Różaniec wśród ruin Nagasaki
Drukuj
Rycerz Niepokalanej 2-3/1951, zdjęcia do artykułu: Różaniec wśród ruin Nagasaki, s. 59

Opisy zdjęć powyżej, od lewej: [1] Prof. Paweł Nagai przy studiach [2] Delegat Apostolski i biskup Nagasaki u łoża chorego


W chwili, gdy w Nagasaki, 9 sierpnia 1945 r., wybuchła druga bomba atomowa, profesor Paweł Nagai znajdował się w Akademii Medycznej, zajęty swymi codziennymi badaniami naukowymi. Odłamki pękających szyb przecięły mu żyłę nieco pod lewą skronią i zraniły go w kilku innych miejscach. Chirurg Shirabe i dr Se, udzielili mu pierwszej pomocy w celu powstrzymania krwotoku.

Z głową przewiązaną bandażem, ociekając krwią, P. Nagai wyratował, co zostało z urządzeń szpitala między zgliszczami uniwersytetu i zaczął przebiegać od domu do domu, od dzielnicy do dzielnicy, niosąc wszędzie pomoc lekarską. Trzymał się do ostatka sił, potem zemdlał. Koledzy przewiązali mu prowizorycznie żyłę w jednym z ogrodów, po czym uczony radiolog podjął na nowo pracę samarytańską w zniszczonej dzielnicy Urakami. Tam też, w ruinach swego domu, w miejscu, gdzie była kuchnia, znalazł nieszczęsne szczątki ciała swojej żony, które poznał po różańcu leżącym obok zwęglonych kości. Śmierć okrutna zabrała ją przy modlitwie.

Po pewnym czasie objawiły się wyraźnie skutki choroby atomowej. Ciało trawiła bez przerwy straszna gorączka, a tkanki dookoła głównej rany zaczęły gnić. 18 sierpnia rana stała się tak głęboka, że można było włożyć w nią duży palec; starania profesora Shirabe, by ją zeszyć, okazały się bezskuteczne. Dzień i noc dr Tomita i pielęgniarka Morita powstrzymywali upust krwi, ściskając palcami opatrunek, położony na okrutnej ranie.

Rankiem 20 sierpnia prof. Nagai poczuł, że zbliża się śmierć. Wyspowiadał się i w doskonałej pogodzie ducha przyjął Oleje święte z rąk ks. Tagawa. Cierpiał strasznie, popadając z jednego omdlenia w drugie. Odzyskawszy przytomność, ujrzał między palcami osoby, która usiłowała wstrzymać upływ krwi, rąbek nieba. Poprosił o papier i z trudem napisał: "Świetliste chmurki jesienne znikają w nieskończonym pięknie nieba". Było to pożegnanie z życiem. Oddał krótki wiersz synkowi i gestem tym, zdawało się, wyczerpał wszystkie swe siły.

Oddech stał się chrapliwy, puls bił nieregularnie i słabiutko. Zastrzyk nieco go pokrzepił, ale krew cieknie, nogi sparaliżowane, wzrok przygaszony... Pali go nieznośne pragnienie, ciało goreje. Dochodzi szmer modłów odmawianych przez otoczenie u wezgłowia.

Wszyscy dookoła spodziewali się, że chory lada moment wyzionie ducha, sam prof. Nagai wiedział, że mało mu zostało życia, a oto teraz krwotok ustał. Od tego czasu rana zaczęła się sama goić, a dziś pozostała po niej tylko maleńka blizna. Prof. Nagai zachował żywą wdzięczność dla Niepokalanej.

