Trudna, ale jasna droga

Szczęście zazwyczaj zbliża się tylko raz

- Mamo! - zaśmiewała się. moja córka Róża, aż się zanosiła - Mamo!

- No, co takiego?

Usiadła koła mnie i jeszcze chichotała.

- Pamięta mamusia tego wysokiego blondynka, Andrzeja, co to kiedyś bywał u nas, a to zamawiał się, że niby podręcznika mu brak; a to, że chciałby co do czytania?

- Nie przypominam sobie, który... Tylu tu chłopców u ciebie bywa - odpowiedziałam

- No to, jeżeli mamusia nie pamięta, to już nic więcej nie pisnę. Ale on taki śmieszny! Wie mamusia... Ale po co takie głupstwa opowiadać?

- Powiedz, może ci mama poradzi!

- Ej, tu nie ma nic do rady! - skrzywiła buzię i podniosła się.

Zatrzymałam ją. Zaczęła się zwierzać:

- Spotkałam się z tym Andrzejem z pół roku temu w niedzielę. Po tańcówce.

- Tańczył z tobą?

- E, gdzież tam! Może nawet z żadną nie tańczył? Tak stał i gapił się, a gdy, nadszedł już późny wieczór, zaprosił się, żeby mnie odprowadzić, i wie mamusia, co mi mówił? Żebym została jego żoną. Bardzo mu się podobam i w ogóle, a on nie chce wiele chodzić ze swą przyszłą żoną, bo to, powiada, naraża i chłopca, i pannę na różne pokusy, a przecież to niekonieczne. Ma dwadzieścia cztery lata, w tym roku zdobył dyplom inżyniera. "Znam ciebie dobrze, Różo - powiada - więc moglibyśmy od razu wziąć ślub. Kocham cię od dawna.

- A co ty mu na to, Różyczko?

- Parsknęłam śmiechem.

- To ile!

- Dlaczego?

- A czy nie uderzyło cię, że to wyjątkowo szlachetny chłopiec? Patrz, jak uczciwie wobec ciebie postawił sprawę! Nie chciał narażać ciebie na grzechy! I mógł się spodziewać, że go wyśmiejesz, a jednak wypowiedział się śmiało przed tobą ze swym życzeniem. Prawdzi[221]wy mężczyzna: jasny, odważny, prosty.

Uszanowałby ciebie z pewnością taki człowiek w małżeństwie.

- Ech, z tym mamy "szacunkiem'! Taką jak ja każdy mężczyzna uszanuje!

- Nie każdy. Nie znasz życia. Mężczyzna może się okazać zupełnie inny po ślubie, niż się prezentował jako kawaler.

- A mnie co innego się zdaje, mamo - rzekła trochę, już poważniej córka.

- Co?

- Że ja powinnam jeszcze wielu chłopców poznać, wiele się bawić i wpierw studia wyższe skończyć. To mu też powiedziałam.

- A może on by poczekał za tobą?

- Mówił właśnie, że może poczekałby, ale ja odpaliłam, że przecież nie on sam istnieje na świecie.

- To źle, córeńko... Ciekawam, czy więcej z tobą się widywał?

- Nie. Dziś był jego ślub.

- Co dziś?!... To już się ten młody człowiek ożenił!

- O jej! Dlaczego mamusię to tak zabolało?

- Bo mnie się zdaje, Różyczko, że gdy on wtedy projektował ci małżeństwo, to zbliżyło się do ciebie szczęście; kto wie, czy nie wielkie szczęście. Takich chłopców jak on jest mało. A pamiętaj: szczęście nawiedza człowieka raz tylko jeden w życiu i zazwyczaj potem nie wraca. Cała mądrość polega na tym, żeby umieć się wówczas na rzeczy poznać.

Tamten nie byłby taki

Minęły trzy lata. Róża cieszyła się rzeczywiście szalonym powodzeniem wśród chłopców, przywozili ją nawet często i odwozili z domu, na uniwersytet, na zabawy, używała młodości, nic nie dała sobie powiedzieć. Ja przy tym jako matka nie mogłam jej wiele specjalnie złego zarzucić. Zawsze, choć wesoła, panowała nad zmysłami. Chłopcy się z nią też bardzo liczyli. Przebierała w adoratorach. Omal nie bili się o nią. Była bardzo pracowita, ambitna, zaradna, sama na siebie pracowała i uczyła się. Wreszcie skończyli studia to zdolna dziewczyna, no i, choć jej odradzałam tego chłopca, którego sobie obrała, wyszła za mąż. Źle wyszła... Czułam to sercem matki, choć ona ukrywała to kilka miesięcy przede mną. W końcu nie wytrzymała i odwiedzała mnie, żeby się wyżalić.

