Matka-Dziewica znakiem naszej wiary

Na wiele już sposobów usiłowała pycha atakować tajemnicę Wcielenia, zaprzeczając raz Boskości, to znów człowieczeństwu Chrystusa, nie przyjmując raz jedności Jego Osoby, to znów różności natur.

Ale tej powodzi błędów, tym wypaczeniom swego podstawowego dogmatu chrześcijaństwo przeciwstawia argument, z którego kapitalnej wartości niewielu chrześcijan zdaje sobie sprawę, uważając go tylko za argument pomocniczy. A jednak to on właśnie, jeśli tak rzec można, zamyka "wąskie przejście" jak brama zamyka fortecę.

Tą "Wieżą Dawidową' stojącą na straży wielkiej tajemnicy Wcielenia jest dogmat o Boskim Macierzyństwie Maryi.

Dogmat o Macierzyństwie Maryi jest jednoznaczny z dogmatem o Wcieleniu Jezusa Chrystusa, a dogmat o Chrystusie ułatwia nam poznanie Boga. Przeto zawiera on w sobie wszystkie prawdy wiary, całą naszą religię.

[275]Kult Macierzyństwa Maryi jest wyrazem nadprzyrodzonego aktu wiary w tajemnicą Wcielenia, skoro Maryję czcimy jedynie dlatego, że jest Matką Boga.

Wielbić i wyznawać Maryję, to wyznawać naukę Chrystusa w jego podstawowym dogmacie. To wyznawać, że Chrystus jest człowiekiem, skoro jest synem niewiasty, i że jest Bogiem, skoro ta niewiasta jest Matką Boga. To wyznawać również, iż Chrystus jest Bogiem - Człowiekiem. skoro to w jednym narodzeniu, natura ludzka i Boska połączyły się w Nim.

Kościół, ze swym nieomylnym Bożym zmysłem, znakomicie sprecyzował to zagadnienie już na Soborze Efeskim. "Jeśli wcielenie Słowa - mówił św. Cyryl, który był duszą tego Soboru - jest tylko symbolem, wyobrażeniem, jeśli istotnie Dziewica nie poczęła Boga, zatem Słowo, które wyszło od Boga Ojca, nie upodobniło się do braci... tedy z chwilą, gdy odrzucimy Macierzyństwo Boże, wszystko co składa się na sprawę naszego zbawienia, obraca się w nicość. Gdybyśmy na to przystać mieli, cała wiara nasza rozwiałaby się całkowicie.

Toteż - jest to prawda jeszcze mimo wszystko zbyt mało znana, zbyt mało odczuta i zgłębiona - nabożeństwo do Najśw. Maryi Panny nie tylko wiąże się z całością chrystianizmu, ale to raczej - śmiem powiedzieć - chrystianizm z nim się wiąże, opiera się na nim. Pokorna Dziewica jest istotnie i rzeczywiście jakimś "Palladium" całej naszej wiary.

Nie zamierzam przez to twierdzić, aby kult Maryi był fundamentem tej wiary, bowiem "nikt nie może położyć innego fundamentu, prócz tego, który już jest założony a którym jest Chrystus Jezus" (1 Kor. 3, 11). Nie, Maryja nie jest fundamentem, ale gruntem, na którym się ten fundament opiera: nie jest kwiatem, lecz łodygą, z której ten kwiat wyrasta; nie jest drogą, ale bramą do niej wiodącą.

...Skoro Chrystus dla zbawienia naszego nie brzydził się tym dziewiczym łonem, jak to śpiewa Kościół w najpiękniejszym z hymnów na chwałę Bożą "Tu ad liberandum suscepturus hominem, non horruisti virginis uterum", jakże my, dla których On tak nisko zstąpił, moglibyśmy nie czcić tego łona błogosławionego, jako świątyni najtkliwszego objawu Jego miłości, jako ośrodka całej ekonomii zbawienia.

Wnętrzności Maryi są w pewnym sensie wnętrznościami chrześcijaństwa. Cały chrystianizm ześrodkowuje się, cały obraca się dookoła aktu poczęcia, chociaż niewiasta, która w tym wypadku poczęła jest dziewicą, a poczęła Boga. "Promień Boga Syn Wieczności, powiada Tertulian, oderwał się od niebieskich wyżyn, jak było przepowiedziane. Zstąpił, aż spoczął na dziewiczym czole. I Słowo ciałem się stało, dokonała się wielka tajemnica ludzkości: wielbimy Boga-Człowieka".

Kościół Katolicki nieustannie głosi tę tajemnicę; biciem w dzwony na Anioł Pański po trzykroć w ciągu każdego dnia wzywa wiernych do rozmyślania o niej, czci ją w czasie Mszy św. przyklękaniem na samo o niej wspomnienie.

