Dom, jak kawałek nieba

Ojca naszego nie ma od lat w domu, rzucił nas w samym końcu wojny. Ale za to matkę posiadamy chyba najlepszą w świecie. Zarobkuje ona poza domem i ja, najstarszy z dzieci, bo mam młodsze od siebie rodzeństwo: trzy siostrzyczki i jednego braciszka - jest więc na kogo pracować. Poza tym wieczorami się uczę, nie odmówił mi Bóg zdolności, dlatego mam nadzieję, że zrobię maturę i dostanę się do szkoły inżynierskiej. Oczywiście będę się nadal uczył i zarobkował. Mama się z tego bardzo cieszy, zresztą, żyje nasza najdroższa matka nami, dziećmi, naszym szczęściem. Mnie osobiście jest bardzo miło, że mogę, taki jeszcze młody utrzymywać wspólnie z matką swe rodzeństwo. Mój Boże, od ilu mnie to niebezpieczeństw chroni! Może dlatego nie wpadłem w nałóg palenia i pijaństwa: bo jakże śmiałbym wydawać pieniądze na wódkę i papierosy, gdy za tę sumę mogę kupić siostrom płaszczyki, rękawiczki, braciszkowi ubranko i tak dalej! A jak się oni cieszą, gdy coś dostaną! No i przykład: czyż ja, najstarszy brat, miałbym swoim przykładem uczyć swe siostry i brata - pijaństwa i lekkomyślności? Przecież to by ich bardzo osłabiło moralnie, a ja muszę tak postępować, by wzmacniać swego brata i siostry!

Pamiętam jak dziś. Miałem wtedy czternaście lat, gdy mamusia z wielkim płaczem oznajmiła nam, że tatuś ją opuścił. Młodsze dzieci nie rozumiały jeszcze tego. Cóż? Najstarsza, Hania, miała zaledwie osiem lat; Tadek - sześć, a Elżunia roczek. Wówczas podszedłem do mamy i mówię:

- Ja mamusi pomogę.

- Ale jak?

- Pójdę do roboty, gdzie się da. Umiem naprawiać radia, reperować urządzenia elektryczne. Nie będę palił, jak inni chłopcy, nie będę pił, każdą złotówkę mamie przyniosę.

- A nauka? - pytała z trwogą matka.

-Będę się i uczył, tylko później. Zobaczy mamusia: zostanę inżynierem!

Kto wie, czy wytężona, ofiarna praca w tak młodziutkich latach - nie uratowała mnie od trzeciego jeszcze straszniejszego nałogu: od rozpusty. Toteż często dziękuję Bogu za to, że mam ciężką młodość. Ciężką, lecz nie za ciężką. I ciężka ona, ale radosna. Bo cóż milszego, niż czynić drugim dobrze? I jak lekko ponosić trudy, gdy się wie, jaką to radość drugim przynosi!

Dom, jak kawałek nieba

Jednak w naszym domu nie tylko dlatego jest dobrze, że ja zarabiam z mamą i że w sumie "wyciągamy" do tysiąca dwustu złotych miesięcznie. Matka nauczyła nas współżyć z sobą w domu.

Nigdy nie zapomnę tego wieczoru, gdy zebrała nas przed pacierzem i kazała opowiadać kto z nas i przez kogo jest krzywdzony. Każdy zaraz zaczął się uskarżać, ja tylko się wstydziłem okazać, że w ogóle mogę pozwolić na wyrządzenie mi krzywdy. Gdy się wszyscy wyżalili, mama rzekła:

- Moje dzieci, nie mogę- zapobiec temu, by was nie spotykały przykrości od ludzi. Ale czy nie uważacie, że tu, w domu, mogłoby każde z was być bardziej uprzejme dla mamusi? dla Janka (tu wskazała na mnie)? i w ogóle jedno dla drugiego? Nie zmienimy świata na lepsze - nasza piątka osób, ale możemy zmienić nasz dom na kawałek nieba: bo to jedynie od nas zależy. A głównie zależy od uprzejmości, jaką okazywać będzie każde z nas: jedne względem drugiego. Okazywanie zaś uprzejmości nic nie kosztuje: do tego nie potrzeba ani złotówek, ani siwych włosów, ani wykształcenia. Czy chcecie, żeby każde z was czuło się u nas w domu coraz lepiej?

