"Słowo - Ciałem"

Panienkę Najświętszą nie darmo nazywamy "Panną roztropną" i "Stolicą mądrości". W Jej młodziutkim umyśle nie było wprawdzie wiele ludzkiej wiedzy, ale było tak jasne światło Boże, że pojmowała rzeczy niebieskie głębiej niż najwięksi z mędrców.

Wobec tego jednak, co dokonało się w Jej łonie po zezwoleniu na zwiastowanie anielskie, cała bystrość Jej umysłu była bezsilna. Rozumiała dobrze, że Syn Boży przez Jej łono, jakby przez bramę nieba, zeszedł na ziemię i że, dając Mu z Ducha Świętego ludzki początek, będzie najprawdziwiej Jego matką, ale ta tajemnica tak była nieskończenie wielka a zarazem tak cudownie słodka, że żadną miarą pojąć nie mogła ogromu tej łaski, przewyższającej wszystko, co kiedykolwiek weszło w ludzkie serce.

Nie próbowała też Matka Najświętsza wnikać myślą w głębie Boże. Dosyć Jej było wierzyć i kochać. Toteż kochała nad miarę. Gdy uczula w sobie pierwsze drgnienie Bosko-ludzkiego życia, daleko bardziej niż u Oblubienicy z Pieśni nad pieśniami "rozpłynęła się Jej dusza" od wdzięczności i miłosnego zachwytu.

[66]I oto pod wpływem tej miłości zaczęły dokonywać się w Jej sercu dwie rzeczy, na pozór sobie przeciwne. Z Jednej strony pojmowała coraz lepiej i głębiej, jak niesłychanie "wielkie rzeczy uczynił Jej Ten. który możny jest i święte imię Jego". Odsłaniała się przód wewnętrznym Jej wzrokiem i coraz jaśniejszym świeciła blaskiem ta prawda, że w swojej nieskończonej dobroci wyniósł Ją Bóg nad wszystkie stworzenia wzywając Ją do najbliższego udziału w dziele, nad które większego i wspanialszego nie było nigdy i nie będzie. Zdawała sobie coraz lepiej sprawę, że z Jej łona wynijdzie Ten, na którego imię zginać się będą wszystkie kolana niebieskie, ziemskie i podziemne", Ten, co precz wyrzuci złowrogiego "księcia tego świata" i założy na ziemi królestwo swoje, przez które przeprowadzi ludzkość do niebieskiej ojczyzny. Zdumiewała się Panienka Najświętsza, że te wszystkie tajemnice dotąd w Niej jednej są ukryte i że z Jej łona ukaże się światu ta Światłość, której ciemności nigdy nie ogarną, Światłość, która będzie żywotem ludzi i tu i na wieki.

Z drugiej strony jednak rosnąca coraz bardziej świadomość tego co Bóg Jej uczynił i do czego Ją kieruje, ani na włos nie podnosiła Jej we własnym mniemaniu. I owszem schodziła Maryja coraz głębiej w zupełną "niskość służebnicy Bożej". Mimo całej wielkości, którą miała górować nad wszystkimi chórami Aniołów, czuła się niczym bo rozumiała jasno, że tylko dobroć Boża wydobyła Ją z nicości, że ta sama dobroć, jak wybrała Ją i uświęciła od początku, tak teraz spełniła w Niej to, co na wszystkie wieki miało Ją złączyć z drugą osobą Trójcy Świętej jak matkę z rodzonym synem. Im większe spadały na Nią łaski, tym bardziej malała sama Sobie i tym szczerzej powtarzała w głębi duszy, że wszystko jest, nie Jej własne lecz Boże, bo "nikt sobie nie żyje i sobie nie umiera, czy żyjemy bowiem czy umieramy, Pańscy jesteśmy".

Te myśli i te uczucia przepełniały serce Maryi nie tylko dlatego, że była ze wszystkich świętych stworzeń najświętsza. Na Niej ponadto spełniły się w najpełniejszej mierze te słowa Proroka: Bóg nie pozwoli oddalić się od ciebie nauczycielowi twemu". To Dzieciątko maleńkie zaledwie poczęte, już spełniało wobec Matki rolę nauczyciela i mistrza. Cichym szeptem duszy mówiącej do duszy uczył Zbawiciel Rodzicielkę swoją tajemnic, nie bytu Bożego ale świętości Bożej. A wśród tych tajemnic była jedna, które kazał później osobliwie uczyć się od Siebie, "że jest cichy i pokornego serca i że nie szuka chwały swojej, lecz chwały Tego, który Go posłał".

I jak nie miała ta nauka wnikać do duszy Maryi jakby jakiś balsam niebieski? Przecież dotykała niejako tej prawdy, że Ten, co "będąc w postaci Bożej" z pełnym prawem miał się za równego Bogu, tak "wyniszczył samego siebie, że przyjął postać" nie tylko sługi, ale tego poczynającego się ciała, które w Jej łonie miało na człowieka wyrosnąć. Wszak widziała, że Ten, do którego należały z prawa wszystkie skarby nieba i ziemi "będąc bogatym, dla nas stał się ubogim". Wszak pojmowała, że Ten do którego Bóg przemawiał: "Tyś jest synem moim, z żywota przed jutrzenką zrodziłem Cię", jako maleńkie dziecię, w łonie Jej i córki ludzkiej, czeka na chwilę, kiedy rzeczywistym Synem człowieczym pojawi się na ziemi.

