Plotki, plotki

Ukończyłam szkołę zawodową i pracuję w fabryce. Mam od tego czasu sporo koleżanek. Zwłaszcza bardzo polubiłam swą rówieśniczkę Zosię M. Przyrzekłam, że ją odwiedzę, bo ona już była u nas.

Przyszłam do niej w święto, po południu, miałyśmy udać się razem do kina, ale tak jakoś zajęła mnie z nią rozmowa, że zapomniałam o Bożym świecie.

Dom, gdzie mieszka Zosia, jest niewielki: czternastu lokatorów. Mieszka sama, jest sierotą. Zajmuje maleńki pokoik na pierwszym piętrze. Jak ona tu każdego lokatora zna i jaką wśród nich cieszy się przyjaźnią. Opowiadała mi o swych sąsiadach tak ciekawie, że słuchało się jak o własnej rodzinie.

- Ale ten wasz dom to jakiś wyjątkowy w całym mieście - zrobiłam wreszcie, uwagę.

- Dlaczego?

- Bo o nikim nie powiedziałaś nic złego, nawet o dziewczętach. Czy tu naprawdę ludzie nie błądzą, nie grzeszą? Czy tu sami święci? Na wystawę by w takim razie tych twoich sąsiadów wziąć i pokazywać ich każdemu - śmiałam się.

- Błądzą i oni. Jednak po co ci to opowiadać?

- Jak to: po co? Żeby powiedzieć prawdę.

- Ja wolę mówić prawdę, ale o tym, co oni dobrego robią. Bo czy wiadomości o błędach moich sąsiadów przydałyby ci się do czego? do wykonania jakiejś ważnej rzeczy?

- Nie - odrzekłam zdziwiona.

- To lepiej źle o nich nie mówić. Widzisz, Haneczko - tłumaczyła Zosia - ja się przekonałam po sobie, że gdy o kim źle mówić, to wtedy mimo woli nabiera się samemu ochoty nie do postępowania dobrze, tylko źle. A tymczasem człowiek powinien tak o ludziach mówić, żeby przez to zachęcać i siebie

do szlachetnego postępowania. Ja gdy słyszę kobietę plotkującą, to od razu myślę sobie: Biedna kobieta, bo mówi o innych źle i z tego powodu nie zachęca sama siebie do lepszego postępowania. Mój dziadziuś, pamiętam, brał mnie nieraz maleńką na kolana i pytał żartobliwie: "Po co kobieta ma dwoje oczu?" Ja odpowiadałam: Żeby było ładnie. A dziaduś na to: "Nie! Jedno oko ma kobieta po to, żeby widziała nim, co ludzie robią złego; a drugie, by oglądała nim, co dobrego czynią. Ale - dodawał dziaduś - zapamiętaj, Zosieńka: są kobiety, co na jedno i drugie oko tylko zło widzą. To są ślepe niewiasty, nawet są one biedniejsze od ślepych, a szkodliwsze niż Baba-Jaga. Żebyś ty taką czasem nie była".

- Mądre bajki opowiadał ci twój dziadziuś - podziwiałam.

- Wychowywał mnie. Bo rodzice moi zginęli w pożarze, gdy miałam dwa latka i byłam dopiero jedynym dzieckiem w rodzinie. A babcia też wkrótce w rozpaczy umarła. Na wsi mieszkaliśmy. Wszystko nam się spaliło. Miałam szczęście mieć dziadziusia przy sobie jeszcze rok temu. Tu umarł, w tym mieszkaniu, a w sąsiednim pokoju, teraz zajętym przez innych ludzi, miał warsztat stolarski. Do śmierci pracował i zarabiał. Bóg da! mi w nim chyba drugiego Anioła-Stróża. Pamiętam - opowiadała koleżanka, a ja słuchałam z ogromnym zajęciem - pamiętam, jak wracałam ze szkoły do domu, obiadek czekał już na stole, dziadziuś gotował; sam też siadał do stołu, inaczej by nie jadł jak ze mną, i zaraz wciągał mnie w rozmowę. Musiałam mu wszystko, co w szkole i w życiu młodzieży się działo opowiadać. Później, gdy już byłam starsza i kształciłam się w zawodówce, tak samo musiałam mu mówić o kolegach, koleżankach. Wysłuchał, wtrącił nieraz jakieś wesołe słowo, bo humor zawsze miał: ale nie lubił, bym wspominała, co źle kto z młodzieży robił. "Nie zachęcaj się sama do złego". - strofował zaraz dziadziuś.

