Doświadczyłam w życiu, iż Najświętsza Maryja Panna każdą szczerą modlitwę wysłuchuje. Ona jest jedyną Matką, Która opiekuje się wszystkimi dziećmi ziemskimi; pokutującym przebaczenie wyprasza i zsyła swe łaski.
Dla uzasadnienia powyższego podam kilka faktów z mego życia. Rodzice moi byli niezamożni. Dochody nie wystarczały nam na bardzo skromne utrzymanie i nie było widoków na lepsze. Będąc dzieckiem, umiłowałam nade wszystko szkołę; ona była moją myślą - marzeniem. Pragnęłam wiedzy; chciałam uczęszczać do gimnazjum, lecz warunki materialne nie pozwalały na to.
Słyszałam często, iż Matka Boża nikim nie gardzi, nikogo nie opuszcza, kto się do Niej z ufnością zwraca i prosi o pomoc. Nie widząc żadnej ziemskiej pomocy w zrealizowaniu swego celu, zwróciłam się z tą dziecięcą ufnością i z pokorną prośbą do Matki Bożej, aby pomogła mi w mych poczynaniach. Mocno wierzyłam, iż Ta, Która jest tak wielką i możną Władczynią niebios i ziemi, a przy tym taka czuła i troskliwa o ten "padół płaczu" - uszczęśliwi mnie. I nie zawiodłam się. Tak się złożyło, że drogą prostą i uczciwą warunki domowe znacznie się polepszyły, dzięki czemu uzyskałam od rodziców a właściwie od "Pocieszycielki strapionych" pozwolenie uczęszczania do szkoły. Przed egzaminem wstępnym, do którego nie byłam dostatecznie przygotowaną, wysłuchałam Mszy świętej i przed kopją cudownego obrazu Matki Bożej Częstochowskiej złożyłam ślub. Przyrzekłam, iż w razie pomyślnego złożenia egzaminu, będę uczęszczała do spowiedzi, Komunii Św[iętej] i odmawiała pewne modlitwy. Egzamin złożyłam zupełnie dobrze, czego się wcale nie spodziewałam. Muszę zaznaczyć, iż byłam bardzo mało rozwinięta i nieśmiała. Tremowałam się nawet w mowie potocznej. Przy egzaminie żadna z tych wad nie uwydatniła się.
W szkole powodziło mi się niezbyt dobrze. Nauka przychodziła mi z trudnością (miałam złe początki), a i stosunek koleżeński nie był dobry. Czasami dokuczano mi tak bardzo, że w skrytości płatałam. Wszystko znosiłam cierpliwie, wierząc w lepsze, szczęśliwsze chwile. Aby pomóc rodzicom, uczyłam dzieci za małe wynagrodzenie kilka godzin tygodniowo. Pracowałam usilnie; wreszcie nadszedł czas egzaminu maturalnego. Mając dowody opieki Boskiej, z ufnością modliłam się do Niepokalanej, aby i tym razem przyszła mi z pomocą. Egzamin złożyłam dobrze. Tematy były dość trudne, dla mnie zdawały się bardzo łatwe. Bez najmniejszego zdenerwowania, z wielką znajomością rzeczy rozwiązałam je jeszcze przed czasem.
