Maryja - Matka ludzi
Rycerz Niepokalanej 7-8/1952, zdjęcia do artykułu: Maryja - Matka ludzi, s. 197

Bóg ludzkiego serca, Bóg ludzkości nie poprzestał na tym, by w Piśmie Św[iętym] posługiwać się ludzką mową. Chciał przyjąć na się człowieczeństwo: ludzkie serce, ludzkie ciało, ludzką dolę i wszystko co z się wiąże. A ów Bóg, który tak stał się człowiekiem w najpiękniejszym słowa znaczeniu, jest przecie również Stwórcą człowieka. On to uczynił człowiecze serce i wszystkie jego uczucia: serce ojca, matka, dziecka, małżonka, przyjaciela. Serce jest Jego arcydziełem, w które tchnął własnego ducha: Miłość, będącą istotą wszystkich ludzkich miłości. Im bardziej ludzkie serce stało się po upadku ciasne, nędzne, prostackie, cielesne, tym bardziej przyzywało ku sobie lekarstwo Bożej dobroci, tym bardziej należało, chcąc je uleczyć, sercem przystąpić do serca.

Toteż w chrześcijaństwie, stosunek Boga do nas przyjął postać wszystkich miłości, jakie są w ludzkiej naturze. Bóg przywłaszczył ją Sobie, aby nas przez nią ku Sobie pociągnąć, a zarazem same te uczucia podnieść ku nadprzyrodzoności. Nie ma ani jednej postaci miłości, którą by pominął: z wysokości niebios: miłość Ojca, na ziemi, miłość Syna, Brata, najbliższego Przyjaciela, wreszcie miłość Oblubieńca w niewymownej komunii z Jego Ciałem, w tajemnicy naszych ołtarzy.

Nie podobna więc było pominąć czynnika, który tak ważne miejsce zajmuje w życiu każdego człowieka, a wywiera na niego największy, najczystszy, najbardziej decydujący wpływ: Matki.

Gdy człowiek budzi się do życia, pierwszy widok jaki uderza jego oczy to pochylona nad nim twarz matki, jej uśmiech. Już w czasie gdy nosiła go w łonie, kochała go miłością, która jej i ciężar uczyniła lekkim i pozwoliła heroicznie znieść bóle porodu, a ledwo go urodziła, uczyniła mu znów jak gdyby nowe łono ze swych ramion, pieszczot, troskliwości, niepokoju, czuwania, ofiarności, ciepła i opieki. Odtąd wciąż na nowo go rodzi, wciąż przywraca go do życia, wydziera go chorobie, niebezpieczeństwom, śmierci. A obok tego długo trwałego porodu dla życia ciągnie się niebawem i drugi, duchowy poród. Matka rodzi dziecko do prawdy, cnoty, rodziny, społeczeństwa. W ten sposób macierzyństwo każdej matki trwa i odnawia się przez miłość, zapobiegliwość, starania. Matka nie spoczywa nigdy, niestrudzenie czuwa. Łagodzi tarcia z ojcem, kłótnie między dziećmi, zażegnywa trudności w domu, czy w szkole, chroni przed zasadzkami czyhającymi na niedoświadczonych próbach i przygodach życia, matka pozostaje zawsze portem wytchnienia i pociechy. A gdy już śmierć zamknęła jej powieki, jeszcze wtedy jej pamięć jak gwiazda morska świeci.

Można nigdzie nie mieć siostry, ani małżonki, ani córki. Ale matkę ma każdy człowiek. Wspomnienie tej matki powraca przez całe życie, towarzyszy aż do śmierci. Najbardziej nieczule i znieprawione serce przechowuje to wspomnienie, choćby głęboko przyczajone i ukryte, ale zawsze żywe.

Jakżeby więc uczucie tak głębokie, więź tak mocna, miłość tak święta, mogła być pominięta w religii opartej na naturze ludzkiej, religii o rodzinnej strukturze? Wszak w tej religii cała ludzkość tworzy z Chrystusem jedno rodzeństwo, mające wspólnego Ojca w niebie. Jeśli więc ta religia dana ludzkości istotnie pochodzi od jej Stwórcy, potrzeba jej też było matki. Bo serce ludzkie zawsze instynktownie szuka matki, w której sercu mogłoby złożyć swe troski, ażeby ono z kolei powierzyło je Bogu.

