Myśli tyranizujące

Wielu cierpi psychicznie od różnego rodzaju dręczących myśli i obaw. Może pozornie prowadzą życie normalne i ich otoczenie nie zauważy nic szczególnego w ich zachowaniu. Czasem sam charakter tych myśli zmusza ludzi do ich zakrywania. Jest to szczególnie przykre dla każdego, a w wypadku ludzi chcących wieść życie prawdziwie chrześcijańskie, cierpienie zwiększa się do, tego stopnia, że wydaje się prawie nie do wytrzymania.

Niektórzy całymi latami na różny sposób usiłują się pozbyć tych myśli, modlą się o uwolnienie od nich, przez które życie ich jest niedolą, nie wiadomo po co. Tymczasem im większe wysiłki, tym gorzej. Ludzie ci nie mogą także uprawiać jakiegoś apostolstwa, bo sądzą, że byłoby to hipokryzją chcieć pomagać innym, będąc samemu w takich kajdanach. Walcząc więc z roku na rok, wzrasta w nich poczucie klęski, winy i niższości, aż wpadają w wątpliwości co do swej wiary lub co do samego Pana Boga.

Chodzi nam obecnie o myśli wracające stale, w tej samej postaci, wciskające się do wyobraźni w najświętszych momentach życia i zaostrzające się w chwili lektury Pisma Św[iętego] lub podczas liturgii. Myśli te noszą zazwyczaj charakter bluźnierstw lub charakter seksualny.

Oto przykład z pierwszej grupy. Osoba trzydziestoletnia skarży się, że gdy miała lat osiemnaście w myśli jej zapadły bluźniercze słowa. Najpierw próbowała je usunąć, lecz stawały się one coraz uporczywsze, aż życie jej uczyniły nieszczęśliwym. Czuła, że albo znajdzie jakąś radę, albo straci rozum. Okazało się później, że była to jedynaczka, zżyta bardzo z rodzicami, a zwłaszcza z ojcem. Matka była chrześcijańską tylko z imienia, a ojciec zagorzały ateista. Mając lat siedemnaście pod wpływem nauki religii w szkole rozpoczęła częste życie sakramentalne. Gdy dowiedział się o tym ojciec, zniknęło łączące ich dotąd zrozumienie. W jakiś czas potem zbluźnił w jej obecności. Myśli bluźniercze wbiły się w jej umysł. Przez trzy następne lata przystępowała do Sakramentów świętych, walcząc z owymi myślami. W końcu poczuła się tak winna, że przerwała życie sakramentalne i nie chodziła do kościoła przez lat dziesięć. Wierzyła jeszcze w Chrystusa jako Zbawiciela, lecz nie doznawała w życiu chrześcijańskim żadnej radości i czuła się zupełnie złamana. Nie mówiąc nigdy o tym nikomu przeżywała agonię winy i zgryzoty. Jak wypadek ten został potraktowany? Przede wszystkim należało wydobyć z niej, o jakie bluźnierstwo chodziło. Zwlekała dopóki nie otrzymała oświadczenia, że dla słuchającego nie będzie to żadnym szokiem, a podanie wszystkich faktów jest konieczne, jeśli ma się jej skutecznie pomóc. Zgodziła się w końcu i przekazała owe słowa napisane w kopercie. Obserwowała bacznie czytającego, a gdy ten nie okazał zmieszania i wyraził jej współczucie, doznała widocznej ulgi. W dalszym opowiadaniu okazało się, że myśli tych nienawidziła, że modliła się o uwolnienie od nich, że wracały one nieproszone i wbrew jej woli. Uważała, że jest winna z powodu posiadania tych słów w swych myślach. Wyjaśniono jej, że grzech jest aktem woli wybierającej zło, a jeżeli coś wdziera się w nasze życie wbrew woli, to nie jest grzechem. Wyzbyła się poczucia winy, napoczęła na nowo przerwane życie sakramentalne i odzyskała spokój. Kilka lat później dowiedziałem się, że prowadziła czynne życie chrześcijańskie i uchodziła za człowieka, do którego można się było zgłosić w kłopocie lub w niedoli.

Każdy psychiatra i spowiednik zna podobne wypadki. Technicznie określa się ten stan jako neurozę obsesyjną, a jej źródła i objawy są dobrze znane. Jest to choroba myśli tak, jak są choroby fizyczne. Podobnie jak mamy dziś coraz skuteczniejsze środki na choroby cielesne, zdobywamy też sposoby traktowania lekarskiego takich stanów psychicznych. Przede wszystkim jednak ofiara takich myśli tyranizujących musi pamiętać, że Bóg zna i rozumie ten kłopot i jego przyczyny; wie więcej niż każdy psychiatra. Jesteśmy Jego dziećmi. Jeśli ludzie okazują nam współczucie, ileż więcej Bóg. Trzeba swój stan przedłożyć spowiednikowi i prosić Boga o pomoc. Drugi krok jest trudniejszy i wymaga pewnej odwagi: przestać [248]zwalczać te myśli. Im więcej się z nimi boryka i spycha je w dół, tym bardziej podnoszą swe szpetne głowy. Myśli nieproszone nie mogą nikomu zaszkodzić. Myśli te wracają dlatego właśnie, że przywiązujemy do nich taką wagę. Każde zjawisko w świecie zewnętrznym ważne dla nas i zabarwione uczuciem potrafi zająć w naszym umyśle naczelne miejsce. Nie pamiętamy różnych trywialności życia codziennego, bo nie łączą się one z nami uczuciowo. Podobnie z myślami. Ponieważ przywiązuje się do nich charakter winy, wracają do umysłu. Jeżeli zamiast ucieczki, spojrzy się im w twarz, zaczyna się walkę wygrywać.

