Radość z dzieci
Rycerz Niepokalanej 10/1952, grafika tytułowa artykułu: Radość z dzieci, s. 280

Tyle się naczytałem o tym, jakie to trudy ponoszą rodzice dlatego, że mają dzieci; tyle się nasłuchałem od znajomych, ile to kłopotów mają z dziećmi, ile to dzieci kosztują: że sam zacząłem patrzeć krzywo na swoje troje dzieci: Andrzejka, Janka i Elżunię A maleństwa to jeszcze ta moja dziatwa: najstarsze ma pięć latek, najmłodsze roczek. Ba, zacząłem z niechęcią spoglądać nawet na żonę, też jak na ciężar. A przecież ta moja żona ma w domu tyle zachodu z dziećmi. A bardzo dba o nie. Nie koniec jednak na tym, bo prócz tego gospodarstwo domowe na jej głowie, dwoje dziadków na utrzymaniu, i spory ogródek warzywny i owocowy przy domu do uprawy i pielęgnacji. Nie cieszyła mnie już śliczna, młoda żona, wszak ona darzyła mnie tym ciężarem: dziećmi. Przestałem lubić własne dzieci. Raził mnie ich płacz, ich hałaśliwość, nawet ich figle i śmiechy. Gdy wracałem z pracy do domu, siadywałem czasem osowiały i godzinę - dwie nie odzywałem się do nikogo, nawet do dzieci. Przychodziły one do mnie, taty, próbowały się bawić i odchodziły, czasem brutalnie odepchnięte.

Rycerz Niepokalanej 10/1952, zdjęcia do artykułu: Radość z dzieci, s. 281

Opis grafiki powyżej: Najświętsza Maryja Panna - wzór wszystkich matek


- Jezus, Maria! - złapała się kiedyś za głowę żona. - Janusz - chwyciła mnie za ramię - co ci to? Ja ciebie nie poznaję! Czy już cię nic nie cieszy nasza rodzinka. A patrz, jaka śliczna Elżuńka! Jak jej się ślicznie kręcą włoski! Jakie ma oczki! buźkę! jak ładnie składa rączki do Bozi! i jak kocha tatusia. Elżuńka! - rzekła do dzieciątka - uściśnij tatusia! - Dziecko [281]obłapało mnie rączkami pulchniutkimi za szyję i poczułem różową buźkę na wąsach.

- Co mi to po tym?! - skrzywiłem się. - Teraz mnie obejmuje, a ile się nadarła, nawrzeszczała całe noce!

- A tyś się nie darł, jak byłeś mały?! Ty samolubie! - rzekła obrażona żona. Odstąpiła ode mnie z dzieckiem na ręku, okropnie się rozpłakała, a dziecko za nią.

Kolega otwiera mi oczy

Coraz głupiej czułem się w domu. Na szczęście naszymi najbliższymi sąsiadami są Słupscy. Kiedyś rozgadałem się u nich o tym, jakim to ciężarem są dzieci. A oni też mają dzieci, tylko starsze od naszych, bo w ogóle sąsiedzi ci są z dziesięć lat od nas starsi. Słupski powiada mi na to:

- Z was, kolego, nie jest prawdziwy mężczyzna. Bo wtedy kochalibyście dzieci, czulibyście potrzebę dzieci. Słaby macie instynkt ojcowski. Jesteście widocznie degenerat. Dzieci wam ciążą zamiast was uskrzydlać, tak jak złemu dorosłemu synowi ciąży stary ojciec, stara matka. Ja inaczej patrzę na swoje dzieci. Trudy to trudy z nimi mamy oboje z żoną, bo nasze dzieci nie anioły ale ja tego bodaj nie widzę, a dlaczego? Bo ja wiem. Może dlatego, że przecież oboje z żoną tyle mamy radości z naszych dzieci! Gdy malutkie, to co prawda płaczą, ale czy jest coś na świecie piękniejszego nad malutkie dzieci? Czy jest co milszego jak ich twarzyczki, oczki, uśmiechy, pierwsze słowa, pierwsze kroczki, pierwsze przeżegnanie, pierwsza z nimi modlitwa? A potem, gdy jeszcze małe i gdy zaczynają poznawać świat, ileż zaufania wykazują do taty, jak są pewne jego siły, jego obrony, jego mądrości! A i później, gdy dorastają, ileż im można pomóc wyrozumiałością, radą, a nawet siłą, bo nigdy dziecko nie jest tak słabe i tak głupie, jak gdy dorasta: gdyż wygląda ono wtedy na mądre, a rozdzierane jest przez namiętności. Dlatego wspierać je wówczas najwięcej trzeba, czuwać nad nim, choć ono nierzadko brutalnością nam na to odpo[282]wie! Lecz ileż zarazem radości patrzeć na te same dzieci, gdy właśnie podczas tych lat rosną, gdy mężnieją, gdy nabywają wiedzy! A później: gdy się żenią, wychodzą za mąż! gdy któreś zostaje kapłanem!... Kolego, sąsiedzie - wołał Słupski - bez dzieci, bez kłopotów z nimi, bez wielkich kłopotów i nimi, życie w domu byłoby szare: bo wielkie radości przychodzą dopiero po wielkich kłopotach; trudno, takie są źródła radości na świecie, takie jest prawo życia!