To, czego Bóg w pierwszym rzędzie od nas wygląda, czego, jeśli tak rzec można, najgoręcej łaknie, to naszej ufności. [197]Wszystko w Jego postępowaniu z człowiekiem zmierza przez objawy miłości, do wzbudzenia w nim tej ufności, do oswojenia, do przywabienia go. Jut w Starym Zakonie, jak gdyby wiedziony niecierpliwością ukazania nam się nareszcie w postaci wzbudzającej ufność, Najwyższy mnożył, wzmacniał, wyrazy ludzkiej mowy, w których był jak gdyby uwięziony, zanim nie nadszedł czas, iż objawił się nam we własnej Osobie. Otóż, wśród tych wszystkich wyrazów, tych obrazów, jakimi Bóg się posługiwał, a które były tylko wstępem i symbolem rzeczywistości objawionej w Zakonie Łaski, nie pogardził przyrównaniem się do karmicielki, noszącej dzieci na rękach, do matki, która je pieści i pociesza. Kładzie nawet szczególniejszy nacisk na to porównanie, słowami najczulszej tkliwości zapewnia nas, iż gdyby nawet matka zdołała zapomnieć o dziecku własnym i nie ulitować się owocu swego żywota, On o nas jednak nie zapomni nigdy, nigdy nie omieszka ulitować się naszej dom. Rzec by można, iż w miłości ku nam, jest zazdrosny o wszystkie miłości jakimi nas pomiędzy sobą związał, zwłaszcza o to arcydzieło wśród innych uczuć, jakim jest miłość matki.

Toteż nie wystarczało Bogu stać się człowiekiem. Jakkolwiek nieskończenie miłujący miłości godny jest nasz Zbawiciel - jednak jest On Bogiem, Sędzią, przez co, siłą rzeczy, musi wzbudzać w nas lęk. Zatem zgodnie z Jego nieskończoną łaskawością, musiał pomiędzy Sobą a nami postawić kobietę, w jej najczystszej i najpobłażliwszej roli: Matkę. Ta niewiasta musiała być tak bliska Bogu, aby mogła nie krępowana Jego Majestatem, a przepełniona Jego miłością - posunąć tę miłość niejako aż poza krańce wyrozumiałości, całkowite zawierzenie i powierzenie Jej.

Cudowne jest to zrządzenie Bożej miłości. Bo skoro ta niewiasta jest zarazem Matką Boga i Matką człowieka, czyli posiada zarazem władzę, możność i pragnienie sprawienia naszego zbawienia, to Jej dwoiste Macierzyństwo: Boskie i ludzkie zostaje przerzucone pomiędzy Bogiem a nami jak most [198]nieskończonego miłosierdzia, po którym możemy dojść do Niego, tą samą drogą, jaką On przyszedł ku nam. Tak tedy, wszystko w Bożym planie przechodzi przez macierzyńskie serce.

Do tych przyrodzonych danych, należy dorzucić jeszcze kilka przesłanek dogmatycznych.

Oto związki łączące ze sobą Trzy Osoby Boskie również i nas z Nimi łączą. I tak Syn Boży jest zarazem Synem Człowieczym a naszym Pierworodnym Bratem, Ojciec niebieski jest naszym Ojcem, a w Duchu Św[iętym], który stał się w nas duchem przybraństwa, jesteśmy dziećmi Bożymi.

Jakżeby więc Maryja mogła nie być i naszą Matką?