Spróbujcie więc myśleć o tych natrętnych ideach jako o produktach ubocznych nieświadomości. Odczepcie od tych myśli winę. Nie pobłażacie im, nie wybieracie ich i nie chcecie ich. Przychodzą wbrew waszej woli i rozumowi. Nie ma tu żadnej winy, nie ma grzechu.

Wyobraźmy sobie teraz, że Chrystus jest przy nas i powiedzieliśmy Mu swobodnie o całej tej sprawie. Jak sądzicie, co powie Chrystus? Czy potępi i odwróci się od was? Uważając tak, źle sądzicie Jego i siebie. Jeśli On by was nie potępił, dlaczego potępiacie się sami? Jakie macie do tego prawo? Chrystus nigdy nie odwrócił się od nikogo, kto przyszedł prosić Go o uzdrowienie. Nikomu nie powiedział: to twoja wina, gdybyś miał więcej wiary, nie byłbyś chory.

Powtarzamy: myśli te nie są grzechem, lecz chorobą umysłu. Ostatecznie źródło ich, jak źródło wszelkiej choroby i cierpienia, leży w winie pierworodnej. Ale to jest inna sprawa. A więc odwagi. Bóg nas kocha i rozumie nasze trudności. Nie należy dopuścić, aby myśli te miały wtrącać się w naszą więź z Bogiem i obezwładnić nas. Jak dziecko zranione, zwrócić się należy do tego, który jest Ojcem i Bogiem wszelkiej pociechy.

Powstaje teraz pytanie, dlaczego w ogóle takie myśli przychodzą? Są przecież tak nierozumne i tak sprzeczne z naszą osobowością. To wróg w twierdzy, lecz tajemnicą jest zupełną jak został wpuszczony. Myśli te zdają się przychodzić jak piorun z nieba.

Stopniowo odkrywamy źródła ich i sposoby leczenia. Obecnie wiadomo, że przyczyna wielu zaburzeń psychicznych leży w podświadomości.

W każdej chwili życia na jawie, świadomi jesteśmy wielu rzeczy wokół nas i poza nami. Czytając książkę macie nad sobą światło, a obok może bijący zegar. Świadomi jesteśmy także pewnych myśli i uczuć albo jakichś doznań związanych z ciałem. Przerywając na chwilą czytanie, możecie przypomnieć sobie zdarzenia poranne, wczorajsze, albo sprzed kilku lat. Są jednak takie zdarzenia, które weszły w świadomość przeszłości, a których przypomnieć sobie nie umiecie, lecz które w szczególnych warunkach mogą być przypomniane. Innymi słowy są w umyśle ludzkim schowane wspomnienia, zdarzenia i uczucia, których nie jesteśmy już świadomi. Dla umysłu nie są one jednak stracone; są tylko zakryte przed nami, Psychoanaliza wykazuje, że oprócz pogrzebanych wspomnień są impulsy związane z uczuciami i instynktami, które, choć całkiem zakryte przed świadomością, wpływają na nasze postępowanie. Tak jak w świecie fizycznym widzi się nieraz dym bez ognia, tak w królestwie myśli, można być świadomym pewnych myśli i impulsów bez znajomości leżących za nimi przyczyn.

Ktoś skarżył się, że zobaczywszy ołówek, pióro lub przedmiot podobny, odczuwał paniczny lęk. Odczuwał ból ile razy nauczyciel podnosił w szkole kawałek kredy. Przy jedzeniu nie znosił podniesionego noża lub widelca. Przez całe lata nie mówił o tym nikomu. Podczas wizyty lekarskiej przypomniał sobie coś z zapomnianego od wielu lat. Miał bardzo nieszczęśliwe dzieciństwo. Rodzice często się kłócili, bo ojciec powracał do domu pijany. Pacjent przypomniał sobie, że mając dwa i pół roku, bawił się obok sypialni rodziców, gdy nagle usłyszał krzyk matki. Otworzył drzwi i zobaczył ojca z nożem uniesionym w ręku i grożącego matce przebiciem. Incydent ten został zapomniany, aż w latach późniejszych, gdy pacjent widział jakiś przedmiot podobny do noża podniesiony w górę, ta nieświadoma pamięć kojarzyła się z tym obrazem, a choć sam incydent mu się nie przypominał, zjawiał się skojarzony z nim strach. W większości wypadków w wytworzeniu nienormalności współdziała szereg różnych przyczyn. Trzeba w nich cierpliwie kopać, aż pacjent ujmie w sobie te procesy myślowe, które w nim działają. Gdy je uchwyci jest uleczony.