Dziadziusiu, ale cóż, kiedy oni tak postępują - sprzeciwiałam się nieraz - a ja mam oczy, więc widzę. "I miej nadal oczy, Zosieńko, miej oczy. Zgadzam się na to. Trzeba bowiem dobrze widzieć, co kto wart i jak postępuje, zwłaszcza dziewczyna musi widzieć; ale nie trzeba o tym opowiadać, bo to osłabia własną szlachetność, bo zachęca samą, siebie do złego postępowania. Ty nawet nie wiesz, że szerzysz zło, gdy o złu mówisz. Złem trzeba gardzić i to tak, że aż o nim nie wspominać. Zło nie jest warte mówienia o nim. A ty, Zosieńko, nie jesteś do złego. Bo Bóg chce przez ciebie wiele dobrego zrobić i wiele szczęścia ludziom przynieść".

- Zazdroszczę ci takiego dziadka - rzekłam wtedy z przejęciem do przyjaciółki, a ona mi zaraz pokazała portret dziadka na ścianie i mnóstwo fotografii, gdzie ona figurowała razem z nim w różnych okolicznościach życia.

- Tak, to był piękny człowiek! - zaczęła znowu, bo usiadłyśmy. - Tłumaczył, że przyjaźnie usposobiona do ludzi kobieta nie lubi opowiadać o innych źle. Natomiast wrogo usposobiona tylko czyha, żeby się o kimś czego złego dowiedzieć i zaraz to rozpowiada. Po takim to usposobieniu do plotek kazał mi dziadziuś poznawać prawdziwych kolegów i prawdziwe koleżanki.

- Ale przecież, moja kochana - ośmieliłam się odezwać do Zosi - ludzie często błądzą i nie można tego nie tylko nie widzieć, ale trzeba im zwrócić wówczas uwagę, by się poprawili? Jakże można milczeć na zło. Są okoliczności, że trzeba mówić o złem i pisać w gazetach i książkach o złem.

- Haneczko! - roześmiała się Zosia. - Tego samego zdania był - dziadziuś. Ale uznawał tylko takie mówienie o złych czynach ludzkich, które jest konieczne, by przestrzec przed złem. I Bóg mówi w przykazaniu "Nie zabijaj", a nie znaczy to, by Bóg zachęcał do zabijania. Bóg przestrzega tylko. W tym domu - mówiła dalej koleżanka - gdzie mieszkam, działo się w ciągu blisko osiemnastu lat naszego lokatorstwa rozmaicie u sąsiadów. Zdarzały się i wielkie zgorszenia. I pijaństwo. I kradzieże. Dziadziuś, dziwnym trafem, o wszystkim tym wiedział, choć nie plotkował i choć przed nim nie plotkowano. Ale nie biegał wtedy po lokatorach - sąsiadach i nie rozpowiadał tego, nie wspominał o tym do nikogo w swoim warsztacie. Robił co innego: szedł do mieszkania osób błądzących i tam delikatnie, a gdy trzeba, to i bardzo mocno, zwracał im uwagę i radził, jak mają z powrotem wejść na dobrą drogę oraz jak naprawić powinni zło, a ileż razy w tej naprawie pomagał. Niejeden mu przy tym naubliżał, czasem wyrzucono go za drzwi. Ale po latach naszego tu mieszkania wszyscy się na dziadziusiu poznali, że robi to z serdecznej do każdego przyjaźni. Pokochano go. Czczono. "Dziadziusiem" go wszyscy, tak jak i ja, nazywali i z szacunkiem od tego czasu przyjmowali każdą jego uwagę, radę, ostrzeżenie, krytykę. Ale on "w cztery oczy" to robił, również z wielkim szacunkiem dla każdego błądzącego, możliwie delikatnie. I z sercem. On tu wywierał większy wpływ na dzieci z tej kamienicy niż rodzice tych dzieci, większy wpływ miał na postępowanie mężów i żon, niż ksiądz, gdyby tu przychodził z parafii. A lubił dużo mówić, lecz powiadał o każdym dobre rzeczy, to, co kto dobrego zrobił. Inaczej się do nikogo o nikim nie odezwał. Nie znaczy to, by złe nazywał dobrem. Niech Bóg broni. Pijaka nie nazwał trzeźwym, złodzieja - uczciwym, ani gorszycielki - porządną niewiastą.

- To chyba miał wielu przyjaciół? - spytałam Zosię.

- Oczywiście. Mawiał też do mnie, że każdy mógłby mieć więcej przyjaciół, gdyby bez potrzeby nie ujawniał złych czynów ludzkich. Ale nie brak też było dziadziusiowi wrogów. Byli nimi ci, którym zwracał uwagę, których chciał naprawić, a oni nie chcieli zmienić życia

1 trwali w błędach.