Matka Boża każdą z nas wesprze

Jestem matką 7-ga dzieci. Pracuję całe życie jako nauczycielka szkół powszechnych. Ile przeżyłam trwóg, troski i biedy z wychowaniem swej gromadki i w normalnym czasie wiadomo tylko Bogu. Najcięższą walkę wewnętrzną, najwięcej przykrości powodowała opinia publiczna i życzliwe rady i pouczania dawane przez dobrych znajomych. Ile było szykan i złośliwych powiedzeń pod moim i mego zacnego męża adresem z powodu naszej licznej gromadki, to trudno dziś wyliczyć. Że wszystkie swe dzieci wychowałam zawdzięczam tylko opiece i pomocy Matki Najświętszej, której swe dzieci jeszcze nienarodzone ofiarowałam. Tak samo Jej ofiarowałam życie swoje i swego najmłodszego synka, gdy przed jego przyjściem na świat zachorowałam na serce i wszyscy radzili mi płód usunąć. Powiedziałam wtedy, że żołnierzowi na wojnie też grozi śmierć, a uciekać jest występkiem. Poleciłam sprawę Matce Najświętszej. 3 maja 1931 r. złożyłam przyrzeczenie sodalicyjne i gorąco modliłam się do Matki Najświętszej. I ta Matka sprawiła ten cud, że wbrew opinii lekarzy, urodził się zdrowy chłopak i mnie Bóg nadal darzy zdrowiem. Gdy wojna się rozpętała w 1939 r. mąż mój został uwięziony, najstarszy syn zginął bez wieści, a ja i 6-ro moich dzieci, i 7-mą obcą, wątłą dziewczynką 4-letnią przeżyliśmy wiele. Trudno dziś opisać. Wszystko przetrwaliśmy przez 6 długich lat. Codzień odmawialiśmy litanię do Serca Pana Jezusa. W niedzielę czytaliśmy Ewangelię przypadającą na ten dzień. I Pan Bóg nas nie opuścił. Nie zginęliśmy. I dziś troska nam towarzyszy. Nawet głód i brak odzieży, obuwia grozi poważnie, lecz ufam opiece Najświętszej Panienki, że mi dopomoże wszystko mym dzieciom zdobyć, nawet naukę. I całym sercem pragnęłabym przemówić do serc małodusznych - słabych, że Matka Boża każdą z nas wesprze, każdej z nas pomoże wychować dzieci, tylko nie tchórzyć przed obowiązkiem. Jeżeli tchórzyć - to tylko przed grzechem.