Co to jest grzech?

(Nowela)

Powiedzcie mi tak zupełnie szczerze, między nami, bez gołosłownej gadaniny, ale spojrzawszy sprawie prosto w twarz, - tak jak się patrzy na problem, który się chce rozwiązać na serio, bez żartów ani wykrętów: - czy kto może mi wytłumaczyć, co to właściwie jest... Grzech?

Filip miał dwadzieścia lat. Gdy ledwo wzrastał z dzieciństwa, umarł jego ojciec. Matka obdarzona więcej sercem niż rozumem, czuwała nad nim jak kura nad kaczęciem, w ustawicznej obawie, by nie zachciało mu się pływać. Bo ją samą nie stać było na to, by go tej sztuki wyuczyć. Tak się więc stało, iż Filip sam jakoś nauczył się pływać, co jest pożądane dla kaczątka, ale nie zawsze bezpieczne dla małego człowieka.

Całe szczęście, że Filip odziedziczył po rodzicach wrodzoną prawość. Toteż boje jakie mu przyszło staczać z naturą skażoną przez grzech pierworodny, nie były szczególnie bohaterskie, a porażek nie ponosił znów tak wiele. Z pewnym trudem, inaczej mówiąc bez nadmiernego zapału, uczył się znośnie. Ponadto spotkało go i to szczęście, że nie uległ wpływowi zgubnych przyjaźni. Słowem, można by rzec, iż jego lata chłopięce i pierwsze lata młodości, niemalże nie miały historii. Przedstawiały one pasemko jednostajnej szarzyzny, którego na pozór nic nie splamiło, ani zbrukało.

Nie ulega wątpliwości, że Filip nie był święty (zresztą nikt nie jest tak daleki od szarzyzny jak święty). O tym, czym jest świętość miał pojęcie dość mgliste. Podobnie jak wielu innych, przyswoił sobie pojęcie dobra i zła, których wyuczono go w sposób równie biegły jak bogobojny. Wiedział więc, że Bóg, ciskający gromy ze szczytu wysokiej góry, wypisał na kamiennych tablicach dziesięcioro przykazań swego prawa, które Kościół ze swej strony uzupełnił dalszymi przykazaniami. Wiedział również, iż istnieje siedem grzechów zwanych "głównymi", do których należy ustosunkować się podejrzliwie. Wszystko to było w nim systematycznie ułożone, w takim samym porządku jak data koronacji Karola Wielkiego, czy data śmierci Ludwika XIV, lub kwadrat przeciwprostokątnej. Lecz przeciwprostokątna nie żyje, a Karol Wielki już też dość dawno leży w grobie. Toteż i grzech nie miał dla Filipa tego konkretnego oblicza jakie posiada znany wróg, groźny oszust, obłudny towarzysz, którego najbardziej nawet ufny człowiek się boi, bo wie, iż niedobrze jest wędrować z nim pod rękę. Za każdym razem, gdy chcąc uczynić zadość zwyczajowi, robił przed spowiedzią rachunek sumienia, załatwiał tę formalność z tą samą obojętnością z jaką powtarzał sobie historię czy fizykę w dzień przed klasówką.

Trzeba dodać jeszcze, że Filip nie miał pojęcia co znaczy słowo "Wielkoduszność".

Toteż można by rzec, iż w chwili gdy zaczynamy się nim interesować, Filip nie był ani trochę interesujący. I moglibyśmy wkrótce zakończyć opowieść o nim, gdyby nie to, iż zupełnie nagle zaszedł w jego życiu wypadek, który o mały włos byłby całkowicie zmienił jego kierunek...

Prosimy więc czytelników o chwilę jeszcze cierpliwości i uwagi...

W tym miejscu musimy na marginesie uczynić pewną wzmiankę. Matka Filipa miała w swym pokoju klęcznik, nad którym wisiał obraz Matki Bożej. Ciemno ubrana postać, o spadających na ramiona siwych włosach, odsłaniała na piersiach duże, czerwone serce, przebite długim sztyletem. Niezrozumiałym gestem Matka Bolesna trzymała oburącz rękojeść zakrwawionego ostrza. Czy usiłowała wcisnąć je jeszcze głębiej?... Czy starała się wyrwać je z serca?... Czy też po prostu podtrzymywała je, ażeby całą swą wolę zjednoczyć ze śmiertelnym ciosem, ażeby przyjąć w siebie bolesną tajemnicę Współcierpienia?...