Maryja jest tak dalece Matką naszą, iż właściwie jedynie w tym celu została Matką Boga. Cóż zdołałoby pobudzić nas do mocniejszej ufności i miłości do Niepokalanej jak nie ten fakt najoczywistszy, że Maryja stała się Matką Bożą jedynie w tym samym celu, dla którego Syn Boży stał się Jej Synem, a można by przeto rzec, iż w pewnym znaczeniu jest Ona nawet mniej Matką Boga niżeli naszą Matką, skoro zrodziła Go tylko po to, byśmy mogli stać się dziećmi Bożymi. Przy tym to ludzkie życie, do którego zrodziła Zbawiciela, było poddaniem nieśmiertelnego Syna Bożego śmiertelności ludzkiej, że była nie tyle Jego matką, co Jego współofiarniczką i współodkupicielką. Toteż Jego rodząc, nas właściwie zrodziła. Nic dziwnego zatem, że Jej macierzyńska rola nie ograniczyła się do żłóbka, do dziecięctwa Chrystusowego; że towarzysząc całemu śmiertelnemu życiu Boga-Człowieka, towarzyszyła Mu aż do krzywa i tu zwłaszcza, okazała tę niezwykłą moc i hart ducha, to męstwo nieugięte, które niczym by się nie-tłumaczyły, gdyby czuła się i była tylko Matką Jezusa. Bo wtedy Jej matczyna miłość musiałaby się załamać na ten straszliwy widok. Jakże się tedy stało, iż mimo rozdzierającego bólu, mimo miecza boleści wbitego w serce, trwała w postawie tak nieugiętej, tak heroicznej. Albowiem jako współuczestniczka tej samej miłości, która skłoniła Boga do oddania nam Syna Swego, a Syna Bożego do ofiarowania się za nas, Ona również poświęciła Go dla nas, dawała Go nam najwyższym oddaniem, jako zaczątek, zadatek żywota, wiecznego. Spełniała ceł, wykonywała sprawę, dla których zrodziła Go do życia natury, ażeby nas zrodzić do życia Łaski. W tej chwili stała się ostatecznie tym, czym Syn Ją nazwał, gdy "wszystko się dokonało" - naszą Matką.

Do zrozumienia tej wielkiej prawdy przeszkadza nam to, iż nie dość ściśle kojarzymy ze sobą te dwie Wielkie sprawy: Wcielenie i Odkupienie. Wyobrażamy sobie, iż Maryja raz stała się Matką Chrystusa. A to wtórne urodzenie przez Nią - tym razem nas do życia Łaski - w chwili gdy stała pod krzyżem, współcierpiąc Z Chrystusem - wydaje się nam pobożnym wymysłem.

To pojęcie jest bardzo przyziemne i zgoła fałszywe. Wcielenie i Odkupienie łączą się ze sobą jak najściślej. Pierwsze jest początkiem, drugie zakończeniem jednej i tej samej tajemnicy. We Wcieleniu rozpoczyna się dzieło zbawienia, przez Odkupienie spełnione zostało dzieło Wcielenia. "Wszystko się wykonało!" Woła Chrystus z wysokości krzyża. Otóż wszystko, co się tyczy Wcielenia, tyczy się również Boskiego Macierzyństwa Maryi. Podobnie jak Chrystus rzekł: "Oto jestem, oto idę pełnić wolę Twoją", tak i Maryja odpowiedziała: Oto jestem, "oto służebnica Pańska". I tak od pierwszej chwili swego Macierzyństwa Maryja jest matką naszego okupu, naszą Matką. A gdy stojąc podle krzyża, przeszyta mieczem tej samej boleści, jaką Syn Jej przeżywał, zostaje nam przedstawiona jako matka nasza. Macierzyństwo Jej otrzymuje tylko ostateczne wykończenie, pełnię, albowiem Ona również w tej chwili spełniła dzieło, jakie Jej zostało zlecone.

Podobnie jak wedle pięknych słów św. Pawła, Bóg był obecny w Chry[199]stusie otrzymując dobrodziejstwo tego pojednania. Toteż w Chrystusie, Maryja zrodziła świat, ludzkość nową, wszystkich chrześcijan.

W Osobie Chrystusa, właściwie to nas Maryja wynosiła i urodziła. Toteż wszyscy chrześcijanie jacy byli, są i będą aż do skończenia wieków, stanowią posiew i plon Jej Dziewictwa.

Jako Matka nasza Niepokalana posiadła zarówno prawo jak i moc udzielania nam we wszystkim swej opieki i pomocy. Toteż wszystkie łaski spływają ku nam przez Tę, która nam ich Dawcę przyniosła.