Chrzciny w kościele i "chrzciny" w domu

Często tak bywa, że mamy dobrych znajomych niedaleko, pod bokiem, a miesiącami całymi tak się jakoś składa, że się ich nie odwiedza. Nie byłem też z pół roku u kolegi Antosia. Wchodzę do nich, zastałem jego żonę, Marylę, i ślicznego bobasa.

- To macie dziecko? Nic nie wiedziałem!

- A mamy! - zawołała Maryla, kładąc pociechę do łóżeczka.

Dzieciak siedział już dobrze i wytrzeszczał niebieściutkie oczki na mnie spoza kratek łóżeczka. Czysto tam miał, ubrany był w białe dziecięce rajtuzki.

- Nie boi się gościa - cieszyła się Maryla - a gdy inni tu przyjdą, to popatrzy i zaraz płacze.

- Skąd takie łóżeczko wytrzasnęliście? - zapytałem.

- Tata zrobił synkowi. Kupił kilka deseczek, oheblował u stolarza, przyrżnął, zbił, wstawił naokoło sztachetki, tak że dziecko, gdy będzie stawało, nie wyleci; pomalował na biało. Lepsze takie łóżeczko niż kupione, nie kosztuje z sienniczkiem nawet tysiąc złotych. Drewniane, więc ciepło dziecku. Potem, gdy Jędruś zechce chodzić, zrobi mu tata takie ogrodzeńko ze sztachetek, by dziecko nie szło, gdzie nie potrzeba. O, tata zmyślny człowiek, dba o synka. I nie pije już. Powiada: "Nie będę pił, bo mam teraz dla kogo żyć."

Spojrzałem na Marylę: ładniej wyglądała niż gdy była panną, twarz miała rozpromienioną, widocznie była szczęśliwa.

Młoda pani domu nie chciała mnie puścić, mąż - mówiła - zaraz przyjdzie. Jakoż wkrótce przywitaliśmy się z nim serdecznie i zaraz rozgadaliśmy się na dobre. Antoś wziął malca na kolana, bawił go; dla żony był czuły, tak jakby nie był jej mężem, ale dopiero narzeczonym. Patrząc na tych ludzi, wzięła mnie ochota do żeniaczki.

- Daj Jędrusia - zwróciła się Maryla do męża - dziecko położę i zaraz postawię kolację

- To "Jędruś" daliście synkowi na chrzcie? Bardzo ładne imię i modne - pochwaliłem.

- On jeszcze niechrzczony... - szepnęła ze wstydem Maryla.

- Dlaczego? - zdziwiłem się.

- Widzisz - odezwał się Antoś - chrzciny w kościele prawie nic nie kosztują, ale "chrzciny" w domu są bardzo drogie. Sama wódka ile by kosztowała, a mięso, a ciasto, a inne wydatki! Uważasz, my jesteśmy na dorobku, pobraliśmy się z miłości, wszystko sprawiamy sobie do domu za zarobiony grosz, więc nie możemy się "wystawić" tak od razu na huczne chrzciny. Dlatego ochrzcimy dzieciaka za pół roku.

- Wielką krzywdę wyrządzacie dziecku - mówiłem. - Czy wy wiecie, co to chrzest? Sama Trójca Święta wstępuje do duszy dziecka w chwili chrztu. Dziecko takie od tego czasu jest jak gdyby monstrancją, w której przebywa Bóg. Czyż to nie radość mieć taki skarb wśród siebie? Ileż błogosławieństwa Bożego spływa przez to i na dziecinę i na cały dom? Dlaczego więc nie pozwalacie Bogu wstąpić do duszy waszego dziecięcia? Tak ślicznie chowacie to dziecko, tak dbacie pieczołowicie o jego ciałko, a dlaczego utrzymujecie w mroku jego duszę. Przez chrzest szczepi się Chrystusa na ciele dziecka. Odtąd Chrystus i ochrzczony, to jedno ciało. Wy, rodzice, sami jesteście wszczepieni w Chrystusa, bo jesteście ochrzczeni, a dlaczego odmawiacie tej wspólnoty z Bogiem - waszemu dziecku? A jeżeli Jędruś umarłby, co nie daj Boże, bez chrztu, to nie mógłby iść do nieba. Czy dobrzy rodzice narażają tak swoje dziecko? Stwierdzam, że wy nie kochacie Jędrusia w całej pełni.

Moje słowa zabolały bardzo i Antosia i Marylę. Okazało się jeszcze raz, że ochrzciliby dawno dziecko, ale chcieli wyprawić huczne chrzciny.

- A po co taka wystawność - zapytałem.

- Ludzie wymagają; będą się z nas śmiali, gdy nie wyprawimy godnych chrzcin! - powiedział Antoś.

- Na ubogie chrzciny nie dostalibyśmy nikogo na chrzestnych!

- odezwała się Maryla.

- Jesteście zanadto tchórzliwi - zarzuciłem - zanadto liczycie się z ludźmi a za mało z tym, co wam dyktuje rozum i dobro dziecka. Ja na waszym miejscu ochrzciłbym dziecko zaraz po urodzeniu, bo tak Bóg nakazuje przez usta Kościoła. "Chrzciny" dla chrzestnych i dla gości wyprawiłbym później, lub wcale nie, gdyby mnie nie było stać. Co prawda jestem jeszcze kawalerem, ale już taki program obmyśliłem dla siebie na czas po ślubie. Najpierw trzeba dbać o dobro duszy dziecka, a potem - o jedzenie i picie dla gości.

Zastanowili się Antoś i Maryla. Jakiś czas bronili się, że to wstyd nie urządzać "chrzcin".

- A nie wstyd wam, że tak długo zwlekacie, by Bóg wstąpił do duszy dziecka? Bóg w duszy - to największe bogactwo! Kto ma Boga w duszy - ten posiada wszystko, bo Bóg jest panem wszystkiego!

Już było późno, a nasza rozmowa o chrzcie się nie kończyła. Dziecko już dawno usnęło w swym ślicznym, białym łóżeczku.

Wiesz co? - szepnęła Maryla do męża - może on..., i zwróciła się do mnie z prośbą, czy nie zechciałbym trzymać Jędrusia do chrztu z siostrą Maryli, Hanią.

- Chętnie, chętnie - odpowiedziałem.