- Mamo - rzuciła mi się na szyję i nie mogła słowa od płaczu przemówić, ledwie ją uspokoiłam.

- Nie jesteś, córeńko szczęśliwa? - litowałam się nad nią.

Płacz był odpowiedzią.

- Nie będę, mamo, z mężem mogła mieszkać - skarżyła się ze szlochem. On nie chce dzieci: czyż mam mamie tłumaczyć więcej? Nie omówiłam z nim tej sprawy przed ślubem, jaka szkoda! Bo nigdy bym nie została jego żoną, gdybym się spodziewała, jak bardzo ten człowiek jest nienaturalny!

- A taki przystojny, wykształcony, kulturalny! Tak za nim przepadałaś! - próbowałam bronić męża Róży.

- Tak, ale to zarazem człowiek jak się okazało, bez serca, bo powinien by przecież nie narażać mnie na tragedię, na grzechy i to tak straszne! -Mamusiu... - chciała mówić dalej i urwała.

- Co, córeńko?

- Tamten by nie był taki...

- Jaki tamten"?

- Andrzej. Nie pamięta mamusia, co o nim mówiłam? Mamusia miała rację, gdy powiedziała, że szczęście tylko raz się zbliża do człowieka. Nie poznałam się na nim. Bóg nie przeznaczył mi Andrzeja na męża, bo widocznie nie byłam go warta. Teraz dopiero widzę swój błąd.

Czasem dobrze, gdy się nie powodzi!

- Mamusiu! - zwierzała się dalej córka - mnie się wydawało, że jestem bardzo mądra: bo mi się wszystko udawało. W szkole podziwiano mnie, bo byłam pierwszą uczennicą. Na uniwersytecie: to samo. Chłopców zawsze miałam w bród. To źle, gdy się człowiekowi tylko dobrze powodzi, bo wtedy nie widzi się swoich błędów i nie odczuwa się potrzeby, żeby się starszych poradzić. O, gdybym usłuchała mamy! Przecież [222]mamusia odradzała to małżeństwo.

- Tak, córeńko, aleś ty wtedy nazwała mnie "starą i głupią", ile zaś razy ubliżałaś mi od "zacofanej"! A jak rzuciłaś się na mnie z buzią, gdym zapytała, czy tylko ten twój przyszły mąż jest pobożny! Myślałam, że mnie wtedy zjesz, tak się piekliłaś na mój "fanatyzm"? Tymczasem, córeńko, gdy chłopiec jest pobożny, to oznacza, że to jakaś głębsza, szlachetniejsza jednostka, a z takim mężczyzną zawsze jest o wiele łatwiej współżyć i dojść do porozumienia. Bo przecież mężczyzna "pobożny", to znaczy taki, który uważa na to, co Bóg sobie życzy, a Bóg nakazuje mężowi, by kochał żonę, jak Chrystus umiłował Kościół.

Wzięłam Pismo święte i przeczytałam Róży urywek z listu świętego Pawła: "Mężowie, miłujcie żony wasze, jako i Chrystus umiłował Kościół, i samego siebie wydał za niego, aby go uświęcić, oczyściwszy go obmyciem wody w słowie żywota, aby sam sobie przysposobił Kościół chwalebny, nie mający zmazy, ani zmarszczki, albo czegoś podobnego, ale żeby był święty i niepokalany. Tak i mężowie powinni miłować żony swoje jako swe ciała. Kto miłuje żonę swoją, samego siebie miłuje. Nikt bowiem nigdy ciała swego nie miał w nienawiści, ale je żywi i pielęgnuje jako i Chrystus Kościół..."

- Mamo, jakie to śliczne! - zawołała Róża. - Tak właśnie kochałby mnie Andrzej...

- Córeńko - pogłaskałam ją po głowie - o Andrzeju nie myśl. On innej mąż. Musisz myśleć o swoim mężu, ratować własnego męża.

