Łza matki

Zaczerwienione od bezsenności oczy, twarz pobladła i owiana smutkiem od zmęczenia. Pochyla się nieustannie nad bielą kołyski. Szeroko rozwarte niepokojem źrenice śledzą bacznie każdy głębszy oddech uśpionego dziecka. To Matka.

W nocy zrywa ją z półsnu byle odezwanie się jego, a w dzień krzyk bez przyczyny - prosty odruch instynktu - przejmuje ją aż do bólu. Rzuca najpilniejszą robotę, biegnie, zgina się, utula... Mdlejąca z wyczerpania - dla niego ma jeszcze zapas sił, śmiertelnie smutna własną niedolą - uśmiech dla niego znajdzie zawsze. Upływają miesiące, potem lata. Jej to zadaniem nauczyć je każdego słowa, każdego kroku i z nieporadnej, bezmyślnej, egoistycznej kreaturki wyrzeźbić długo, cierpliwie inteligentnego człowieka Najpierwsza, niezmordowana i niczym niezniechęcona mistrzyni. 7, miłości dla niego stała się naraz encyklopedią wszelkich wiadomości i służebną - na każde skinienie gotową. Po prostu niewolnica przykuta - jak do taczki - do dziecięcego wózka. Dla niego wyrzekła się wszystkiego. Ulubionej lektury, towarzystwa, spacerów i rozrywek. W nim - małym, rozkrzyczanym, kapryśnym - zamknęła cały swój świat. I kocha je tak, że oddała mu swe zdrowie i oddałaby zań życie i serce własne by wydarła, byle tylko jego uszczęśliwić. A patrząc w dziecięce szklane oczy śni o jego przyszłości jasnej...

Że ono w szlachetności swej czystsze będzie niż łza, - o duszy świeżej jak kwiat jaśminu. Że dotknięcie Bożych rąk stygmatem łaski naznaczy mu czoło, a życzliwość ludzka naprostuje drogi życia... T jak girlandę szafirowych chabrów rozpina nad uśpioną główką najbłękitniejsze swe modlitewne westchnienia, swe prośby o cud łaski, o Boże czuwanie nieustanne.

Łza prośby do nieba miesza się ze łzą troski. - Co by dała za to, by ono - wkrótce - było najlepsze z dzieci... i kiedyś - najlepsze z pośród ludzi?!

Szkoła. - Ileż nowych trosk przybyło, nowych ofiar i wyrzeczeń z jej strony! Rozwój fizyczny i umysłowy dziecka coraz to inne wysuwa potrzeby materialne i odmienne problemy narzuca. Każdy już by się zniechęcił, każdemu opadłyby ręce, ale nie Tobie - te spracowane najbardziej - Mamo moja! Twój heroizm nie zna miar, ni końca.

Zapomniałaś o sobie tak dalece, że jakby przestałaś istnieć. Zmieniłaś się cała w poświęcenie, w uosobienie pracy i ofiary. Dziecięcy gruboskórny egotyzm rozrastał się na Twym poświęceniu jak jemioła pasożytująca na rosnącym drzewie. Z radością - pamiętasz? - dawałaś się wyzyskiwać przy każdej sposobności. "Ja sama to zrobię, idź się bawić" - było zwykłą Twoją odpowiedzią na nasze niezdecydowanie.

A gdyśmy zbyt przeciągnęli strunę nadużyć i groził już gniew tatusia. - Ty na siebie brałaś winy nasze. - Tylko Ty jedna na świecie mogłaś tak czynić, Mamusiu! -

Każdy moment rozłąki był dla Ciebie przeżyciem ciężkim. Niepokojem szarpało się Twe serce, gdyśmy wychodzili z domu. Ulica, mróz, wiatr, noc ciemna - to wszystko potęgowało w Tobie trwogę o nas.

A gdy choroba gorączką rozpaliła nasze skronie - zmartwiała z przerażenia, i niestrudzona w ratowaniu, bez przerwy chyliłaś się nad nami w nocach niespanych. W oczach Twych, jak gwiazdy, świeciły wielkie łzy nabrzmiałe gorącem modlitwy błagalnej.

Każda moja radość była radością Twoją i każdy mój smutek - Twoim cierpieniem po stokroć.

Na wszystkie ścieżki życia idziesz z nami - te najbardziej kamieniste, karkołomne i te szare od pyłu codziennej pospolitości, zapomnienia.

I na weselne - złote od Łaski Bożej, na których pierwszych kroków Ty uczyłaś. Mamo...

Na jednej z nich wyłącznie Twe serce swemu dziecku nie chce towarzyszyć: na czarnej, oślizgłej kładce grzechu. Nie idzie już z nim szlakiem owym." Samotne, zrozpaczone, wylękłe tłucze się w swej bezradności jak ptaszę o żelazne pręty klatki.

i płacze najkrwawszymi łzami - łzami kochającej a zawiedzionej boleśnie Matki.