- Chcemy! Chcemy! - zawołaliśmy chórem, przyjmując ten plan naszej mamy. A Haneczka, która posiada z nas wszystkich najszlachetniejsze chyba usposobienie, zawisła matce na szyi, a potem zaczęła ją całować i zaręczała:

- Ja będę dla mamusi tak grzeczna, że wynagrodzę mamie wszystkie cierpienia!

Matka płakała ze szczęścia.

Higiena naszej sypialni

Czego jak czego, ale braku poczucia higieny nie można zarzucić naszej mamie. Szoruje co sobota każde swe dziecko od stóp do głów, oczywiście, gdy dziecko jeszcze małe. Później sami się tak myjemy. Bywało u nas nieraz głodno i chłodno, ale nigdy brudno. Nie domyślałem się jednak, jak bardzo nasza zacna matka będzie chciała rozszerzyć swoje zamiłowanie higieny. A dowiedziałem się o tym w taki sposób. Od jakiegoś czasu, co niedzielę, przed wieczorem, powtarza z nami katechizm. Ostatnio uczyliśmy się z nią o łasce Bożej i doskonale od tego czasu umiemy odróżnić łaskę uczynkową od uświęcającej oraz wiemy, co to jedna i druga łaska. Tym razem na zakończenie takiej nauki zaprowadziła nas matka do pokoju sypialnego. Zastaliśmy wszystkie łóżka czyściutko zasłane. Zrozumieliśmy, że trzeba będzie dziś wyjątkowo dokładnie umyć nogi przed spaniem. Ale okazało się, że nie tylko to, bo mama tak nas zagadnęła:

- Moje dzieci, czy widzicie tę biel pościeli?

Kiwnęło każde główką.

- Czy macie odpowiednio czyste ciała?

Mruknęliśmy, że chyba tak.

- A czy duszę też każde z was ma odpowiednio czystą? Bo nie chciałabym, żeby które dziś poszło do tej czystej pościeli z brudami grzechów ciężkich w duszy...

Uderzyły we mnie te słowa. Zastanowiłem się. Zacząłem przypominać sobie, czy od czasu ostatniej spowiedzi nie zgrzeszyłem ani razu ciężko, bo przecież nawet jeden jedyny grzech ciężki usuwa Boga z duszy i czyni ją ohydnie brudną.

Przypuszczam, że tak samo przebiegało myślą swoje sumienie każde z mego rodzeństwa, bo wszyscy byli poważni i skupieni.

Staliśmy milcząc wobec czyściutkiej jak śnieg pościeli - bo ja wiem? może zawstydzeni - a matka tłumaczyła, że usunąć grzechy z duszy można w każdej chwili, jeśli wzbudzić akt żalu doskonałego za grzechy i nauczała nas zaraz, jak taki żal wzbudzić. Tak tym żalem można "wyprać" duszę, jak ona, matka uczyniła czystą tę pościel! Oczywiście, trzeba przy takim żalu mieć pragnienie wyspowiadania się z tych grzechów przy sposobności. Chciałabym - mówiła matka - żebyście zawsze kładli się spać z duszą tak czystą jak ta pościel. Z Bogiem w duszy.

Nic dziwnego, że od tego czasu zawsze po wieczornym pacierzu czyni każde z nas rachunek sumienia, krótko, z minutę, bo przecież tylko z jednego dnia, a potem wzbudzamy akt żalu doskonałego za grzechy. Rzecz jasna, staramy się też chodzić częściej do spowiedzi.