Filip wiedział, że nie zwano jej inaczej jak: Matka Boża Bolesna. A gdy wieczorem przyłączał się do pacierza matki, dziwił się wśród roztargnień, że spojrzenie Matki Bożej spoczywa z jednakowym natężeniem na wszystkich kątach pokoju, jak również na każdej z obecnych w nim osób.

Na tym możemy zakończyć naszą wzmiankę na marginesie. Bo wieczorny pacierz Filipa był czynnością czysto nawykową. Zapamiętajmy sobie tylko opisaną powyżej postać Matki Bożej.

Ponieważ Filip, udając się do pracy, co dzień chodził tą samą drogą wzdłuż tych samych ulic, przeto często mijał o tej samej porze tych samych ludzi, którym, zresztą, niewiele poświęcał uwagi. Aż któregoś dnia, sam nie bardzo wiedząc z jakiego powodu, zauważył przyjemnie ożywioną buzię pewnej blondyneczki o ciemnych oczach. Przy tym | Przytem spostrzegł, że za każdym razem, mijając go, obrzucała go wyzywającym spojrzeniem, które wkrótce zmąciło mu spokój.

Pewnego wieczoru dziewczyna przystanęła i zapytała:

- Przepraszam pana, zapomniałam zegarka, czy mógłby mi pan powiedzieć, która jest godzina?

Filip udzielił jej pożądanej informacji. Następnego dnia czuł już w sobie niepokój na myśl o możliwym spotkaniu. Przechodząc mimo ukłonił się. Odpowiedziała na ukłon. Na tym skończyło się na razie. Ale Filip, jak ryba zwabiona przynętą, czuł już w sercu i ciele ukąszenie rozbudzonej pokusy.

Inna sposobność, mniejsza o to, jaka - umożliwiła dłuższą rozmowę. Potem odprowadził ją kilka kroków. Poszli na spacer... naznaczyli sobie spotkanie na następną niedzielę...


...Ale, prawda, właśnie przypomniałem sobie! Wszak nie odpowiedzieliście na moje pierwsze pytanie: "Czy moglibyście mi wytłumaczyć, co to jest grzech?"

Gdybyśmy to pytanie zadali w tej chwili Filipowi, nie bardzo mógłby sobie nawet przypomnieć paragrafy dekalogu.

Przypuszczam, iż gdyby chciał być szczery odpowiedziałby: "Grzech?... nie mam pojęcia! Zresztą, pora nie jest odpowiednio dobrana, by sobie tym zaprzątać głowę. Jest, (Oczywiście, jakiś tam "powszedni" i "śmiertelny"... tak... wiem. Ale po co sobie utrudniać życie tymi nierealnymi rozróżnieniami. Podobno jest jakiś Bóg, który chce żebym robił to, a nie robił tamtego! A dajcież spokój! Niech sobie nawet będzie Bóg! Mogę się nawet zgodzić na to, że On istnieje. Ale stworzył nas takimi, jakimi jesteśmy. Dał nam pewne pożądania, które musimy zaspokoić. Jeśli chciał, abyśmy nie ulegali namiętnościom, trzeba było nas stworzyć z kamienia, albo z drzewa, a nie, przeciwnie, dawać nam pobudliwe nerwy i krew tak wrażliwą. Dobre i złe jest to, co jest dla mnie dobre, lub co mi wyrządza krzywdę, nic poza tym. A jeśli mamy wolność wyboru, to niechże ona nam służy i do tego by wybrać nawet zło. skoro ono nam sprawia radość, albo chociażby przyjemność...

- Filipie, Filipie, będziesz musiał kiedyś zdać rachunek!...

- Tak, tak! Niebo i piekło! Z nas dwóch, ja więcej niż ty wierzę w dobroć Bożą. Chcesz, bym ci powiedział, co myślę. Niewątpliwie istnieje piekło, ale na pewno nie ma w nim nikogo.

...I wszystkie myśli Filipa skupiły się w oczekiwaniu wieczornego spotkania.

Przestańmy nalegać. Filip nam nie wyjaśni, co to jest grzech...

Wieczorem, po kolacji, wyszedł. Serce płonęło mu w piersi. Gdy znalazł się na ulicy, okazało się, iż pada deszcz. Podniósł kołnierz od płaszcza. Razem ze swymi myślami, zamknął się w sobie.

- Czy mógłbyś, Filipie, czy mógłbyś mi powiedzieć ... co to jest... grzech?

Wciąż idąc naprzód, Filip począł się śmiać. Ale śmiech ten przypominał raczej grymas.

- Filipie, Filipie, powiedzże mi co to jest grzech?

