Podsłuchana rozmowa

Jechałem niedawno pociągiem podmiejskim po pracy. Było ciemno, zimno, tłocznie. W pewnej chwili doszły mię z kąta przedziału urywki rozmowy. Z nudów zacząłem nasłuchiwać. Młody przystojny chłopak w cyklistówce coś perorował. Jego towarzysz, niski grubas w narciarskiej czapce słuchał.

- że się, bracie, z ciebie śmieją w fabryce; z twojej pobożności, to ja się nie dziwię. Kto by się nie śmiał z takiego niedołęgi jak ty.

Grubas chrząknął, poruszył się niezadowolony, ale nic nie powiedział. Blondyn ciągnął : - I Ja przeszedłem przez to samo, ale zmądrzałem. Słuchaj:

- Dwa lata temu, poszedłem ze szkoły do drukarni. Na początek dali mi łatwą robotę. Kazali składać większe ogłoszenia. W oddziale zastałem zgraną "pakę" ośmiu chłopców, którymi kręcił, jak chciał, Felek "Bokser". Niski, barczysty, z czarną gębą. Boksować, to on się nie umiał, ale bił tego, kto mu się sprzeciwiał. A szef się z nim liczył.

Pierwszego dnia pracy przyszedł Felek do mnie, a inni z nim i mówią: "Chodź na wódkę". Chcieli, żebym Ja, nowy, fundował. A u mnie w domu bieda. Matka, pięcioro rodzeństwa i chory ojciec. Mówię: "nie mam forsy" i tłumaczę dlaczego. Felek się wściekł:

- Tak, powiada, to pamiętaj - zafundujesz w sobotę po wypłacie. A nie, jazda z pracy do domu.

Nie wiedziałem co robić. Takem się przejął tą groźbą, że zacząłem psuć robotę. W korekcie wydziwiali. Przyszedł szef i nawymyślał mi, że przy klepsydrze "A" wielkie jak wół, postawiłem do góry nogami.

Następnego dnia zaczęło się nieszczęście. W stołówce, przed obiadem, przeżegnałem się. Zobaczył to Felek "Bokser" i woła:

- Te, młody, ty taki święty, a klepsydry złożyć nie potrafisz.

Potem zaczął bredzić o księżach i Kościele. Bo "Bokser" uważał, że jest bardzo oświecony: żył jak chciał, więc mu wiara przeszkadzała. A inni pochlebiali mu jak umieli. Zrobił się z tego zupełnie pogański oddział.

Trzeciego dnia - była sobota - poszedłem do pracy jak na rozstrzelanie. A w drukarni sensacja: przyjęli nowego - do linotypu. Przyszedł wcześnie i rozmawiał z szefem. Wysoki, zgrabny blondyn. Nazywał się Marian. Widziałem, że się Felkowi nie podobał, bo od czasu do czasu łypał do niego spode łba okiem.

Kiedy blondyn skończył rozmowę, odzywa się Felek na cały głos:

- Te, panie nowy, popijemy po pracy.

- Po pracy, to nie mam czasu - mówi przybysz. - Ale zapraszam wszystkich wieczorem na mecz bokserski.

Zaniemówiliśmy z wrażenia, i Felek. A nowy wyciąga z kieszeni bilety i każdemu podaje. Mnie też.

Wrażenie było takie, że o piciu wszyscy zapomnieli. Na obiad do stołówki szedłem Jak na front. Wiedziałem, że nie mogę stchórzyć, że się przeżegnam, ale co będzie dalej? "Nowy" zajął miejsce naprzeciwko mnie. Patrzę, a on stoi, żegna się powoli i siada. Naturalnie zrobiłem to samo.

Felek nie wytrzymał:

- No - mówi - teraz będzie u nas dwóch świętych, jeden mały, drugi...

Tu "Nowy" odwrócił się bez pośpiechu, uśmiechnął się i popatrzył Felkowi w oczy jakoś tak spokojnie, że mu reszta dowcipu wróciła do gardła. Zaklął cicho do siebie i zamilkł.

Wieczorem byliśmy na meczu. Siedzieliśmy razem. Marian - Jako gospodarz - tłumaczył nam o co chodzi. Bardzo go tam w klubie szanują. Mówił, że i on brał udział w meczach publicznych, ale nadwerężył sobie prawą rękę i nie może nawet trenować. "Ale to przejdzie. Na własne potrzeby na razie i lewa ręka wystarczy". O meczu mówiliśmy cały tydzień. Brudnych kawałów i klątw było jakoś mniej.

"Nowy" okazał się dobrym kolegą. Wesoły, opowiadał dowcipy, gwizdał. Ale wszystko to było jakieś inne niż u pozostałych.

Moje sprawy szły ciągłe źle. Nie umiałem skupić uwagi przy pracy i wyniki były marne.

Śmiali się też ze mnie koledzy ciągle, a "Bokser" najwięcej. Myślałem, że mnie już z pracy wyrzucą.

