Na śmierć zarabia się całym życiem
Rycerz Niepokalanej 8/1951, zdjęcia do artykułu: Na śmierć zarabia się całym życiem, s. 225
O. Maksymilian Maria Kolbe

Był tak prosty i pokorny, że "nabierał" otoczenie. Wielu spośród najbliższych współpracowników nie wiedziało do końca, jak wielkie w czasie studiów wykazał zdolności; jeden z jego dawnych profesorów nie zawahał się powiedzieć: "był to mój najzdolniejszy student, umysł wręcz genialny". Celował zwłaszcza w matematyce i w mechanice, nieraz w kozi róg zapędził profesorów trudnymi pytaniami, planował podróże międzyplanetarne i najlepsi technicy nie znajdowali w jego po[226]mysłach nic "niewykonalnego". Podczas przechadzek zanudzał profesorów ciągłymi pytaniami - "dlaczego?". Myśli paliły mu głowę.

Jeszcze bardziej paliły mu serce. Ojciec Maksymilian nie marzył nigdy o nauce dla nauki, choć miał w sobie zadatki na tęgiego naukowca. Technika, odkrycia, zdobycze naukowe były dlań środkiem, nigdy celem. O wiele większe marzyły mu się plany, niż podróż na księżyc. Ten człowiek wielkich pragnień: vir desideriorum marzył o podboju całego świata. Ni mniej, ni więcej. Po tego celu miały służyć wszystkie osiągnięcia ludzkiego umysłu. Ale nie na tym koniec! Kiedyś Poverello, Biedaczyna Boży, śpiewał pieśń stworzenia: czemuż by nie włączyć takie siostry maszyny w kantyk chwały, myślał Ojciec Maksymilian? Czyż sama w sobie nie jest zacna, sprawna i pracowita, czyż nie świadczy o wielkim kunszcie i pomysłowości człowieka, czyż nie ma swoistego piękna?

Paliły się myśli w głowie chorego zakonnika, płonęło w nim jak żagiew serce. Nie tylko się nie kłócił ze swoją epoką, ale kochał ją prostą, franciszkańską miłością i tulił do serca jak Bożą myśl, która pisze się prosto na krzywych liniach historii. Przedziwnie współczesny patrzał naprzód, nigdy wstecz, z wielką ufnością nie tylko w Boga, lecz i w człowieka. Wszystkie te zalety sprawiły, że miał zawsze z otoczeniem niemało kłopotu. Istnieje pewna źle pojęta postawa wśród trochę leniwych katolików, która do dnia dzisiejszego odwraca się plecami. "Ależ nie, woła Ojciec Maksymilian, Opatrzność rządzi światem dziś jak i wczoraj, zawierzmy jej na tyle, żeby z miłością przygarnąć do serca dzień dzisiejszy: miłość spali błędy jak ogień! A jeśli kąkol się pleni; baczmy, że jest z nim zmieszana pszenica! A jeśli Pan żniwa czeka cierpliwie do czasu żniwa, czyż równie cierpliwi nie powinniśmy być my? Zbierajmy więc pogubione w pośród plew ziarna prawdy do gumien ojcowskich!".

Jako młody student w Rzymie dyskutował kiedyś z kolegami na temat kina. Był to rok 1916, gdy niejeden ksiądz zabraniał chodzić swoim owieczkom na te cudaczne przedstawienia, które bynajmniej w owym czasie nie stanowiły szkoły moralności! Podczas pierwszej wojny światowej dziesiąta muza była mocno podkasana i mogła budzić słuszne wątpliwości wśród wychowawców. Otóż młodziutki brat Maksymilian wziął gorąco w obronę sztukę filmową. Przewidział jej przyszły wpływ i zasięg i postawił bardzo prosty postulat: "niech służy dobru!". Koledzy słuchali, z lekka zaskoczeni.

Wiele lat później do Niepokalanowa przyjechał jakiś prałat. Zwiedził hale maszyn i powiedział do Ojca Maksymiliana z lekkim przekąsem: "Cóż by na to powiedział święty Franciszek?".

- Zakasałby rękawy, Ekscelencjo, i zabrałby się z nami do roboty, ad maximam Dei gloriam"[1].

[227]Ta była jego dewiza: uznawał tylko superlatywy. Nie wystarczało mu przepiękne hasło świętego Ignacego. Nie ad majorem[2], ale ad maximam Dei gloriami. Był na wskroś maksymalistą i nie uznawał w ogóle rachunku dzielenia czy odejmowania. Jeśli już zdobyć, to cały świat, wszystkie dusze, bez wyjątku. Warto by sprawdzić, ile razy w jego pismach powtarzają się te przymiotniki totalne!

