Czarny
Rycerz Niepokalanej 11/1948, grafiki do artykułu: Czarny, s. 294

Za moim oknem cudowne sierpniowe południe: Błękitne niebo, złote ścierniska, zielony las. Przede mną na biurku zaczęły artykuł i książki: ot, taki "urlop" dziennikarza.

- Panie... redaktorze!

W ramie okna zjawia się Jasna czupryna i uśmiechnięta twarz piętnastoletniego chłopca. To Wojtek. Mój wielki przyjaciel. Jest synem gospodarza z naprzeciwka. Uczy się w mieście i twierdzi, że zostanie inżynierem rolnikiem. Kto widział jego mocno zarysowane szczęki, energiczne ruchy i pewny wzrok - musi mu uwierzyć.

Przyjaźń nasza zaczęła się od znaczków pocztowych. Wojtek ma troje rodzeństwa. Czteroletni Maciek, to jeszcze "nic nie rozumie". Dziewięcioletnia Zocha, "jak każda dziewczyna" tylko biegałaby do koleżanek i śmiała się po całych dniach. Ale Józiek, młodszy od Wojtka o dwa lata, także chce się uczyć. A przede wszystkim lubi geografię. I zbiera znaczki.

Z chwilą, kiedy zamieszkałem u znajomego gospodarza, pragnąc spędzić miesiąc urlopu na spokojnej wsi, a ludzie się dowiedzieli o moim dziennikarskim fachu, Józiek nie dawał starszemu bratu spokoju. "Przecież redaktor musi mieć moc znaczków ze wszystkich stron świata". Józiek bał się prosić nieznanego redaktora. Wojtek, dobry brat, poświęcił się i przyszedł z poselstwem. Dostał całą paczkę starych kopert ze znaczkami dla Józka, i odtąd przychodził stale. Stąd nasza przyjaźń.

Drugim etapem naszej znajomości były pożyczane ode mnie książki i długie rozmowy na temat "Ogniem i Mieczem" Sienkiewicza, czy "Placówki" Prusa. Trzeci etap - to zwierzenia.

Piętnastoletni chłopak nie lubi się zwierzać obcym, "starszym" ludziom. Ale czasem, kiedy troska jest zbyt wielka, rada "starszego" wydaje się jedynym ratunkiem.

- Panie redaktorze?

- Co nowego, zuchu? Postać chłopca wypełniła do połowy wąskie okno mego pokoju.

- Ja przepraszam... ale... ale znów ten "Czarny"...

"Czarny Maniek", to udręka moich przyjaciół. Czarnowłosy szesnastoletni dryblas - syn wdowy po młynarza. Matka chora i słaba, daje wyrostkowi pieniądze, a ten nie uczy się od roku, nie pracuje lecz spędza dni na zatruwaniu życia całej wsi. Z chwilą, kiedy Wojtek, po przyjeździe na wakacje, zaczął gromadzić wiejską młodzież i dzieci, urządzać gry, wspólne ogniska ze śpiewami, pogawędką i modlitwą - Czarnego coś napadło.

Uwziął się zwłaszcza na młodsze rodzeństwo Wojtka. Dzieci w biały dzień nie mogły wyjść z obejścia, żeby nie oberwać szturchańca. Z Wojtkiem Czarny Maniek nie stykał się oko w oko, ale już parę razy wieczorem kamień rzucony z ukrycia, świstał nad głową mego przyjaciela.

Najnowszy "kawał" Czarnego, o którym dowiedziałem się od Wojtka, był naprawdę brzydki. Wczoraj wstrętny drągal wywabił z domu czteroletniego Maćka, a następnie - spoił go wódką. Dziecko wróciło do domu w opłakanym stanie i zachorowało. Dziś rano powiedział Zośce, że jeżeli Wojtek nie zaprzestanie zabaw i ognisk z dziećmi, to jego rodzeństwu "gnaty poprzetrąca". Co robić?

- Ja bym... ja się go nie boję. Ale jestem członkiem M.I. Mnie nie wolno nienawidzić Czarnego. Nie mogę go krzywdzić!

Nie mogłem odmówić rady w tej sprawie, choć nie była łatwa.

- Widzisz, Wojtku - zacząłem i słusznie powiedziałeś, chrześcijaninowi nie wolno nikomu źle życzyć. Nikogo nienawidzić. Nigdy! Złego człowieka trzeba kochać, życzyć mu dobrze, nawrócić.

Wojtek w milczeniu kiwnął głową.

- Ale chrześcijaninowi nie wolno opuszczać swoich bliskich, rodzeństwa, słabszych, pokrzywdzonych. Musi stanąć w ich obronie.

Wojtek, z zapartym tchem, pochłaniał każde słowo. Ciągnąłem dalej:

- Ale widzisz, walcząc w obronie pokrzywdzonych i dobrej sprawy, jeszcze trzeba przeciwnika kochać i przeciwnikowi dobrze życzyć. Pamiętaj, jeżeli dałeś, się unieść nienawiści - przegrałeś.

Wojtek milczał przez chwilę. Potem powiedział cicho - dziękuję - i zniknął za oknem.

Wieczorem odbyło się ognisko. Grupa młodzieży urządziła przy nim "żywe obrazy". Wśród gości zasiadł sam ksiądz proboszcz, który na zakończenie ogłosił, że jutro, po sumie, odbędzie się przyjęcie nowych członków do Milicji Niepokalanej, że oddaje jeden pokój plebanii na świetlicę i że Wojtka powołuje na tymczasowego jej kierownika.

Nazajutrz po sumie, wszystko odbyło się jak najlepiej. Kandydatów do M.I. znalazło się wielu. We wsi wśród młodzieży zapanowało radosne ożywienie.

