Miłosierny Samarytanin

Ludzie idący do łagiewnickiego kościoła omijali starannie jeden ze stojących na placu budynków. Nie o budynek jednak chodziło im, gdy gwałtownie odwracali głowy zbaczając z wytyczonej drogi. Nie chcieli po prostu patrzeć na leżącego tam całymi dniami i wyczekującego miłosierdzia dziada Franciszka. Całe, ledwie osłonięte łachmanami, ciało pokrywały olbrzymie, nabiegłe cuchnącą ropą, rany. Straszono nim dzieci i wskazywano jako przykład poniesionej za grzechy kary. Franciszek Nowicki był Żydem nawróconym i to pogarszało jeszcze jego położenie. Jedynym człowiekiem, który zbliżał się do niego był o. Rafał[1]. Przychodził codziennie o tej samej porze, przyklękał i zbierał się do opatrywania ran. Dotykając ich ustami wylizywał zmieszaną z krwią ropę, smarował oczyszczone w ten sposób miejsca maścią i owiązywał je czystym płótnem. I cały czas szeptał do ucha dziada Franciszka dobre, kojące słowa o Bogu, który jest miłością i który w mękach potwornych poniósł za ludzkość śmierć na krzyżu, o Bogu, dla którego trzeba w milczeniu i z pokorą znosić wszelkie cierpienia, bowiem one są najlepszą drogą wiodącą do wiecznego szczęścia. I kiedy nadszedł dzień, w którym o. Rafał nie mógł już zwlec się ze swego drewnianego łóżka, prosił, by mu do celi przyprowadzono Franciszka. Wolał, skoro musiał już przyjąć czyjąś pomoc, by usługiwał mu właśnie ów najnieszczęśliwszy spośród nędzarzy, którego kochał przecież na równi z wszystkimi ludźmi, współbraćmi w Chrystusie, a kto wie, bardziej może. Bowiem w życiu o, Rafała im większa była naokoło nędza i cierpienie, tym gorętsza stawała się miłość.

I teraz, przypalony tą miłością, ślepnący, chory na płuca i dotknięty bezwładem poranionych nóg czekał na śmierć. Do ostatka zachował spokój, nie poddawał się cierpieniom, nie skarżył się nigdy i nie prosił o pomoc. Posłusznie wykonywał rozkaz przełożonego, który polecił mu zdjąć pas pokutny. Przyjmował lekarstwa jedynie z posłuszeństwa zakonnego. Kiedyś powiedział do jednego z braci podającego mu miksturę - "Bracie, trzeba lekarstwo wziąć: teraz trzy krople na cześć Trójcy Przenajświętszej, potem pięć na uczczenie pięciu ran Pana Jezusa, a wreszcie siedem na pamiątkę siedmiu boleści Matki Bożej".

I któregoś zimowego dnia zbudził się rano. Za oknem panowała jeszcze zupełna ciemność. Przez grube mury przesączało się echo chóralnego śpiewu. To odprawiano jutrznię. O. Rafał wsłuchał się w dalekie niewyraźne dźwięki. Po chwili wyróżnił słowa:

"Regem cui omnia vivunt venite adoremus..."[2]

Przymknął oczy.

- Idę już - zajaśniała w nim myśl - idę pokłonić się Bogu

- Dobry, najlepszy Bóg - wyszeptał z uśmiechem. Oślepiająca światłość wdarła się pod zamknięte powieki.

(wyjątek z książki: "Dilige et quod vis fac")

[1] O. Rafał Chyliński (1694-1741), sługa Boży z Zakonu OO. Franciszkanów. Proces apostolski stwierdził heroiczność jego cnót. Wierni odwiedzają trumnę O. Rafała w Łagiewnikach pod Łodzią i wypraszają sobie łaski za jego pośrednictwem oraz błagają Boga o rychłą beatyfikację tego Polaka.

[2] Królowi, któremu wszystko żyje, pójdźmy, pokłońmy się.