Śliczny dzień mego życia

Któregoś dnia wieczorem tatuś wziął mnie i Małgosię na rozmowę. - Moje dzieci, chciałbym bardzo, byście mądrzej, szlachetniej postępowali, gdy dorośniecie, niż to widzicie nieraz u innych młodych ludzi, i to sami ze siebie, beze mnie; bo inaczej nie bylibyście szczęśliwi. Jasia, widzicie jest za słaba, by się oprzeć pokusom. Co prawda, to towarzystwo i przyjemności, do których ona ciągnie, nie są same przez się złem, ale, widzicie, z tego może wyniknąć wiele zła. Czy wy, oboje, nie chcielibyście być silniejsi niż Jasia? Czy nie chcielibyście być tak mocni, żeby nie tylko tatuś nie potrzebował się z wami użerać o szlachetne postępowanie, ale żebyście wy sami poprawiali, uszlachetniali postępowanie innych? By Bóg z większą radością na każde z was patrzył? By z kimkolwiek się poznacie, każdy się od was naprawił? Każdy jak gdyby od was ozdrowiał? Byście byli jasnym promieniem w życiu tych, z kim się zetkniecie?

Mnie aż coś ponosiło, gdy ojciec to mówił. I Małgosię - widziałem - wzruszyły słowa ojca. Powiedzieliśmy to zaraz tatusiowi, a on nam na to:

- Ale czy zdajecie sobie sprawę, że tak postępować jest trudno? Zwłaszcza, w latach gdy się wyrasta na młodzieńca i pannę? Są wtedy najgłupsze lata. I Jasia, gdy była w waszym wieku - była dobrym dzieckiem, ale teraz trudno jej jest postępować szlachetnie. Dawniej, na przykład, co niedziela przystępowała do Komunii Świętej], a teraz... dwa razy na rok.

- Dlaczego - zapytałem - gdy się wyrasta na dorosłego, jest ciężej postępować tak, jak Bóg nakazuje?

- A, bo wtedy chłopiec i dziewczyna mają więcej pokus, silniej się kierują uczuciem niż rozumem. Ciągną ich zanadto zmysły. Ciągną przyjemności. Dziewczyna chce się zanadto stroić, zanadto podobać. Chłopiec znów staje się bardziej lekkomyślnym i podatnym na wpływy nie zawsze dobrych kolegów. Coś człowieka aż ponosi ku lekkiemu sposobowi bycia i postępowania. Młody człowiek czuje się tak, jakby siedział na koniu, który ustawicznie chce jechać, ale nie tam, gdzie wskazuje rozum i sumienie, lecz gdzie ciągną namiętności i moda. Najgłupsze lata... Ileż z tego powodu nieszczęść dzieje się wtedy w życiu młodzieńca i panny! żałują oni potem, w ciągu całego życia, swych lekkomyślnych grzechów młodości; ale wszystko to już się nie wróci...

Szczęśliwy, kto w młodych latach jest rozumny! wstrzemięźliwy! Szczęśliwy - kto mądry! Ale rzadko kto... wstrzemięźliwy. Rzadko kto... mądry.

- Tatusiu, przysięgamy, że my takimi będziemy - zakrzyknąłem. I aż mimo woli przyklęknąłem i podniosłem rękę, jak do ślubowania. A Małgosia... rozpłakała się i ucałowała ojca w rękę i buzię, bo na pewno tak samo była gotowa do pięknego młodego życia, jak i ja.

I ojciec się rozrzewnił.

Chciałbym - ciągnął dalej ojciec - uczynić was na te młode, najbliższe wasze lata, jak ze stali, mocnymi! Ale co ja, biedny, mogę w tym celu zrobić? Będę się modlił za was. I wy proście ciągle Boga o siły do zwalczania w sobie pokus. A zwłaszcza często oddawajcie swe ciało i duszę i swą młodość Niepokalanemu Sercu Maryi. I unikajcie okazji do złego. Ale wiecie co, moje dzieci? Niezadługo, jak już wam kiedyś wspominałem, ma być w naszej parafii ksiądz biskup i będzie udzielał Sakramentu Bierzmowania. Czy wiecie, po co Pan Jezus ustanowił ten sakrament? Po to, żeby każdy z nas był mocniejszy, niż pokusa. Po to, by każdy miał w sobie dość sił, żeby nie poddać się żadnej marnej, złej myśli, żadnemu złemu człowiekowi, żadnej pokusie, ani na wewnątrz siebie, ani na zewnątrz. Przez Sakrament Bierzmowania Duch Św[ięty]ęty wlewa do duszy specjalne siły do wyznania wiary i do postępowania według wiary.

Z sił Boskich trzeba chcieć korzystać

Za parę tygodni byłem z siostrą u Bierzmowania. Łatwo się domyślić, że wziąłem sobie na drugie imię, za patrona, św. Jerzego, a Małgosia - Joannę d’Arc. Zdawało mi się, gdy biskup mnie namaszczał, że wręcza mi sztandar honoru chłopca katolickiego. Przysiągłem wtedy Jerzemu, że honoru tego nie splamię i że gdy pójdę kiedyś do nieba, to sztandar ten wręczę mu nieskalany na oczach wszystkich aniołów i całego wojska niebieskiego. Gdy biskup uderzał mnie w ramię, przyjmowałem to, jak pasowanie mnie mieczem na rycerza, jak wkładanie na siebie pasa rycerskiego i ostróg. "Tatusiu! Kochany mój ojcze - wołałem wówczas w duchu, biegnąc myślą do mego ojca - mnie możesz być pewny! Ja ciebie nie zawiodę!" Mój Boże, co to za śliczny był dla mnie dzień!

Ale gdy wracałem z kościoła do domu, przyszła mi ponura myśl: "A przecież i nasza Jasia była kiedyś u Bierzmowania, a dlaczego tak łatwo ulega pokusom?" Wyjawiłem to ojcu. A on rzekł:

- I Jasia ma te same, co ty, siły, złożone w jej duszy przez Ducha Świętego w dniu Bierzmowania. Ale ona widocznie nie chce z tych sił korzystać. Leżą więc te siły w niej, jak pieniądze, których ona nie chce ruszyć, by kupić dla siebie za nie wielką moc Bożą. Z sił Bożych bowiem trzeba chcieć korzystać. Trzeba chcieć być silnym, modlić się o moc i starać się o potęgę ducha. Wtedy się ją ma.