Tegoż dnia powracałem z popołudniowej przechadzki. Polna droga prowadziła mnie do szosy na skraju wsi. Na skrzyżowaniu dróg usłyszałem głośną rozmowę.

- Puszczaj! - prosił jakiś piskliwy głosik.

- Pal, bo ci...

Dalszych słów nie dosłyszałem. Natomiast to co zobaczyłem, tłumaczyło wszystko. Czarny wyrostek w prawej garści ściskał chude rączyny Józka, lewą ręką podsuwał mu pod nos papierosa. Chłopak szamotał się, pobladły ze strachu, ale widać było, że silny drągal ma nad nim przewagę.

- Czarny, puść!

Na ten okrzyk napastnik odwrócił się jak na sprężynie. Na środku szosy stał Wojtek. Policzki mu zapadły. Spod nawisłej jasnej czupryny groźnie patrzy w błękitne oczy.

Czarny puścił ofiarę. Chwilę popatrzył spode łba i zaczął iść w kierunku Wojtka ciężkim, kołyszącym się krokiem. Błyskawiczny ruch ręki do cholewy. Serce skoczyło mi do gardła: Nóż!

I wtedy stało się coś, czego nie zapomnę do śmierci. Wojtek skulił się. Ponad szosą mignęła płowa czupryna chłopca. Jak pocisk runął w kierunku przeciwnika. Ostrze noża zabłysło wysoko w powietrzu i ze zgrzytem upadło na kamienie. Na drodze zawirował kłąb dwóch młodych ciał. Głowy, ręce, nogi, migały przez chwilę w pyle. Potem, kłąb się rozluźnił, jedna z postaci rozpaczliwym rzutem wyrwała się z objęć przeciwnika i rzuciła się na oślep w pole. Teraz podziw zaparł mi dech. Po polu migała czarna czupryna szesnastoletniego wysokiego osiłka. Zauważyłem, że w biegu kulał. A na środku szosy stał Wojtek. Dyszał ciężko. Z policzka na kołnierz ściekała mu krew. Ujrzawszy mnie, uśmiechnął się swoim zwykłym, dobrym uśmiechem.

Po prowizorycznym zatamowaniu krwi i obmyciu rany w pobliskim strumyku, wracaliśmy pełni wrażeń do domu.

Kiedy na pożegnanie ściskałem rękę mojego dzielnego przyjaciela, usłyszałem szept: - Panie redaktorze - tylko proszę nie mówić o tym nożu - nikomu!

Mały Józiek musiał również otrzymać podobne polecenie od brata, i zachował je ściśle, bo nie dostrzegałem żeby we wsi walka Wojtka z Czarnym wywarła jakiś wpływ. Wojtek wodził rej wśród dzieci i młodzieży w dalszym ciągu, tylko Czarny nie pokazywał się jakoś wcale. Zrozumiałem wkrótce powód jego postępowania. Nie tylko gryzł go wstyd i napawał strach przed tym "wściekłym Wojtkiem" - ale niepokoiła go możliwość odpowiedzialności za napad zbrojny. Krył się więc, schodził ludziom z drogi i choć bał się szkodzić innym, stawał się coraz bardziej ponury.

Pewnego dnia Wojtek złożył mi wizytę z "propozycją", jak mówił. Rozmawialiśmy całą godzinę, a w wyniku rozmowy powędrowałem za Wojtkiem do domu Czarnego.

Weszliśmy bez pukania. Czarny siedział w izbie sam. Łokcie oparł na kolanach, głowę na dłoniach i patrzył martwo przed siebie.

- Dzień dobry, Czarny.

Chłopak podniósł głowę i patrzył w milczeniu na Wojtka, zdziwiony i nieufny.

- Słuchaj, ja chciałem... pan redaktor tak dobry... wiesz, o tym nożu nie będzie mowy...

Gospodarz nie odpowiedział nic, ale zdało mi się, że jego pierś uniosła się cichutkim westchnieniem ulgi.

- Poco masz siedzieć sam, przyjdź dziś po południu zagrać w siatkówkę. Felek nogę skręcił, to go zastąpisz. Dobra...?

Czarny nie odpowiedział nic, my zaś wyszliśmy bez słowa.

- Ciekaw jestem, czy przyjdzie?

- Przyjdzie! -" Twierdził Wojtek z całym przekonaniem - i nie tylko na siatkówkę.

Nazajutrz, kiedy zasiadałem na zwykłym miejscu do pracy, usłyszałem za oknem ruch. Przez chwilę zdawało mi się, że śnię. Czerniła się tam czupryna Czarnego. Nie jestem bojaźliwy, ale... poczułem się nieswojo. Jednak w następnym mgnienia oka dostrzegłem, że śniada gęba za oknem uśmiecha się do mnie z zakłopotaniem i życzliwie. W tej samej chwili obok czarnej, w oknie błysnęła jasną czupryna i jasna twarz Wojtka,

- Panie redaktorze... Czarny chciałby po wakacjach zacząć naukę. Chciałby być elektrotechnikiem. Jak to zrobić? Mówi, że chce wyjść na człowieka.

Wojtek długo przedstawiał mi sprawę Czarnego - który jest jego przyjacielem i chce "wyjść na ludzi". Czarny uśmiechał się i potakiwał. Było nam jakoś pogodnie i wesoło na duszy. A to tym więcej, że jasny wzrok Wojtka mówił mi więcej niż słowa.


Rycerz Niepokalanej 11/1948, zdjęcie pod artykułem: , s. 295

Opis zdjęcia powyżej: Szeregi rycerzyków Niepokalanej powiększyło Kółko Ministrantów z Solic Zdroju. Mali rycerze ze swym opiekunem ks. prob. Władysławem Niedźwiedzkim