Na chrzcinach u Zygmusia
Rycerz Niepokalanej 7-8/1952, grafika do artykułu: Na chrzcinach u Zygmusia, s. 221

Zygmuś, nie-Zygmuś, bo to już stary chłop, ma przecież ze czterdziestkę na karku; ale znam go od dawna, bo jeszcze do szkoły razem chodziliśmy, więc tak go zawsze w rozmowach z żoną nazywam i tak też do niego mówię. A on mnie Felek. Zaprosił teraz nas na chrzciny i to z dzieciakami wszystkimi. Nie kwapiliśmy się za wcześnie, toteż gdyśmy przyszli pijatyka szła już na całego. Zygmuś szalał.

Co gorsza, podpici goście jak nie zaczną błaznować. Wybuchy śmiechu, słowa coraz to bardziej niewłaściwe padają z ust pijanych osób. "O! - myślę sobie - nie na chrzciny takie rozmowy. Tu w tym domu, w tej chwili, mało znać w ludziach Boga. Raczej by dojrzał sylwetkę szatana".

Ale wpierw jeszcze, gdy tylko spostrzegłem, na jakie mowy się zanosi, szepnąłem żonie: "Wyprowadź nasze dzieci na ogród i inne dzieci powyciągaj. Zabaw je tam. Wiesz, o co mi chodzi?" Żona tylko mrugnęła porozumiewawczo i zaraz wyszła z naszymi dziećmi, te drugie dzieciaki też jakoś powydobywała poza dom. A widziałem też, że się źle czuła podczas tych rozmów: bo moja żona czegoś takiego, jak brudne, rozwiązłe mowy nienawidzi, a tym bardziej przy dzieciach.

Trąciłem wreszcie Zygmusia i mówię: "Już Zygmuś nie ty gadasz, ale wódka. Patrz, wszystkie dzieci, nawet twoje, kazałem wyprowadzić. Tak się w domu nie rozmawia. Nie masz kultury języka, ty i twoi goście. Dlatego jeżeli nie zmienisz tematu, wyjdę. Nie gniewaj się wtedy na mnie, ale na siebie". Zygmuś się stropił, ale kilku gości zaczęło się rzucać: "Co pan sobie myśli? Stary dewota! Idiota! Nawet kobiety się rozjazgotały. Wstałem. Zygmuś zaczął mnie w twarz całować, żeby nie opuszczać "chrzcin", "Ja się lubię bawić na przyjęciu - rzekłem - a tu się tylko męczę. Co mi po tym? Jestem jak w szynku, nie jak w domu". Powiedziałem "Pochwalony Jezus Chrystus" i poszedłem sobie.

[222]Na ogrodzie zawołałem żonę, ale ona mi wyperswadowała, żeby tu się zabawić z dziećmi. "Feluś, kochanie - wskazała na gromadę dzieci - jeżeli my tu nie zajmiemy jakimiś grami tego drobiazgu, to to wszystko pójdzie gapić się na pijaków i, wiesz już, czego wysłuchiwać będzie".

* * *

Za kilka dni zaprosił nas Zygmuś, mnie i żonę, i nuże nas przepraszać. "Zygmuś - mówię - coś ty wtedy nie wygadywał? Poznać cię nie mogłem. Czy ty zdajesz sobie sprawę, o czym ty mówisz po, pijanemu? Tyle lat się znamy, lecz nigdy czegoś podobnego od ciebie nie słyszałem, nawet gdy jeszcze byliśmy chłopakami". "To niemożliwe! - złapał się za głowę mój kolega. "A dzieci słyszą wtedy ojca. Co za straszna odpowiedzialność przed Bogiem za zgorszenie dzieci! Widzą one wtedy, że ich tatuś tak się bezwstydnie wyraża w pewnych sprawach, jak najgorsze łobuzy i wyuzdańcy. Mogą więc pomyśleć, że te łobuzy mają rację. I poddaje się przy tym dzieciom pewne myśli do głowy. Męczą te myśli potem wyobraźnię naszych dzieci, kuszą je do bezwstydnych grzechów, niepokoją. Czy to nie osłabia systemu nerwowego dzieci? Czy nie jest to początkiem przedwczesnej ciekawości? A po co to dziecku? Czy to nie wiesz, Zygmuś, sam po sobie, że najszczęśliwsze twe lata były, gdy żyłeś niewinnie, i jak bardzo cię męczyły pokusy nieczyste, gdy różni zepsuci chłopcy w sposób niewłaściwy naświetlali ci sprawę pochodzenia dzieci? Czy nie powinieneś oszczędzić tego swym dzieciom?! Mąż i żona bardzo powinni uważać, co mówić przy dzieciach i jak mówić. Pamiętam: i mnie różni chłopcy z robaczywą już duszą w ohydny sposób przedstawiali życie małżeństw, ale gdy przyszedłem do domu i widziałem głęboki szacunek ojca dla matki, gdy nie spostrzegłem nigdy niczego podejrzanego w ich zachowaniu się, gdy widziałem jak pobożnie się z nami w domu modlą, jak głęboko nas kochają; to zupełnie inaczej myślałem i o ich pożyciu, jaka o czymś świętym, do czego tylko rodzice - mąż i żona - mają prawo. A czy ty, Zygmuś, też tak obcujesz ze swoją żoną? Bo wyrażać, to absolutnie się nie wyrażasz tak, jak trzeba przy dzieciach, a nawet nie tylko przy dzieciach". "A czy to takie małe dzieci już wszystko rozumieją?" "Mój kochany - powiadam - więcej rozumieją, niż przypuszczasz. Na wszelki wypadek myśl, że rozumieją: wtedy prędzej nie zbłądzisz. Czy pamiętasz słowa Pana Jezusa o gorszycielach dzieci? Że "lepiej, by takiemu kamień uwiązać u szyi i utopić go w głębokościach morskich"?

Rodzice powinni wzmacniać dzieci swymi słowami, wzmacniać ich szlachetność, ich wstydliwość, ich myślenie, ich postępowanie. I pilnować w domu, żeby nikt obcy, co do nas przychodzi, nie osłabiał wstydliwości i czystości myśli [223]dzieci - swoimi brudnymi słowami.

"I wódki nie trzeba by pić... - dodał smętnie już sam Zygmuś. - Hm, człowiek nie myśli". A raczej za mało myśli o dzieciach - wtrąciłem się. - Bo tylko, żeby ubrać je, obuć, do szkoły posłać, do zawodu przygotować. Wszystko to za mało. Nasz ksiądz proboszcz tłumaczył teraz na kazaniu do rodziców, żeby jeszcze w swym dziecku widzieć dziecko Boże. - "Myślisz - powiada ksiądz - żeś ty tylko zrodził dziecko. Nie. Tyś dał mu ciało, ale Bóg mu dał duszę. Także więc Bóg jest ojcem twego dziecka. Jest to twoje dziecko i zarazem dziecko Boże. Bóg ci je niejako dał na wychowanie - mówił ksiądz - byś naprawdę wychował je na dziecko postępujące tak, jak przystało na dziecko Boże". Dlatego w domu trzeba wiedzieć, co się mówi, bo słuchają, wzmacniać, uszlachetniać. Gdy się osłabia jego szlachetność, to tak, jakby się mu krwi upuszczało, a czyż może się dopuszczać takiej zbrodni ojciec i matka? dom rodzinny? Są słowa, co wzmacniają naszą szlachetność, i są co osłabiają. Jak myślicie, które z tych słów i rozmów powinny krążyć w domu?"