[67]Tych wszystkich rozumień pełne było serce Maryi i dlatego, jak "lilia padolna" szukała najgłębszych dolin pokory, by już w niczym nie żyć sobie, ale Temu jednemu, który w Niej powoli przyoblekał się m ciało.

Z drugiej strony jednak zdawała sobie sprawę "Panna mądra, że to niezmierne uniżenie Syna Bożego jest drogą tylko do niepojęcie wielkich dzieł, których Bóg przez wcielone Słowo swoje dokona. Wszak słyszała od Anioła, że Królestwo Jego nie będzie mieć końca, a pojmowała jasno, że nie dla ziemskiego królowania Bóg zstępuje na ziemię, tylko dla zdobycia dusz potęgą prawdy i miłości.

Rycerz Niepokalanej 3/1952, rys. do artykułu: Słowo - Ciałem, s. 67

Jakkolwiek więc nie widziała jasno, jakimi środkami i w jaki sposób to Królestwo się ziści, czuła dobrze, że z tym Dzieciątkiem, które przez Ducha Świętego poczęła, nosi niejako w swym łonie cały odrodzony świat. Bo istotnie, wraz z Jezusem, który jakby w żywym tabernakulum w Niej mieszkał, w łonie Jej kryła się cała, z bezcennych klejnotów duchowych złożona Ewangelia; z Niej, jako z matki łaski Bożej, miało wypłynąć nieprzebrane bogactwo łask wszelkich; Ona, przez [68]Boskiego Syna swojego, miała zrodzić dla nieba wszystkich Świętych: Ona miała być we wszystkim niezawodną pomocą i ucieczką wszystkich uczynków Chrystusowego zbawienia.

Czy więc można wątpić, że przeczyste Jej serce rozszerzało się na podobieństwo Serca Syna "w długość i szerokość, w wysokość i głębokość", by objąć miłością całe dzieło Jezusowe? Czy można się dziwić, że serce Matki było najwierniejszym odbiciem Serca Syna i biło z nim niejako jednym duchowym tętnem?

I owszem można i trzeba powiedzieć jeszcze coś więcej.

Wiadomo nam, że Kościół czy to w lekcjach mszalnych z Ksiąg Mądrości, czy w pieśniach i modlitwach, te same obrazy i słowa odnosi tak do Matki, jak do Syna. Czyżby Kościół nie wiedział, że, mimo najściślejszych związków rodzicielskich z dzieckiem, odległość między Maryją a Jezusem była tak wielka, że pod pewnym względem nieskończona?

Kościół wiedział to i wie jak najlepiej. Równocześnie jednak pojmuje, że, mimo całej tej odległości, między Matką Bożą a Jej Boskim Synem istnieje taka tajemnicza wspólnota, że, chociaż w inny sposób, ale można różne rzeczy odnoszące się do świętości albo do naszego zbawienia, takimi samymi słowami wypowiadać i o Zbawicielu i o Najświętszej Jego Matce.

Otóż ta tajemnicza wspólnota, która rosła i rosła przez całe dalsze życie Matki Jezusowej, zaczęła się kształtować od chwili, gdy Syn Boży spoczął w Jej łonie i gdy dwa te serca znalazłszy się tak blisko siebie, zaczęły niejako żyć jednym życiem Apostoł nie waha się powiedzieć, że "kto łączy się z Panem, jednym duchem jest", więc jakże się dziwić, że taka Matka z takim Synem była w pewnej mierze czymś jednym?

To wszystko, cośmy tu powiedzieli i bez porównania więcej po brzegi wypełniło duszę Maryi w tej chwili, kiedy po odejściu Anioła została sama w swej mrocznej komnatce. Zdawała się sobie narodzoną do nowego życia. Wszystkie ogromne łaski poprzednio otrzymane wydały się Jej małe wobec tego, co dziś na Nią zstąpiło. Miała wrażenie, że dopiero dzisiaj poznała Boga naprawdę. Stała więc dobrą chwilę w milczeniu "rozważając wszystko w sercu swoim", a potem jako dziecię Boże udała się na spoczynek, by nazajutrz wstać o zwykłej porze do codziennej pracy. Usnęła spokojnie, choć prawdą było dla Niej, co mówiła niegdyś inna Oblubienica Najwyższego: "Ja śpię, lecz serce moje czuwa". I nie mogło nie czuwać na jakiejś jawie przeogromnej miłości, bo czuła dobrze, że każdy Jej oddech i każde tętno serca zasila w Niej życie tego "Słowa, które ciałem się stało", by zamieszkać wśród nas jako "Emanuel, to jest Bóg z nami".


Bóg nie chce, aby chrześcijanin myślał tylko o swoim zbawieniu, lecz wymaga od niego, aby się jeszcze starał o zbawienie bliźnich i nie tylko nauczał ale i budował swym przykładem; albowiem nic nie jest tak pouczającego jak dobry przykład; ponieważ każdy więcej wzruszony jest czynami aniżeli słowami.

Św. Jan Złotousty