Niezwłocznie po ukończeniu szkoły dostałam posadę w poważnej instytucji. Pensja wystarczała na całkowite utrzymanie moje i pomoc rodzicom. Wskutek finansowego kryzysu instytucji, w której pracowałam, powzięto uchwałę zredukować 15% pracowników przede wszystkim tych, których najpóźniej przyjęto w myśl uchwały pierwsza byłam policzona w poczet tych nieszczęśliwych. Bardzo ubolewałam nad tym, iż zaledwie po paru miesiącach pracy, jestem narażona na biedę. Wynurzyłam swe bóle Matce Najśw. i prosiłam Ją o przemożną protekcję. Stała się rzecz niepodobna do wiary. Instytucja uchwałę redukcji zrealizowała; odprawiła oznaczoną ilość pracowników i pracowniczek, natomiast mnie, nie tylko nie usunięto, ale jeszcze podwyższano pensję o 50%. Po paru miesiącach przeprowadzono drugą redukcję, która mnie również cudem ominęła. Mimo tak wyraźnej pomocy Bożej, nie odwdzięczyłam się "Pocieszycielce", Która u Syna Swojego wyjednała mi tak liczne łaski. Sumienie domagało się wykonania przyrzeczeń, ale coś mnie wstrzymywało od tego. Niemoralni ludzie sprawili to, że poczęłam wątpić w Opatrzność Bożą. A że złożyłam tak dobrze egzaminy, że w tak krytycznym czasie dostałam posadę (bez żadnej protekcji ziemskiej), przypisywałam twierdzeniu "chcieć to móc". Sumienie domagało się wykorzenienia tak potwornych myśli. Ani posada, ani towarzystwo, jakie tylko sobie można wymarzyć, nie dały mi prawdziwego zadowolenia. Uczułam wstręt do wszystkich zabaw! Szukałam samotności, w końcu i ta mnie znudziła. Wreszcie opanowała mnie pycha, zarozumiałość, chęć zemsty. Zło stale walczyło z dobrem. Na rozkaz sumienia uczęszczałam do kościoła, przystępowałam do spowiedzi św., ale nie mogłam się zdobyć na szczerą modlitwę i robienie dobrego rachunku sumienia.
Niespodziewanie otrzymałam trzymiesięczne wymówienie pracy. Wcale się tym nie przejmowałam, trzymając się zasady "chcieć to móc". Chcę, to też pracować będę nadal, a pisemko jest tylko fikcją. Nie modliłam się jak dawniej, mając przekonanie, że silna wola sprawi to, iż nadal będę pracować.
Pierwszy raz w życiu uznałam rozum ludzki za nieograniczoną potęgę i pierwszy raz w życiu doznałam zawodu. Zostałam zwolniona. Oddalona od gwaru ludzkiego, w zaciszu spędzałam chwile życia. Utraty posady nie odczułam zbyt materialnie. Nie rozpaczałam po jej utracie - powiedziałam: dobrze mi tak. Teraz poznałam moc i sprawiedliwość Boską, a nicość swoich wysiłków. Sumienie stale mi szeptało, że z chwilą kiedy dostałam posadę, zbłądziłam na drodze swego życia. Wyrzucało mi brak miłości bliźniego, niewdzięczność i obłudę względem Boga. Kiedy zaglądnęłam do księgi mego życia, zauważyłam tam cały szereg niedokładności. Spostrzegłam, iż w pielgrzymce życia, oddaliłam się dość daleko od właściwego toru. Jednocześnie ze zgubą właściwej drogi, pogubiłam wszystko, co było drogie memu sercu. Cierpiałam nad tym bardzo. Pod wpływem różnorodnych uczuć smutku, żalu, beznadziejności, czułam się bardzo źle. Wyrzut sumienia wciąż mi sprawiał nowe boleści. Uczułam karę za grzechy...
