Starokawalerstwo w świetle ankiety

Jest rzeczą powszechnie znaną, że mężczyźni po przekroczeniu trzydziestki czy czterdziestki objawiają wyraźną niechęć do małżeństwa, a zwłaszcza do zakładania licznej rodziny.

Spotykamy się dziś ze zjawiskiem starokawalerstwa, szczególnie na wsiach, a nierzadko i w miastach, w rozmiarach nawet groźnych dla przyszłości społeczeństwa i narodu, dla przyszłości kościoła i Państwa.

[149]Kwestionariusz dla duszpasterzy w sprawie małżeństw nieszczęśliwych przyniósł wiele cennego materiału również, gdy chodzi o starokawalerstwo. Oto np. w diecezji włocławskiej liczba starych kawalerów sięga cyfry 8,800 mężczyzn po trzydziestce. Są parafie o liczbie 3 tysięcy dusz, w których to "bractwo bezżennych" dosięga cyfry 90 mężczyzn, przeważnie zdolnych do założenia własnej rodziny. W innych natomiast okolicach uboższych pod względem majątkowym liczba starych kawalerów w parafii liczącej 3 tys. dusz osiąga cyfrę zaledwie 16.

Ilekroć stawia się starym kawalerom pytania: "dlaczego pan się nie żeni?" albo "co panu właściwie przeszkadza w zawarciu małżeństwa?" - "jakiż sens ma pańskie samotne życie?" - zawsze słyszy się cały szereg usprawiedliwiań, wymówek, mniej lub więcej poważnych.

Oto przynajmniej niektóre z tych wypowiedzi.

Czy warunki materialne?

"Nie mogę się ożenić, bo nie mam warunków na założenie własnej rodziny, nie mam mieszkania, utrzymanie domu kosztuje, zwłaszcza utrzymanie żony, dziecka"...

Bezsprzecznie, nie można zawierać małżeństwa, nie mając np. mieszkania, niezbędnych urządzeń itd., ponieważ nowe małżeństwo nie miałoby właściwie warunków do zgodnego i szczęśliwego współżycia z sobą, w oparciu o prawo Boże.

Nie rokują trwałości małżeństwa sielankowe, zawierane bez grosika, na łasce teściów, w ciemnej izbie, w atmosferze wcale nie sprzyjającej szczęśliwemu współżyciu młodych.

Ludowe polskie przysłowia dobrze wyrażają tę myśl, gdy mówią: "miłości się nie ugotuje", albo "samą miłością człowiek żyć nie może", choćby tylko dlatego, że jest się człowiekiem.

Trzeba zatem do małżeństwa mieć ja-kiś swój kącik, a w nim najskromniejsze choćby meble, trzeba mieć jakąś pracę, posadę dla zapewnienia nowej rodzinie współżycia opartego na miłości, wzajemnym poszanowaniu i znośnych choćby warunkach materialnych.

Nie można jednak czekać ze swoim ożenkiem na jakieś wyjątkowe warunki materialne, bo jest to bardzo niepoważne podchodzenie do życia.

Niewątpliwie warunki materialne się polepszają, w niedalekiej już przyszłości ulegną dalszej jeszcze poprawie, ale wówczas dla wielu starych kawalerów będzie za późno na założenie rodziny.

Pewna 26-letnia panna tak przemawiała do swego znajomego "niby narzeczonego", który ociągał się z zawarciem małżeństwa: "pomyśl, jeżeli staniesz się dziaduniem po pięćdziesiątce, czyż będziesz miał odwagę, a zwłaszcza chęć do zawarcia małżeństwa?"... "Pomyśl, kto to wówczas wychowa nasze dzieci, za którymi przecież tak bardzo tęsknię?"... "Czyż w takich okolicznościach nie zostawimy swoich dzieci sierotami?"...

Jeden ze starych kawalerów w 52-roku życia zdecydował się ożenić i tym razem rzeczywiście postanowienia dotrzymał. Było mu jednak bardzo przykro, ilekroć nowi koledzy z fabryki, w której pracował, lub dalsi znajomi spotykając go na ulicy w towarzystwie 5-cio letniego synka winszowali mu pięknego wnuczka.

Czy zatem jest sens czekać ze swoim ożenkiem? Czy rzeczywiście nie lepiej ożenić się wcześniej? Czy nie szczęśliwiej jest w starości przyglądać się gromadzie wnuków?...

