Matka i syn
Drukuj

Było to w czwartym wieku po Chrystusie. W afrykańskim mieście, Tagaście, Monika, świątobliwa Monika, poślubiła Patrycjusza, poganina. W roku 354, z tego małżeństwa urodził się syn, któremu dano imię Aureliusz-Augustyn, to imię, które zalicza się do największych w Kościele.

Matka dokładała wszelkich starań, by synowi dać wychowanie trwałe, karne, chrześcijańskie. Żadna matka nie pracowała nad duszą syna bardziej uzdolnioną, żadna też nie pracowała z większą gorliwością. "Moja matka - wyznawał później Augustyn - moja matka rzuciła mię ze swych rąk w Twe ręce, o Boże. Na jej kolanach serce moje z taką rozkoszą ssało słodkie imię Jezus."

Tak było za chłopięcych lat Augustyna. Niedługo, a porwała go młodość gorąca i namiętna. Przyszły święty miał, niestety, szalone lata. Jego dusza, przewrażliwiona i czuła jak płyta fotograficzna, chłonęła chciwie, jak gąbka wodę, wszystko, czym żyło ówczesne społeczeństwo, dobro i zło. Jego umysł, genialny, dojrzewając czerpał z upajającej czary wszystkich filozofów i wszystkich rozkoszy. Namiętnością, która opętała jego młodość, podobny był do ojca. Ale w duszy zachował pragnienie ideału: dobra, piękna, szczęścia, za którymi tęskniła matka. "O, prawdo, prawdo, jak boleśnie wzdychała za tobą dusza moja już od lat młodzieńczych" - to słowa Augustyna. Stał się podobny do kamienia na drodze, który, gdyby mógł przemówić, wydarłby ze siebie rozdzierający krzyk prośby, żeby się kto zlitował, ruszył go i przeniósł na inne miejsce, żeby nie musiał leżeć ciągle w kałuży, żeby po nim nie deptały kopyta zwierząt.

Monika, zalana łzami, dniem i nocą czuwała nad duszą syna i polecała ją Bogu. "Matka moja szalała z boleści na widok moich grzechów. Łzy i łzy! Nikt nie mógł ich powstrzymać. Dniem i nocą, przez jedenaście lat. Płakała nade mną bardziej, niż matka nad grobem dziecka. Śmierć mojej duszy zraniła jej serce do głębi i nikt nie mógł jej pocieszyć. Boże, czybyś mógł odepchnąć matkę tak czułą, tak ofiarną, tak świętą?"

Trwał wyścig miłości matki i swawoli syna.

Pewnego dnia, Monika i Augustyn, spragniony zupełnej wolności, chciał stargać ostatnie nici matczynej opieki... Nad morzem [117]zapadał wieczór. "Synu mój - rzekła Monika - beze mnie nie odjedziesz; przysięgnij!" - Augustyn przyrzekł, że nie odjedzie. Matka usunęła się do pobliskiego kościoła, by noc spędzić na modlitwie i łzach. Korzystając z jej zaufania, Augustyn siadł nocą na okręt i odpłynął na brzeg przeciwny, do Italii.

O świcie Monika szuka syna. Powiedziano jej prawdę. Co za boleść, rozdzierająca matczyne serce! Monika nie waha się. On odjechał - i ona pojedzie! Ledwo Augustyn stanął na ziemi italskiej, a oto matka, gnana niewypowiedzianą troską i miłością, jest przy nim. Otoczona chrześcijańskim majestatem cierpienia, staje się dla syna najstraszliwszym wyrzutem, na jaki kiedykolwiek patrzyły oczy syna buntownika...

I zwyciężyła matka. Augustyn liczył trzydzieści dwa lata w owe dni, które spędził w świątyniach mediolańskich, w owe dni, które miał na myśli, gdy wyznawał później: "Wzdychałem do Ciebie. Panie, Ty moją pomocą i Zbawicielem moim.

Matka i syn spletli ramiona w miłość;, której już nic nie raniło. Złączone dusze i serca. Źrenice ich utkwione w jeden, wspólny im cel: wieczną prawdę, wieczne dobro, wieczne szczęście. Usta ich szepczą żarliwie; "Wielkim jesteś, Panie, I bardzo chwalebnym, wielka moc Twoja, a mądrości Twojej nie masz liczby. Dlatego chwalić Cię chce człowiek, mała cząstka stworzenia Twego, człowiek, noszący piętno śmiertelności swojej, noszący świadomość upadku swego i przeświadczenie, że pysznym się sprzeciwiasz. A jednak chce Cię chwalić człowiek, mała cząstka stworzenia Twego. Ty pobudzasz, by oddawanie Ci chwały sprawiało przyjemność, albowiem stworzyłeś nas dla siebie i niespokojne jest serce nasze, dopóki me spocznie w Tobie".