...dziesięcioro przykazań... śmiertelny... powszedni... - szepnął Filip wzruszając ramionami.

- Filipie, Filipie! - Co takiego?...

Na zakręcie ulicy stała jakaś kobieta w żałobie i wołała go po imieniu.

- Dokąd idziesz, Filipie, dokąd?...

- A co tobie do tego? Ty... Chłopak odpowiedział ostro. A jednak

nagle przystanął, zatrzymany przez kobietę w żałobie.

- Dokąd idziesz?...

Głos kobiety był łagodny, ale tak władczy, iż narzucał się wbrew woli, mimo podniecenia, mimo gorączki.

- Idę, gdzie mi się podoba!

Chcąc zaznaczyć, że jest mężczyzną, niezależnym mężczyznę, który nie boi się nikogo, wlepił wzrok w spojrzenie nieznajomej. Wówczas spostrzegł, iż to spojrzenie jest przedziwnie uparte. Wydało mu się, iż już kiedyś widział podobne spojrzenie, spod którego nie można się było wymknąć. Poznał również jej włosy, długie, siwe włosy spadające na ramiona. Ale nie mógł sobie przypomnieć gdzie je widział poprzednio.

- Może mi powiesz kim jesteś, zapytał głosem, któremu wciąż usiłował nadać ostre brzmienie.

- Weź lepiej to do ręki, powiedziała stara kobieta.

- Co to takiego, odparł Filip, czując w dłoni chłód metalu.

- Trzymaj to mocno, Filipie.

- Sztylet?...

- Nie, nie sztylet, Filipie... nie sztylet...

- Przecież dałaś mi sztylet!

- Nazwij to jak chcesz, mój biedny chłopcze, moje biedne dziecko! Ale ja nazywam innym imieniem, prawdziwym imieniem, to długie ostrze, które przynosi śmierć...

- Dość gadania!

- Nazywam je... grzechem!...

- Grzechem!...

- I mówię ci: przeszyj mnie tym sztyletem, Filipie, przeszyj mnie! Ale zawróć z drogi!...

I staruszka, uchyliwszy płaszcza, ukazała na piersi wielkie czerwone serce. Filip ujrzał, iż to serce bije, bije niespokojnie jak serce strwożonej matki...

- Co?... Ty?... Ty?...

- Grzech, Filipie, grzech... ty nie wiesz, co to jest?

- Grzech śmiertelny, czy powszedni? zapytał Filip, chcąc zarazem dodać sobie odwagi i okazać, że pytanie go nie zaskoczyło.

- Grzech, który zadaje śmierć. Filipie, wam się wszystkim zdaje, że to tylko o Wasze życie chodzi.

- Tak mnie uczono. I jestem wolny.

- Uderz mnie, Filipie, uderz. Ten grzech, który chcesz popełnić... przecież on Boga zabija... Ostatecznie lepiej będzie, jeśli zamiast Niego umrze Jego Matka. Za dużo widziałam... na Kalwarii... Zabij mnie, zabij! Ale nie nadużywaj swojej wolności, żeby raz jeszcze zabić mi Syna... mojego Syna najmilszego... którego przybijacie do Krzyża...

Przenikliwe spojrzenie Pani było tak bolesne i żałosne, iż Filip osłupiał. Nie mogąc słowa wymówić patrzał tylko na strugi łez zalewające policzki Matki Bożej. Spod rozchylonego płaszcza Pani wciąż ukazywała młodemu szaleńcowi swe wielkie serce, prosząc go by je przeszył sztyletem.

Tak stali naprzeciw siebie przez długą chwilę, spoglądając jedno na drugie. I nagle, zamiast ognia pożądań i pokusy, Filip poczuł w sobie jakiś płomień, którego nigdy przedtem nie zaznał w szarzyźnie swego przeciętnego życia.

Opuścił na ziemię długi sztylet.

- Dzięki ci, szepnęła Matka Boża. Na Jej twarzy pojawił się rozdzierający uśmiech wdzięczności.

Pod ulewnym, przenikliwym deszczem, Filip pośpiesznie wracał do matki.

- Już z powrotem! powitała go. Jakieś ty strasznie przemókł!

- Mamusiu!... Mamusiu!... zakrzyknął Filip. I wybuchnął płaczem. ...Matka Filipa nie dowiedziała się nigdy dlaczego syn jej tego wieczora szlochał w jej ramionach. Nie dowiedziała się nigdy, iż spotkał się twarzą w twarz z grzechem, którego zdążył uniknąć. A to za łaską innej Matki, której Syna codziennie grzech uśmierca.

tłum. J. R.