Czy wina rodziców?

Ankieta przeprowadzona zwłaszcza w parafiach wiejskich, bogatszych w sprawie przyczyn starokawalerstwa zawsze przeważnie sprowadza je do jednej i tej samej przyczyny.

Nie mogłem się ożenić we właściwym czasie, ponieważ rodzice kurczowo trzymali się majątku przez całe swoje życie i przed śmiercią nie chcieli dokonać podziału majątku, a tym samym nie dali mi samodzielnego bytu materialnego...

Istotnie, wielu rodziców, szczególnie w parafiach wiejskich, kurczowo trzyma się majątku aż do późnej starości...

Dzieci łysieją, siwieją, starzeją się "na dobre", a tymczasem rodzice zgrzybiali wciąż sami rządzą, "trzęsą się sami z pracy nad siły i starości, ale rządzą".

Ilekroć zaś dzieci starzejące się wspomną rodzicom o konieczności zapisu, podziału majątku, spotykają się przeważnie z gniewem, łzami, wyraźną niechęcią i biadaniami, że oto właśnie dzieci już "chciałyby się pozbyć starych rodziców!".

[150]I taki stan trwa i trwa nieraz aż do śmierci rodziców, oczywiście ku nie-szczęściu dzieci, które nie zdołały założyć własnych rodzin.

Nieraz same dzieci są winne tej niechęci rodziców, gdy chodzi o zapis majątku, bo jakże to się obchodzą z rodzicami na tak zwanym "alimencie?"...

Wszak przecież los "alimentników", którzy pozostają na łaskawym, a przeważnie tak wysłużonym i krwawo, ciężko zapracowanym chlebie, pozostawia często bardzo wiele do życzenia.

Ankieta przeprowadzona w parafiach wiejskich diecezji włocławskiej Wskazuje w 67 procentach na złe traktowanie rodziców starych przez dzieci właśnie po tak zwanym "zapisie". Np. w jednej parafii wiejskiej liczącej około 4 tysięcy dusz, 142 rodziny starsze odpowiedziały w tej sprawie, co następuje: "Proszą księdza, ciężki jest chleb nawet urodzonego dziecka w starości, dlatego niech się ksiądz nie dziwi, że nie jesteśmy skorzy do zapisywania swoich morgów". Natomiast kwestionariusz rozesłany ludziom nieżonatym i przez nich wypełniony tylko w 23 procentach wspomina o tej przyczynie niechęci rodziców, gdy chodzi o zapis wcześniejszy majątku swym dzieciom. Odpowiedzi osób zainteresowanych nieżonatych chętnie wskazują na inne przyczyny niechęci starych rodziców, a zwłaszcza na "żądzę kierowania i samodzielnego gospodarowania".

Niewątpliwie, zachowanie dzieci wobec rodziców już "po dokonaniu zapisu" jest nieraz godne jak najostrzejszego potępienia. Wszak przecież często spotykamy takie obrazki szczególnie w życiu wiejskim, jak dosłowne głodowanie "starych" przez niewypłacanie należnych im alimentów, jak złorzeczenia "starym", aby jak najprędzej "zdechli" i nie przeszkadzali dzieciom w wygodnym życiu. Czy takie zachowanie się dzieci może usposabiać innych rodziców do wczesnego zapisu majątku?

Kto temu winien?

Starym zaś i często rzeczywiście pozostającym w nędzy rodzicom pozbawionym sprawiedliwego alimentu należy doradzać w tego rodzaju okolicznościach dopominania się swych praw nawet na drodze sądowej, jeśli prośby i dobre słowo nie pomagają.

Wpierw jednak niech starzy rodzice, pozostający na alimencie, zajrzą do swego sumienia i przypomną sobie, jak to ongiś oni sami odzywali się i jak traktowali swoich rodziców, dziś już w grobie leżących?... Czy nie jest to czasami kara Boża?... Jeśli tak, trzeba wówczas cierpienia swe ofiarować Panu Bogu jako ekspiację za swoje dawne przewinienia.

