Czysty, pobożny, pracowity

Sylwetki katolickie 39

Jako najbliższy kolega i przyjaciel od lat dziecięcych niedawno zmarłego Stanisława Irzykowskiego poczuwam się do obowiązku scharakteryzować w ogólnych chociażby rysach niezapomnianą sylwetkę młodocianego bohatera.

Urodził się w 1929 r. W dzieciństwie wychowywała go bardzo religijnie babka, której, sam mi to często powtarzał, zawdzięczał to silne i naprawdę gorące przywiązanie do świętej wiary. Dobry przykład świątobliwej staruszki i jej zbawienne nauki i wskazówki przynosiły tym obfitszy plon, że trafiały na podatną glebę - na duszę prawą, na człowieka dobrej woli. A plon ten naprawdę piękny.

Wśród wielu zalet zmarłego na pierwszy plan wysuwa się jego bezwzględna czystość, przez którą wyróżniał się jaskrawo wśród młodzieży. Szczerze powiem, że nie spotkałem w swym życiu chłopca o tak idealnej czystości, jak Staszek. Nikt nigdy nie usłyszał z ust jego jakiegoś nieskromnego słowa; słownik jego odznaczał się czystością i delikatnością. Nie znosił i u innych nieodpowiedniego pod tym względem zachowywania się. Byłem częstym świadkiem, jak występował z oburzeniem przeciw niestosownym rozmowom zepsutych kolegów w klasie, nic sobie nie robiąc z ich drwin i docinków. Od kolegów o złej woli trzymał się z dala, do innych sam podchodził, dyskutował i wskazywał właściwe cele i ideały. Sam wolny od nałogów, wyśmiewał u kolegów próżne przywiązania; gardził wódką i potępiał ją. W dyskusjach podziwiałem zawsze jego prostotę i trafność argumentów, które były zapewne wykładnikiem prawego charakteru. Towarzystw nieszczerych unikał, znajomości z pannami nie szukał, względem tych, które znał od dzieciństwa, zachowywał taki stosunek, że nie tylko były zmuszone go szanować, ale i głębiej odczuwały własną godność. A mimo to był chłopcem nadzwyczaj wesołym - potrafił zawsze w naszym najbliższym gronie zaprowadzić dobry i miły nastrój.

Obok czystości na szczególne podkreślenie zasługuje u niego niespotykana wprost obowiązkowość i zamiłowanie w służbie Bożej. Od dziecka widziałem go zawsze w każdy pierwszy piątek miesiąca przystępującego do Sakramentów św. w otoczeniu Starszego brata i młodszej siostry. Prócz tego zazwyczaj co niedzielę przyjmował Komunię św. Wcześnie zapisał się do szkaplerza Najśw. Maryi Panny, a w 1947 r., jako uczeń I kl. liceum matematyczno-fizycznego, zostaje przyjęty do Sodalicji Mariańskiej, gdzie jest przykładem wzorowego sodalisa. Rok przedtem nie chciał, by go przyjęto do Sodalicji, gdyż nie czuł się jeszcze dość przygotowanym na składanie tak ważnego, jak się wyraził, ślubowania. Najlepszy dowód, jak pojmował "Służbę Maryjną" w Sodalicji oddaje się aktywnej pracy, nadto pomaga księdzu w Swej parafii przy prowadzeniu Krucjaty Eucharystycznej. W parafialnej świetlicy zachęcał młodszych kolegów do czytania katolickich pism i książek. Co roku odbywał w najbliższym gronie pielgrzymki do cudownego obrazu Matki Bożej w Tuchowie. W ostatnich czasach gorliwie odprawiał pierwszosobotnie nabożeństwo do Matki Bożej Fatimskiej. Wszystko, co miało na celu chwałę Bożą, czynił z zadziwiającą pilnością i zamiłowaniem. Bez chwili zastanowienia porzucał najprzyjemniejszą rozrywkę, jaką dla niego była siatkówka, by pójść na zebranie sodalicyjne, uroczystość religijną, czy nabożeństwo majowe. W służbie Bożej nie znał kompromisu z ziemskimi przyjemnościami.

Z pobożnością łączył Irzykowski wielkie zamiłowanie w nauce i pracy. W gimnazjum należał do pierwszych uczniów. W domu był zawsze zajęty czy to pomaganiem rodzicom w pracy, czy to własną nauką, czy wreszcie uczeniem młodszej siostry, na którą także wywierał bardzo silny wpływ religijno-wychowawczy. Był młodzieńcem cichym i pokornym. Nigdy nie zauważono u niego najmniejszej choćby chęci przewodzenia nad drugimi, mimo że np w siatkówce był najlepszym zawodnikiem w naszym zespole. Nie widziano go nigdy w kłótni, gdyż wolał raczej drugiemu ustąpić niż dopuścić do utarczki. Prawy jego charakter nie znosił kłamstwa ani obmowy; nie lubił słuchać złego o drugich. Wyróżnić jeszcze muszę jego bezwzględne posłuszeństwo dla rodziców. Miał cywilną odwagę, że nawet wobec drwin i przycinków kolegów, którzy domagali się od niego jakiejś decyzji, mówił otwarcie, że wpierw musi się spytać i poradzić matki. A wiem dobrze, że rad i wskazówek matki zawsze pilnie przestrzegał.

W lutym br. zachorował nagle na zapalenie płuc. Po dwóch tygodniach ciężkiej choroby zakończył życie w szpitalu tarnowskim, 25 lutego 1949 r. Na kilka godzin przed śmiercią przyjmuje Sakramenty Św., po czym jeszcze długo rozmawia z kapłanem. Każe trzymać przed sobą obrazek Najśw. Serca Jezusowego i wpatrzony w niego przyjmuje z rąk śmierci wyzwolenie z doliny płaczu i strapienia.

Chwała Niepokalanej, że w świetlanej postaci Staszka pozostawiła tak piękny wzór dla młodzieży katolickiej.