Pewnego dnia szedłem sam do domu. A tu zatrzymuje mnie Marian i mówi bez wstępu:

- Słuchaj, kolego. Jesteś dobry chłop. Nie pijesz. Nie wstydzisz się Wiary. Tylko, z ciebie niedołęga. A przez to wstyd i dla Wiary, którą wyznajesz i dla tego co czujesz i dla porządnych ludzi. Widzisz, innych potrafi przerobić na lepsze tylko dzielny chłop, a nie taka... marmolada.

Zrobiło mi się przykro. Ale Marian mówi dalej: - Przyjdź w sobotę do mojego klubu. Zapiszemy cię. Potrenujesz,

- Kiedy nie mam gotówki - mówię.

- Nic, zrobi się, tylko nie gadaj o tym nikomu.

W sobotę, z duszą na ramieniu, poszedłem do klubu sportowego Mariana. Był to dziwny klub. Marian zapoznał mię z innymi chłopcami. Wszystko to było nie takie jak u nas w oddziale. Bardziej... czyste.

Zacząłem trenować. I wiesz, w boksie, w biegach byłem średni. Ale w pływaniu - klasa. Sam nie wiem, skąd mi to się wzięło. Stare pływaki kręciły głowami. A Ja pobiłem w dwa miesiące rekord klubu.

Zacząłem się trzymać prosto. Nabrałem pewności siebie. No i robota zaczęła mi iść już całkiem dobrze.

Pewnego razu "Nowy" wystąpił z projektem: - Kto chce jechać na wycieczkę kajakami, niech przyjdzie w niedzielę o 8-ej przed kościół Św. Aleksandra. Jeden warunek: bez wódki.

Byliśmy wszyscy punktualnie. Wtedy Marian powiada: Teraz Idziemy na Mszę. Po Mszy

- jazda. - Weszliśmy do kościoła wszyscy. Tylko Felek "Bokser" został na ulicy. I wiesz: Marian przystąpił do Komunii. Wycieczka była świetna. Urządziliśmy w cztery kajaki prywatne "regaty", paliliśmy ognisko na brzegu. Były śpiewy. I znowu zeszedł tydzień na rozmowach o wycieczce.

Tak się powoli utarło, że zaczęliśmy chodzić na wycieczki co trzecią niedzielę. Zawsze byliśmy na Mszy. "Nowy" zaproponował wstąpienie do klubu Jaśkowi. Chłopak w naszej paczce był porządniejszy od innych I prowadził się lepiej. Jasiek był tak dumny z zaufania Mariana, jak Ja. Reszta zazdrościła nam bardzo. I wiesz, powoli zaczęła zmieniać postępowanie. Przy pracy był większy spokój. Weselej i jakoś przyjemniej.

Szef coraz bardziej szanował Mariana, bo wiedział, że to fachowiec pierwszej klasy. Tylko "Bokser" był coraz bardziej ponury. Pił coraz więcej. Klął jak poganin i dokuczał wszystkim. Wiedziałem, że dojdzie do awantury.

Widzisz, to jest tak: Marian ma siostrę. Zaprosił mnie raz i drugi... Dziś już jesteśmy z Helą po słowie. A sam Marian niedawno był ślub. Ale wtedy był zaręczony. Mówię ci, jego Krysia, to piękna panna (choć nie taka jak moja Hela).

Kiedyś "Bokser" spotkał ich razem w Alejach. Na drugi dzień, po pracy, zaczęło się: Felek "Bokser" zaczyna gadać - a wszystko - przytyki do narzeczonej "Nowego", Marian mówi spokojnie:

- Panie "Bokser", daj pan spokój. O mnie możesz gadać co chcesz, ale od kobiety - wara.

A "Bokser" swoje. Wtedy Marian mówi jakoś tak cicho - milcz -, a ten, że był podpity

- skoczył na Mariana.

To była chwila. Pół chwili. Marian nawet się nie zasłonił. Tylko, wiesz, tak lewą - prosto

- w szczękę, a "Bokser" poleciał w kąt pokoju, rąbnął w ścianę i leży. Wtedy Marian spokojnie: "Jasiek, bracie, przynieś wody i ręcznik". Jak przy meczu.

Pół godziny trwało, zanim Feluś "Bokser" mógł zabrać się do domu. Ale tu dopiero było przedstawienie: Marian wziął Felka pod ramię i mówi "Wiesz, bracie, muszę cię zapisać do sekcji bokserskiej u nas w klubie. Bo tak, to cię pierwszy lepszy klep pobije. A teraz chodź, odprowadzę cię do domu".

I wiesz co? Marian. "Bokser" i my wszyscy z oddziału jak jeden jesteśmy w klubie. Marian z Felkiem, to teraz wielcy przyjaciele. Trenują razem, chodzą na mecze razem i... do kościoła. Tak, mężczyznę przerobić i nawrócić może tylko prawdziwy mężczyzna...

Pociąg wpadł na stację. Musiałem wysiadać. Nie słyszałem dalszego ciągu rozmowy.