Ankieta przeprowadzona ze starymi "alimentnikami" z parafii wiejskich diecezji włocławskiej w większości wypadków zawsze prowadziła do następujących smutnych wynurzeń: "Proszę księdza, źle ze mną obchodzi się moje rodzone dziecko, ale to jest dla mnie kara Boża, bo i ja również źle traktowałem swoich, dawno już pogrzebanych rodziców. Wyrzucam sobie również, że dzieci swoich nie przygotowałem należycie do życia, pamiętałem jedynie o morgach, o ciągłym zabieganiu o powiększenie gospodarstwa, a zaniedbałem wychowania bogobojnego. Dlatego teraz odczuwam smutny owoc swej pracy".

Dzieciom zatem należy przy każdej okazji przypominać święty obowiązek uczciwego i sprawiedliwego obchodzenia się ze starymi rodzicami na "alimencie", gdyż w przeciwnym razie nie mogą one liczyć na błogosławieństwo Boże.

Rodzice zaś, zwłaszcza przy dzieciach, nie powinni źle odnosić się do dziadków, którzy pozostają na ich utrzymaniu, bo dziecko uczy się od mamy i taty, jak to pokazuje jeden z wielu bardzo przykładów życiowych. Dziecko 12-letnie ze złości trzaska drzwiami i odzywa się ordynarnie do matki, a gdy ta ze zdziwieniem i oburzeniem pyta, dlaczego tak się zachowuje wobec rodziców, malec odpowiada spokojnie na zimno: "a mama jak się odzywa do babci? Ja uczę się od mamy"!...

Kto tu ma rację?...

Tak! Poszanowania rodziców przez dzieci domaga się prawo Boże! Bez względu jednak na smutne zdarzenia złego i gorszącego obchodzenia się dzieci dorosłych z rodzicami starymi, ci ostatni powinni podzielić majątek między dzieci za życia i to zaraz po dojściu dzieci do pełnoletności, aby tym sposobem ułatwić im zawarcie małżeństwa. Takie stanowisko rodziców zmniejszy wydatnie liczbę starych kawalerów w parafiach wiejskich.

A o to przecież chodzi!..

[151]Czy nie winne same panny?

Ilekroć rzuci się pytanie starym kawalerom, szczególnie w mieście, dlaczego się nie żenią - przeważnie otrzymuje się odpowiedź niezwykle charakterystyczną i znamienną: "Jestem starym kawalerem, ale to nie moja wina, tylko panien, z którymi się spotykam".

Czy rzeczywiście przyczyną starokawalerstwa są również same niewiasty?... Czy nie wygląda to na śmieszne?... Przecież wszystkie prawie niewiasty pragną wyjść za mąż...

A jednak, niestety, w bardzo wielu przypadkach same kobiety przyczyniają się do starokawalerstwa przez zapominanie o własnej godności. Jeżeli niewiasta, panna, wdowa, czy nawet mężatka nie pamięta o swej godności, nie szanuje się, czyż może w takich okolicznościach kawaler myśleć poważnie o małżeństwie?

Jeżeli wszystko, o czym marzy, zdobywa stary kawaler stosunkowo łatwo na drodze zwykłego flirtu, bez poważniejszych szczególnie wydatków pieniężnych, czyż może on zmierzać do założenia własnej rodziny, do porzucenia starokawalerstwa?

Bezsprzecznie, nie byłoby tylu starych kawalerów, gdyby niewiasty były solidne, uczciwe, czyste i trzymały zawsze na dystans, zawsze przynajmniej na jeden krok od siebie mężczyznę, a szczególnie mężczyzn po trzydziestce czy czterdziestce.

Bądź uprzejmą, zawsze elegancką, powabną, interesującą, ale z daleka, zwłaszcza gdy jesteś sama z kawalerem, nawet choćby ci bardzo się podobał, a wówczas na pewno o wiele prędzej wyjdziesz za mąż... Chyba już dosyć jest "głupich" niewiast, szczególnie w tej dziedzinie!

Trzeba szczerze stwierdzić, że odpowiedzialność za starokawalerstwo w dużej mierze spada na nieodpowiednie zachowanie się kobiet wobec mężczyzn, nie wyłączając nawet mężatek... Gdyby bowiem mężatki pilnowały tylko swoich mężów, gdyby zaprzestały bawić się w uwodzenie starych kawalerów, a zwłaszcza "młodzików i średniaków", nie byłoby tylu samotnych mężczyzn. Nie byłoby też tylu starych kawalerów, gdyby młode panienki, do których panowie po trzydziestce czy czterdziestce czują specjalny sentyment i swoiste zainteresowanie, nie zawierały z nimi bliższej znajomości. Czyż bowiem można tu mówić o jakimś poważniejszym uczuciu zmierzającym do małżeństwa i własnej rodziny?