Aby uzyskać przebaczenie odbyłam pielgrzymką do Skępego. Tam mimo najszczerszych chęci, nie mogłam zdobyć się na prawdziwą modlitwę. Czułam, iż Matka Najśw. nie słucha mych próśb Z boleści serca rozpłakałam się jak dziecko. Ze łzami prosiłam Maryję, choć o jedno spojrzenie na wyrodne dziecko. Postanowiłam, iż nie wyjdę z świątyni, dopóki nie uczuję przebaczenia. W modlitwie przeszkodził mi kościelny, który wieczorem zamykając kościół, prosił o wyjście. Zmuszona byłam opuścić kościół. Noc całą spędziłam bezsennie, cierpiąc okropnie. Rano pierwsza byłam w świątyni. W dniu tym nie czułam żadnej ulgi, przeciwnie, powiększył się ból i ucisk serca. Zaczęły mi się nasuwać bluźniercze myśli przeciwko Bogu, Matce Jego i świętym. Czułam się najnieszczęśliwszą w świecie. Czułam ukojenie cierpień tylko w śmierci, lecz zarazem lękałam się sądu Boskiego. Walcząc z bluźnierczymi myślami, nie odniosłam zwycięstwa. Przed opuszczeniem cudownego miejsca, po raz ostatni wzniosłam wzrok ku Panience, prosząc Ją gorąco już nie o umorzenie cierpień, ale o powiększenie ich, byleby nie miały dostępu do duszy bluźniercze myśli, które trapiły mnie tak boleśnie, jak chyba żadne cierpienie świata. Wróciłam do domu zgnębiona na duszy i ciele. Miałam wrażenie, iż z pielgrzymki nic nie skorzystałam. Teraz przekonałam się, że życie bez łaski Bożej jest niemożliwe.
W tak ciężkich chwilach życia dostał mi się do rąk "Rycerz Niepokalanej" z kalendarzem Pisemko to bardzo mi się podobało. Dla wszystkich, którzy publicznie dziękowali Niepokalanej za, otrzymane łaski, uczułam przeogromną sympatję, natomiast do siebie wstręt. Wymawiałam sercu niewdzięczność względem Boga; egoizm względem ludzi. Przestudiowałam dobrze "Rycerza" oraz kalendarz, z którego dowiedziałam się o "Milicji Niepokalanej".
Zaprenumerowałam "Rycerza" i wpisałam się do "Milicji Niepokalanej". Gorączkowo oczekiwałam Medalika Cudownego, a przez ten czas prosiłam Niepokalaną o wstawiennictwo do Syna Swego, aby Ten był łaskaw zapomnieć o mej niewdzięczności:
Radość w mym sercu nie miała granic, kiedy otrzymałam Cudowny Medalik wraz z dyplomikiem. Zrodziła się we mnie ufność w przemożną opiekę Niepokalanej, nadzieja w odpuszczenie grzechów. Dzień przyjęcia do rycerstwa Maryi był dla mnie dniem nowym. Po spowiedzi i Komunii Św[iętej] nastąpiły w mym sercu i duszy wielkie zmiany. Dusza zrzuciła starą szatę, natomiast wdziała nową - niezmiernie piękną. Bóg raczył umorzyć wszystkie cierpienia serca i duszy, udzielić wiele łask. Słyszałam głos w duszy, iż rozpacz moja była nieuzasadniona, że Bóg nie przyszedł, na świat, aby potępić na zawsze grzeszników, ale po to tylko ofiarował swe życie na krzyżu, aby przebaczać pokutującym i przyjmować ich do Swego Boskiego Serca. Widziałam okiem wiary miłość Boga względem niewdzięcznych dzieci ziemskich. Tak mi było miło i błogo z Cudownym Medalikiem na piersiach modlić się przed Więźniem Miłości, że pozostałabym tam cały dzień, gdyby nie ziemskie obowiązki.
Głęboka i uzasadniona jest prawda, iż Niepokalana przez Medalik Cudowny czyni cuda. Doznałam wyraźnego cudu. Wszystkie smutki, które otaczały me serce, zamieniły się w radość, a bluźniercze myśli natychmiast ustąpiły. Obecnie jestem bardzo szczęśliwa. Wszystko mnie cieszy na ziemi. Ukochałam nade wszystko Boga, Który mi udziela licznych łask.
Rozkoszy swej duszy nie oddałabym za najwspanialsze pałace, za najmilsze stanowisko, wogóle za nic w świecie, bo to wszystko, jak się przekonałam w 22 latach swego życia, w porównaniu z pięknością duszy - jest niczym, marnością.