Nie dano jednak profesorowi Nagai cieszyć się normalnym zdrowiem. Z tamtej rany się wyleczył, ale po jakimś czasie rozwinęła się w nim na dobre choroba atomowa. Został przy życiu, by stać się - przez swą nadzwyczajną cierpliwość - żywym świadkiem chwały Bożej (mawia nieraz: "wszelkie cierpienia moralne i fizyczne, które znoszę i które mnie jeszcze czekają przed odlotem w zaświaty, przyjmuję z radością"), by doświadczać na swym ciele objawów nieznanej dotąd choroby i wszelkich możliwych kuracji, by wreszcie pisać książkę za książką, z których brzmi jego gorąca wiara i przestroga dla świata. Już śmierć wyraziła swój odcisk na jego twarzy, lecz z oczu bije światło niebieskie, a dziwnie młodzieńcze wargi układają się do uśmiechu, który odnalazł - na końcowym szczeblu życia - nietkniętą niewinność dziecka.

Chory radiolog prowadzi dalej swe studia, pisze, dopóki pozycja wzniesionych ramion nie zmęczy go zbytnio. Wtedy dwaj jego synowie masują mu ręce i znów zaczyna pisanie. W swej małej stancyjce, w baraku drewnianym, który zbudowali mu przyjaciele, a który on nazywa słodko Nyo-Ko-Do (Kochaj bliźniego jak siebie samego), rozmyśla i modli się za tych, co cierpią i ufają.

Od 14 maja ub.r., kiedy bp Furstenberg, delegat apostolski w Japonii, wręczył mu różaniec, dar Ojca Św[iętego], prof. Nagai modli się do Madonny Pokoju, a po każdym odmówionym różańcu pisze na kartce: "Heiwa O! Prośmy Boga o pokój!" "Wypełniłem tak już tysiące kartek i rozdałem je przyjaciołom... Ruiny kościoła w Urakami są dziś uprzątnięte i ozdobione kwiatami. Pustynię, którą zrobiła bomba atomowa w naszym mieście, kryją trawniki, wszystkie ogrody toną w kwieciu. Nasze miasteczko odnalazło dawny, miły wygląd. Ale rany zadane bombą atomową naszemu sercu nie łatwo zagoić. Większe niż materialne są straty, zadane duszy".

Kiedy 1 stycznia ub.r. otrzymał wyrazy uznania od całego narodu w formie listu premiera i srebrnego wazonu od cesarza, prof. Nagai powiedział "Ośmielam się przyjąć te dowody uznania, gdyż i to wyjdzie na większą chwałę Bożą i pożytek przyjaciół. Jeżeli mogłem coś zdziałać, to stało się dzięki łasce Bożej, dzięki dobroci i pomocy moich przyjaciół, dzięki uczuciu, którym mnie darzą moi synkowie. Dziś chwała wraca do Boga, a wszelki zaszczyt spada na przyjaciół, sąsiadów, mieszkańców Nagasaki, którzy na wielkiej pustyni bomby atomowej odbudowują cierpliwie miasto nowe, miasto ducha. Co do mnie, to w dalszym ciągu będę walczył, aż do ostatniego tchnienia, o pokój".


Tak to prof. Nagai pełni swą wyjątkową misję. Oddał do druku książki "Różaniec" - do jej napisania natchnęły go biedne resztki jego zniszczonego domu; "Opuszczając swe dzieci..." - testament duchowy dla synów, "Dzwony Nagasaki" - gdzie opowiada straszne przeżycia po wybuchu bomby atomowej (zrobiono już film na kanwie tej książki), "Potok życia", "Ukwiecone wzgórza", a z najświeższych: "Port chwalebny" i "Kwiaty Nagasaki". Książki te, rozchwytywane w Japonii, przyniosły, mu wielką popularność. Lecz żadna przelotna chwała świata nie odbierze mu głębokiej pokory ani skupienia w Bogu.

Wzmocniony tkliwym uczuciem swych synów, troską przyjaciół, specjalnym błogosławieństwem Ojca Św[iętego], spogląda ze swego łoża boleści na pomnik, który wzniósł ofiarom bomby atomowej w ogrodzie swego dawnego domu, a w sercu, oczekującym śmierci, wykwitają tylko myśli o pokoju.

Według artykułu AM. Kanayamy, zamieszczonego w miesięczniku "Ecclesia".