Dlatego też całe społeczeństwo powinno specjalną troską otaczać dziewczęta, zwłaszcza młode, aby nie padły ofiarą podstępu i zgorszenia ze strony starych kawalerów. Uświadomić trzeba szczególnie gapowate dziewczątka, którym imponuje spacer, czekolada, cukiernia, i w ogóle bliższa znajomość ze starym kawalerem...

Młode dziewczęta muszą zrozumieć bezcelowość i nawet szkodliwość tego rodzaju towarzystwa...

Wszystkim niewiastom zaleca się wielką ostrożność, pamięć na własną godność, trzeźwość umysłu i uczucia, pamięć na Pana Boga, a nieraz nawet i "zimną wodę". Trzeba bowiem wszystko uczynić, aby przywrócić nawet u młodej niewiasty zachwianą równowagę ducha i ciała!... Inaczej grozi upadek, tragedia i zguba!

Pamiętaj na swą starość

Wreszcie nie byłoby tylu starych kawalerów, gdyby oni sami uprzytomnili sobie przyszły los, zwłaszcza swoją starość, naprawdę godną w takich okolicznościach szczerego pożałowania.

Dopokąd jest się młodym, dopokąd siły fizyczne jeszcze dopisują, a powodzenie u niewiast, szczególnie tych "głupich" , sprzyja, stary kawaler nie odczuwa potrzeby założenia własnej rodziny... Ale przecież to wszystko się skończy, przecież stale człowiek młody nie jest... Co wówczas?...

Największą groźbą dla starego kawalera jest samotność, którą odczuwa szczególnie po pięćdziesiątce. Samotność "zabija" starego kawalera, zwłaszcza w czasie świąt rodzinnych, w okresie Bożego Narodzenia albo w czasie choroby, opuszczenia i późnej starości... Samotność "zabija" zupełnie starego kawalera, gdy znajduje się on na łaskawym chlebie, gdzieś u swego bratanka, kuzyna, w całkowitym opuszczeniu, nieraz w towarzystwie tylko zwierząt, bo dla starego, brudnego dziwaka nie ma miejsca w mieszkaniu. W czasie przeprowadzania ankiety w jednej z wiejskich parafii do kościoła przyszedł w łachmanach, prawie boso, 79-letni starzec, który po nauce małżeńskiej w naszym sam na sam w zakrystii powiedział ze łzami w o[152]czach: "Proszę księdza, niech ksiądz powie wszystkim starym kawalerom, aby założyli własny dom rodzinny, w przeciwnym razie czeka ich los podobny do mego... Mieszkam w stajni, jadam w stajni... w mieszkaniu byłem przez pięć lat zaledwie kilka razy, bo jestem brudny i głupi dziad, nikomu niepotrzebny". Czy nie sprawdziło się na owym nieszczęśliwym człowieku powiedzenie, które krąży w Polsce: "Kawaler żyje jak król, ale umiera jak pies".

Tak! Czy nie mógłby ów nieszczęśliwiec przeżywać swej starości w otoczeniu własnych wnuków, a przynajmniej kochającej żony?... Kto temu winien?... "Ja - odpowiada ów 79-letni starzec, bo całe życie byłem zdrów, biegałem po wszystkich muzykach, było mi wesoło... a teraz wszyscy się mną brzydzą..."

Przyszłość narodu zależy od zdrowej i licznej rodziny, od powolnego a nieustannego zmniejszania się liczby starych kawalerów... Czy zatem godzi ci się, stary kawalerze, być nadal egoistą, samolubem szukającym tylko siebie samego w życiu? Czy nie jesteś obywatelem Państwa, z którego tyle korzystasz? Czy nie jesteś członkiem Kościoła, który taką czcią i miłością otacza rodzinę i małżeństwo? Odpowiedz sobie w sumieniu!... Lękaj się bardzo starokawalerstwa! Uczyń wszystko, co leży w twej mocy, aby żyć w małżeństwie i rodzinie!