Bo tu istotnie leży źródło, z którego "woda żywa wytrysła na żywot wieczny". Jeśli przyjmiemy tylko przebieg chrześcijaństwa od jakiegokolwiek bądź punktu począwszy, choćby nawet w bliskości źródła, choćby nawet od Kalwarii, nie posiądziemy całego chrystianizmu. Albowiem jego przebieg nie jest jego źródłem a Chrystus przelał na krzyżu tylko tę krew, którą otrzymał w łonie Maryi. Chcąc więc Chrystusa poznać i wyznawać Go we wszystkich stanach i tajemnicach Jego życia, trzeba za punkt wyjścia obrać to łono dziewicze.

Chrystus-nauczyciel, Chrystus-pocieszyciel, Chrystus-reformator i Zbawca bywa przeważnie - nawet z czysto ludzkiego stanowiska - przedmiotem czci i podziwu. To wszystko można przyjąć, można się z tym pogodzić.

Ale Bóg - dziecko?... Bóg w pieluszkach?... Bóg w żłobie?.... Bóg w ramionach, w łonie Maryi?... A jednak tylko wtedy może być prawdą, że Chrystus jest rzeczywiście Bogiem. Po prostu dlatego, że człowiek nie ma żadnego udziału, nie odgrywa żadnej roli w tej tajemnicy, poza bierną rolą narzędzia, którym się Bóg posłużył dla dokonania tego cudu pokory, dla udzielenia nam tej lekcji pokory.

[276]Toteż, nie cofam się przed twierdzeniem, że wielkim "znakiem" chrześcijaństwa jest nie tylko krzyż. Jest nim również i przede wszystkim: Dziewica-Matka.

Nie bez powodu chciał Chrystus, by Maryja stała u stóp krzyża, by w tej postawie została nam ukazana. Chciał, aby nie tylko towarzyszyła Mu od początku życia, ale była też obecna przy Jego śmierci, aby była zjednoczona z Krzyżem na świadectwo Boskości Krwi przelanej za zbawienie świata. Krzyż opiera się na Maryi tyleż co Maryja o krzyż. Wystarczy osłabić ten jego punkt oparcia o Macierzyństwo Boże, a istotnie krzyż runie, jak to zapowiadał św. Cyryl.

Do wyznania wiary Apostoła: "...krom Chrystusa ukrzyżowanego" et hunc crucifixum, dodajmy z tymże Apostołem: "et hunc factum ex muliere... i to zrodzonego z niewiasty".

Oto podstawowy znak chrześcijaństwa, znak, którym od prapoczątku świata Bóg olśnił przerażone oczy pierwszych rodziców, znak przyobiecany ziemi przez Izajasza mówiącego: "Sam Pan da wam znak: Dziewica pocznie i porodzi Syna. a imię Jego będzie Bóg z nami. Emanuel" (por. Iz 7,14).

Jakże wielką czcią otaczamy drzewo krzyża. O ileż większa jednak byłaby ta cześć, gdyby zamiast być nieczułym, martwym drzewem, mogło ono było wziąć żywy udział w cierpieniu i dziele, które się na nim dokonały, gdyby mogło było współdziałać z tajemnicą Łaski, której się stało narzędziem.

Taka właśnie cześć należy się Matce Bożej.

Jedno z najpospolitszych nieporozumień polega na wyobrażeniu sobie, że Maryja stała się Matką Bożą tylko z konieczności i niejako przypadkiem, ponieważ Chrystus musiał mieć Matkę. Podobnie jak dzieje się ze zwykłymi matkami, jak np. z matką jakiegoś wielkiego człowieka, która poczęła go i urodziła, nie przeczuwając kim on będzie, a którą dopiero później, poprzez jego sławę dosięga podziw i cześć, choć w tej sławie nie ma właściwie żadnego udziału, ani osobistej zasługi, ani bezpośredniej przygotowawczej czy kontynuatorskiej współpracy z jego dziełem.

Tymczasem, jak powiada Bossuet "jako pierwszą zasadę, należy przyjąć, że gdy przed wiekami Bóg postanowił dać nam Jezusa Chrystusa za pośrednictwem Maryi, nie poprzestał na tym, by posłużyć się Nią jako narzędziem tego chwalebnego posłannictwa. Bóg nie chciał, aby stała się li tylko przewodem Łaski tak wielkiej. Chciał, ażeby stała się dobrowolnie narzędziem, współpracującym w tym wielkim dziele nie tylko przez najdoskonalszą gotowość, ale mocą świadomego aktu woli".

I ciągnie dalej: "Skoro Bóg chciał, aby Najśw. Panna świadomie wzięła udział w daniu Chrystusa ludziom, ten wyrok pierwotny pozostał nadal prawomocny. Toteż ilekroć otrzymujemy Jezusa, dostajemy Go z Jej łaskawości".

Maryja jest nie tylko znakiem. Jest niejako Sakramentem. Słowo Przedwieczne, a przez nie sam Bóg nieustannie daje Siebie światu poprzez Maryję.