Jak ratować?

- Musisz - tłumaczyłam mej biednej córce - przywrócić męża Bogu. Jednak ci się nie bardzo podobał i ty jemu. Musisz spróbować właśnie teraz uczynić go porządnym, normalnym mężczyzną, dobrym mężem.

- Mamo ja do jego domu już nie mogę wracać. On żąda ode mnie grzechów, nawet zbrodni. Jedynym moim ratunkiem odejść. Już się zdecydowałam. Zapracuję na siebie. Będę znów u mamy mieszkała. Ja z mamą byłam tak bardzo szczęśliwa! Nic mi nie brakowało!

- Ale nie trzeba ci mimo to, Różyczko, opuszczać duszy męża, bo to jedyny człowiek na świecie któremu przysięgłaś wobec Pana Jezusa miłość aż do śmierci. Musisz więc odtąd pokochać także jego duszę. Modlić się za niego powinnaś tak serdecznie, by cię Bóg wysłuchał, ofiarowywać za niego ci trzeba wszystkie swe dobre uczynki i mieć tych uczynków jak najwięcej. Bóg wszystko może! Bóg was jeszcze złączy!

- A jeśli mnie Bóg nie wysłucha? Albo jeśli wysłucha, ale za dziesięć, dwadzieścia lat?

- Może dopiero na łożu śmierci - rzekłam - on się nawróci: bo to zależy i od jego woli.

- Boże! - krzyknęła Róża - to całe życie miałabym być nieszczęśliwą?!

- Nie będziesz, córeczko, nieszczęśliwa, gdy będziesz żyła dla męża, by ocalić, jego duszę, by wyprowadzić go na dobrą drogę. Gdy serdecznie poświęcamy się choćby dla jednej tylko osoby - i to dla męża, żony, dziecka - nie jesteśmy wówczas nieszczęśliwi. Widzisz, ja, wdowa, miałam i mam tylko ciebie jedną, poświęciłam całe swoje życie tylko dla ciebie, i czy jestem z tego powodu nieszczęśliwa? Nie. Kocham cię, jako dziecko, i czuję się szczęśliwa. Widzę teraz wyraźnie, że podobną misję życiową, przeznacza ci Bóg wobec twego męża. Moja droga Różyczko, kto wie, czy zbawienie duszy twego męża nie od ciebie Bóg uzależnił? Bo mąż ma prowadzić żonę do nieba, a żona - męża. Będzie ci za to mąż kiedyś w niebie bardzo wdzięczny, gdyż życie doczesne szybko minie i oboje wtedy znajdziecie się w wieczności. A na razie, kochana, masz we mnie oddanego przyjaciela. Sama powiedziałaś, że źle, gdy się komu za dobrze powodzi. Tobie się teraz zaczyna okropnie powodzić: nabędziesz przez to rozumu i uszlachetnisz bardzo swe usposobienie, a przy tym uszlachetnisz postępowanie twego małżonka. Trudna to droga, ale piękna, godna szlachetnej kobiety. Wiele widocznie zaufania ma Bóg do ciebie, dziecko, skoro ci taki los prze[223]znaczył. Przez osobiste nieszczęście chce Bóg przerobić, przekształcić cię na kobietę o najpiękniejszym usposobieniu: na kobietę świętą. Jest to dowód nie nieszczęścia, ale wybraństwa Bożego, córeńko. Dlatego wydaje mi się, gdy słyszę te twoje skargi, że nie z nieszczęściem przyszłaś tu dziś do mnie, ale z dokumentem od Boga, niejako z nominacją, że masz zostać małżonką świętą. A któż więcej na świecie zrobi dobrego niż święty? Tak, Różyczko, teraz dopiero dzięki podłemu mężowi będziesz się mogła stawać pełnowartościową kobietą. Słaba, marna kobieta załamałaby się z powodu takiego męża; ale piękna, szlachetna, silna - może wyrosnąć właśnie dlatego na bohaterską postać, na świętą. Taki oto program Boży dla ciebie na całe życie widzę z twego nieszczęścia małżeńskiego, Różyczko. Czy odmówisz Bogu, by tą drogą przekształcał cię na jedną z najszlachetniejszych córek Niepokalanej? I byś przez to uzdrowiła duszę męża?