodzi? Nic chcę panu robić żadnej przykrości.

- Ano to gadać! Kto by się tam o byle co obrażał! - Pozostali dwaj przyglądali mi się coraz pilniej.

- Czy pan ma dzieci? - zwróciłem się do furmana tym samym łagodnym głosem.

- Mam.

- Czy kląłby pan wobec swych dzieci tak plugawie, jak tu w lesie pan czynił?

- A co pana to obchodzi? - ryknął naraz woźnica. - Idź pan swoją drogą, nie zaczepiał porządnych ludzi! Ty taki owaki! Wio, Gniady! - ściągnął lejcami konia.

Koń stęknął. Ruszyli. Woźnica klął, na czym świat stoi, a odwracał się co chwila do mnie i wygrażał batem. Ale konisko ledwie powłóczyło nogami, mało co ujechali. Ucieszyło mnie to. Może jeszcze da się przemówić temu biednemu człowiekowi do rozsądku - pomyślałem sobie. Dlatego nie ruszałem się i patrzyłem za jadącymi. Przyświecała mi też nadzieja, że w obu pozostałych mężczyznach będę może miał sprzymierzeńców, bo żaden przeciwko mnie się nie odezwał, a teraz, widziałem, że obaj mitygowali brutala, wskazując na mnie. Wreszcie woźnica zatrzymaj konia. Stanęli. Znów się odwrócił, i jak nie wrzaśnie z woza w moją stronę:

- I czego stoisz, ty...?!

Przewidywałem wówczas z góry swoją wygraną. Zbliżyłem się spokojnie do woza. Może woźnica sadził, że ja teraz z kolei zacznę mu wymyślać, ale ani mi to było w głowie. Moje złorzeczenia wywołałyby tylko nowy z jego strony atak histerii. Po co? mnie przecież chodziło o zdobycie tego człowieka. Rozumiałem, że tylko wtedy moje słowa i moja uwaga mogły wywołać w nim poprawę, o ile moja osoba stanie się w jego oczach sympatyczna. Podszedłem więc z wesołą twarzą do furmana oparłem się jakby nigdy nic na wystającej z desek kłonicy i patrząc mojemu przeciwnikowi w oczy mówiłem, że wcale się na niego nie gniewam. Gorący chłop, więc mu się ten i ów wyraz z ust wymknął. - To nie powód do złości - tłumaczyłem go przed nimi.

- Ale czy pan musi kląć i to tak obrzydliwie? - pytałem go dalej. - Kto panu to nakazuje? I czy pan na tym co zarabia? Czy panu klątwy do czego pomagają? A dzieci słyszą i uczą się od pana plugawego używania języka. Mówił pan, że posiada dzieci? Czy nie są te dzieci warte, by miały z pana lepszego ojca? Ojca z kulturą używania języka? Kto panu zabroni być takim ojcem? Nikogo tu z dzieci nie ma, ani z obcych - obejrzałem się umyślnie - więc możemy sobie prawdę powiedzieć nawet nieprzyjemną, bośmy mężczyźni, a mężczyzna powinien prawdę wytrzymać, choćby go siekła. Myślę więc, że i te moje słowa pan wytrzyma. A mówię jak przyjaciel. Gdybym sobie nic z pana nie robił, to minąłbym pana i pański wóz, nawet nie splunąłbym w pańską stronę. Ale mam szacunek dla pana osoby, dlatego pan mnie obchodzi, więc przystanąłem, by panu pomóc być porządnym człowiekiem, by zwrócić panu uwagę; jak człowiek człowiekowi. Nie chcę uczyć pana, bo na to jestem za młody: chcę panu pomóc! Proszę nie gardzić tą pomocą! Nie powinniśmy mówić do drugich: "Co cię obchodzi, co ja robię! Patrz siebie!" Bo musi nas obchodzić drugi człowiek, ponieważ człowiek, to nie bydlę, ale brat. Tak, jak tu w lesie zatrzymałem się i ośmieliłem się zwrócić panu uwagę na sposób mówienia, podobnie zatrzymałbym się tu w lesie na drodze, gdyby pan tutaj leżał slaby i nie mógł sobie poradzić. Nie powiedziałbym: "Co mnie on obchodzi;" i nie minąłbym pana jak kawałek drewna.

Te perswazje widocznie zrobiły swoje. Całe towarzystwo milczało, patrzyli na mnie, jak wryci. Tylko koń się na chwilę targnął nieco bliżej rowu, bo zobaczył tam trawę, a ja wtedy przy wozie postąpiłem kilka kroków.

- Pan ma rację -bąknął nareszcie drugi z jadących. - I obcy człowiek musi nas obchodzić.

- Rację, to mało! - zawołał trzeci. - Takiego człowieka jak pan, nie widziałem. Klnie kto, to klnie, co to kogo obchodzi. Jeden się z tego śmieje, drugi się oburzy; ale żeby kto, tak jak pan, po przyjacielsku się zbliżył do klątewnika i mu wytłumaczył! I nie rozgniewał się przy tym! Pan masz nerwy jak powrozy! I jaki młody z pana chłop! I ze wsi?! Ho, ho! - cmoknął szczerze zdziwiony. - Zapalimy, jak tak? - Wyjął papierosy. Paliliśmy w zupełnej już zgodzie wszyscy czterej.

- Proszę pana - rozgadał się teraz woźnica zupełnie innym tonem - mnie i żona zwraca uwagę, ale złością; i córeczka, co chodzi do szkoły. Tata! - tłumaczy mi raz - Tata przyjmuje raz do roku Pana Jezusa w Komunii świętej na ten język, ale Pan Jezus się chyba źle na tym języku czuje... - I rozbeczał się przy tych słowach dzieciak, a człowiek jak wygadywał jak ś..., tak wygaduje. Panie - zwrócił się do mnie wzruszony - czy można się z klątew poprawić?

- Można.

- Ba, ale jak?

- Niech pan częściej rozmawia o tym ze swą córeczką! Niech pan ośmieli to dziecko do siebie i jej się radzi! I niech pan jej słucha! Mnie się wydaje, że czasem Bóg nam daje dziecko na Anioła-Stróża dla nas. I niech pan o swych klątwach porozmawia co niedziela z Panem Jezusem w kościele podczas Mszy. Ale, ale, czy pan dzisiaj wysłuchał Mszy niedzielnej?