Wszystko - i nic. Dla chwały Bożej, przez Niepokalaną, wszystko: najlepsze maszyny, najnowsze wynalazki, wszystkie zdobycze techniczne, pierwociny ludzkiego geniuszu. Dla nas - nic, lub to tylko, co najkonieczniej potrzebne do życia. Jedźmy na misje samolotem w połatanych habitach. Zamieńmy pracę w służbę Bożą, nie tylko rehabilitując jej ludzkie dostojeństwo, lecz głosząc jej sens liturgiczny, w hymnie wszechstworzenia.

Ojciec Maksymilian był maksymalistą, gdyż w sercu i w oczach miał tyle miłości, że we wszystkim umiał dostrzec jakieś "tak", coś, co nieraz wbrew nim samym z Bogiem się sprzymierza. Nieustępliwy w zasadach prawdy, wierzył w dobro całą duszą i ufał dobrej, nawet zbłąkanej woli. Ileż to razy przypomina starą augustiańską maksymę: "masz nienawidzić grzechu, ale kochaj grzesznika!". To był klucz, którym otwierał ludzkie serca. Brał miłością.

Człowiek przedziwnie prosty przy niesłychanym bogactwie wewnętrznym. Człowiek sprowadzony do najprostszego mianownika miłości. Wszystko w jego życiu tłumaczy się tym "najwyższym motorem, który "niebo porusza, i ziemię i serca ludzkie". Cenne były lata, spędzone w Rzymie, gdyż wtedy dojrzało w nim powołanie "konkwistadora". Odtąd do śmierci płonąć będzie jak żywa pochodnia. Kolejne realizacje śmiałych planów, to tylko nadmiar wewnętrzny, występujący z brzegów. Ten aktywista był w całym, tradycyjnym tego słowa znaczeniu "mężem modlitwy" i z modlitwy brał paliwo na codzienny heroizm. Mało znam ludzi, nawet wśród świętych kanonizowanych, tak "scalonych" i pełnych wspaniałej równowagi, jak Ojciec Maksymilian.

Miał on swoją busolę: posłuszeństwo. Gdy stanie na ołtarzach, w co wierzymy całym sercem, będzie go można nazwać "bohaterem świętego posłuszeństwa". Najciekawsze to, że cnota posłuszeństwa jest dlań wyrazem niezawodnej kalkulacji i wykładnikiem nieomylnym woli Bożej. Rozumuje tak: "jeżeli ja nie chcę pełnić własnej woli, tylko wolę Bożą i szukam jej w orzeczeniach moich przełożonych, to jakżeż możliwe, żeby Bóg najwierniejszy wprowadził mnie w błąd? Posłuszeństwo asekuruje mnie przed jedynym wrogiem, który może pokrzyżować Boże plany: przede mną samym. Dość, że wykreślę swoje widzi mi się, żebym stąpał bezpiecznie gościńcem Bożych planów. Przełożeni, rozkazując, mogą się omylić, ja, słuchając, nie ich, lecz Boga w nich, omylić się nie mogę. Jeśli nas w stosunku do ufających nam przyjaciół obowiązują "fair play"[3], o ileż bardziej heroicznym posłuszeństwem angażujemy honor Boży?

[228]Nie mylił się Ojciec Maksymilian! Mimo wielu trudności, przeszkód, sporów, stawiał zawsze w końcu na swoim, czyli na Bożym. Przełożeni najkrytyczniej nastawieni dawali się rozbroić jego gołębiej prostocie i tej prośbie wciąż powtarzanej: "żebym nie poradził bruździć woli Niepokalanej". Gdyż oczywiście i wyjaśnienie to chyba zbyteczne; pomiędzy Wolą Bożą i Wolą Niepokalanej istnieje doskonały znak równości, ratyfikowany na wieki uroczystym "fiat".

Kto miłość obrał za hasło, prędzej czy później musi stać się dzieckiem i narzędziem "Matki Pięknej Miłości", której Bóg dał w szafarstwo najpiękniejszy swój atrybut: miłosierdzie, mianując ją po wsze czasy "Łask Pośredniczką".

Bezgranicznej Caritas Ojciec Maksymilian uczył się na uniwersytecie Ducha Świętego, z ust Niepokalanej!

Choć o sobie nie mówił nigdy, choć nie zwierzał się nikomu i "tajemnice Króla" zazdrośnie krył, niejedną mamy poszlakę, że Bóg obdarzył go szczodrze łaskami także charyzmatycznymi. Miarę jego życia daje jego śmierć.

Nie sposób "improwizować" własnej śmierci. Heroizm ostatniej chwili, nie z pasji lecz w pokoju świadomej ofiary jest wypadkową całego życia. I na życie Ojca Maksymiliana otworzyły się oczy wielu dopiero po jego śmierci.