Oniemiałem, bo Słupski gadał szczerą prawdę, a ja jak w świetle tej prawdy wyglądałem? Na samoluba i co gorsza: nie na prawdziwego mężczyznę, lecz na jakiegoś zboczeńca bez instynktów ojcowskich.

Wdała się w rozmowę i Słupska.

Spojrzała na mnie i zapytała:

- Czy pan prowadzi rozmyślanie?

- Co znaczy "rozmyślanie"?

- Usiąść, skupić się i pomyśleć o Panu Jezusie, Matce Bożej, o jakiejś prawdzie wiary, lub choćby o swojej żonie, dzieciach, o sobie, o swych błędach i zaletach. A wszystko przez spojrzenie na wieczność. Rozmyśla się dziesięć minut, piętnaście, czasem pół godziny. Ja lubię rozmyślać o Matce Bożej jako Matce Pana Jezusa: jak Ona postępowała z Jezuskiem, gdy był w pieluszkach; Jak, gdy zaciął chodzić; jak Go uczyła o Bogu; jak się z Nim bawiła; jak patrzyła na Niego; jak dziękowała Bogu za Niego; jak się Nim cieszyła. I zaraz sobie rozważam, jak też ja patrzę na swoje dzieci: czy w każdym widzę dziecko Boże? czy każde tak wychowuję, by postępowało jak dziecko Boże - czy to gdy dziecko jest małe, czy też duże. Doszukuję się zaraz błędów w moim z dziećmi postępowaniu, namyślam się nad lepszymi sposobami wychowywania dzieci. Czasem, jeżeli nie mogę sobie nijak z synem czy córką dać rady, naradzam się z mężem i wspólnie wobec dziecka występujemy. To znów, gdy nawet oboje nic poradzić nie możemy, idę przed obraz Matki Najświętszej i proszę o radę, pomoc. Ale najczęściej dziękuję Matce Bożej za dzieci, polecam je Jej Sercu. Mówię: "Maryjo, uważaj te moje dzieci za swoje! Naucz mnie nimi kierować!". Czasem któreś dziecko ordynarnie się zachowuje; ale wkrótce przychodzi, przeprasza i naprawdę staje się lepsze. Za każde dziecko, gdy się urodzi, najserdeczniej Bogu dziękuję: bo przecież te dzieci będą kiedyś w niebie i jakże bardzo one tam mnie, matkę uszanują za to, że dałam im życie. A chcę je tak wychować, żeby każde tak pięknie postępowało, by od razu mogło po śmierci iść do nieba. Bo przecież chcę zaoszczędzić dzieciom strasznych cierpień w czyśćcu. Tak, panie Januszu - kończyła Słupska - pana spotkało wielkie szczęście, że ma pan dzieci. One są prezentami od Boga. Cieszyć się z tego należy. Dzieci, to nie tylko trud, ale to także radość; a jak wielką z nich pan będzie miał radość w niebie?! Bo kim się pan poszczyci w niebie, jak nie dziećmi: jak nie wszystkimi dziećmi? Czytałam kiedyś książkę o niebie i jak w nim rozmawiały dwie matki. Jedna drugą spotyka uszczęśliwioną w otoczeniu dzieci i pyta: "A czy to tylko wszystkie dzieci?" "Wszystkie - odpowiada druga - bo czyż byłabym nawet tu, w niebie, szczęśliwa, gdyby któreś z mych dzieci nie dostało się do nieba?" Tak, panie Januszu: myślę, że dobry ojciec dba o dobre warunki dla swoich dzieci w życiu na ziemi i o dobre dla nich warunki po śmierci: o niebo.

Skąd szczęście rodziców?

Odszedłem od Słupskich, była już noc, chłodno. Spojrzałem na niebo. Gwiazdy mrugały do mnie. Szedłem i myślałem sobie "Samolub jestem, bo ja dbam o dobre warunki, ale tylko dla siebie. Patrzę na żonę i dzieci tylko od strony swoich interesów. I może dlatego tak mi żona i dzieci ciążą? Gdybym dla nich żył, byłoby mi lżej: jak Słupskim. Czyżby w życiu ofiarnym, dla drugich, leżało źródło szczęścia? W każdym razie za ofiarne, dla drugich, życie - jest niebo.

- Wiesz co? - rzekłem do żony po powrocie do domu - Ci Słupscy mają nie najlepsze dzieci, ale oni chcą uczynić te dzieci najlepszymi. I dlatego są szczęśliwi.