Ja się nie nudzę

Z butelką w kieszeni

Wyjechałem zeszłego roku do wujostwa na wieś na wakacje. Wujek jest leśniczym. Na trzeci dzień była niedziela, udałem się do kościoła. Chodzę zawsze w czapce uczniowskiej, więc zaraz poznał mnie tu pewien licealista, tyle że z "ogólniaka", wyższy, starszy i tęższy ode mnie i dalejże wygadywać przede mną na "śmiertelne nudy" na wsi. Umówiliśmy się zaraz, że tego dnia po południu, po obiedzie, się spotkamy. Przyjechał do leśniczówki. Zdziwiłem się, że nie wszedł do wujostwa, tylko gwizdem zza plota oznajmiał swe przybycie. Wyszedłem do niego na ganek i zaprosiłem do domu, ale on kiwnął tylko porozumiewawczo z daleka bym zeszedł do niego poza parkan. Pobiegłem. Pokazał mi tajemniczo flaszkę wódki, która mu trochę łebkiem, wystawała z kieszeni.

- Cóż to? Komuś tę wódkę kupił? - pytałem z głupia frant.

- Dziecko jesteś czy co! - oburzył się. - To dla nas obydwu, na zabawę. Dziś "tańcówka", nad wieczorem się zaczyna. Teraz jadę na jezioro poplażować, choć! Ale zaraz!

- Będę na jeziorze - uspokoiłem go ale później.

- Kiedy?

- Zobaczę. Pewnie z wujkiem,

- A po co z tobą ten "stary"?! - wykrzywił się. - My mamy na jeziorze wiesz, dziewczyny i tak dalej.

- Co za "my"?

- Tu kilku chłopaków.

- No to ci się nie nudzi! - zawołałem. - A tyleś narzekał na brak towarzystwa!

- Choć zaraz! - wyraźnie mnie ciągnął. - Co ci po "starych"?

- Ja nie lubię, gdy mnie kto ciągnie - uśmiechnąłem się, - Mam, widzisz, swój rozum. - Poklepałem go po plecach i zawróciłem powoli w stronę domu.

Stał jak osłupiały, potem, gdy już byłem na ganku, zawołał jeszcze raz:

- Heniek zejdź no jeszcze, na miły Bóg, do mnie, coś ci powiem ważnego

- Mów stamtąd! - śmiałem się, stojąc na ganku.

- Wiesz - zbliżył się do sztachet i ściszył głos - tej "czarnej" co to z nią stałem w kościele pod filarem, bardzo się podobałeś. Chodź no, to ci coś o niej..., no chodź ty idioto!

Ubawiło mnie to, że bierze mnie za swoje popychadło, wykręciłem się więc na pięcie i za chwilę już siedziałem z powrotem przy stole z wujostwem.

- Co to za koleżkę już tu sobie zdybałeś? - ciekawiła się ciocia.

- To, cioteńko bardzo towarzyski chłopak, ale głupi. Zdaje się, że imponuje mu w postępowaniu młodzieży tylko to, co jest u niej gorszego, słabszego.

- To go podeprzyj, popraw!

- Zobaczę, czy jest w nim materiał na porządnego chłopaka.

- Wujek i ciocia spojrzeli na siebie porozumiewawczo. Może słyszeli, co tamten zza parkanu mówił? Widocznie takiego stawiania sprawy się po mnie nie spodziewali. Pierwszy raz w ogóle widzieli mnie i to dopiero od trzech dni.

Po południu i wieczorem

Po obiedzie wujek położył się spać, bo miał nocą w lesie obchód; ciocia sprzątała, a ja opowiadałem jej o naszym domu, najwięcej o mamie, która jest cioci siostrą; zaniosłem też psom do budy żarcia, przyniosłem potem wody do kuchni, do zmywania słoików, gadaliśmy.

- Mama mi pisze w liście, że ty jesteś i przodownikiem nauki, i pracujesz poza tym zarobkowo poza domem, by matce pomagać, więc nic nie będziesz robił, tylko spał i jadł. Dużo jeść i długo spać

- To nie dla mnie! Cioteczko, to dla dziadków taki program wakacyjny!

Nadszedł wreszcie wujek. Poprosiłem go z sobą na jezioro i później na zabawę.

- A nie będę cię krępował? Może wolałbyś sam?

- Nie należę do takich chłopaków, którym wujek przeszkadza - odpowiedziałem.

Wzięliśmy rowery i jazda ścieżkami, przez śliczny las, do jeziora. Za chwilę już byliśmy na plaży. Aż się roiło od ludzi.

- Heniek! - słyszę naraz za sobą i widzę, golas jakiś się do mnie zbliża w towarzystwie dziewczyny brunetki, widocznie tej "czarnej", i kilku jeszcze z nimi młodzieńców: wszyscy w kostiumach kąpielowych, opaleni na brąz. Przedstawił mnie towarzystwu. - Przyjdziesz do nas, co? My tam - wskazał na koniec plaży - swoją "bandą" siedzimy, mamy karty, zagramy.

- Na plaży: w karty? - dziwowałem się. - Może przyjdę - pozbyłem go.

Odeszli skwaszeni, a ja zaprojektowałem wujkowi, byśmy obrali inną stronę jeziora, gdzie ludzi wcale nie widziałem, na opalenie się i kąpiel. - Wprowadzimy tu, wujku - powiadam - inną modę: kąpania się i plażowania mężczyzn osobno od kobiet. I puściliśmy się zaraz w przeciwległą stronę jeziora.

Użyliśmy i słońca, i kąpieli dowoli, a potem udaliśmy się na zabawę.

Mój koleżka już tu szalał. Przybiegł zaraz do mnie, poznał mnie z kilku dziewczynkami, okropnie leciało od niego wódką. Zbliżał się późny wieczór. Zabawa szła w najlepsze. Zatańczyłem raz i drugi. Nie podobało mi się tu. Heniek wielokrotnie przybiegał do mnie, częstował papierosami, wódką; jego znajome dziewczęta próbowały pokpiwać ze mnie, że nie palę, nie piję.

- A po co? - odpowiadałem im ze śmiechem. - Czy nie wyobrażacie sobie takiego chłopaka, co nie pali, nie pije, tańczy ile chce: co w ogóle postępuje tak, jak sam chce, a nie tak, jak go inni popychają? Nie widziałyście jeszcze takiego?

O dziesiątej wsiadłem na rower i wio na leśniczówkę.

Na drugi dzień i w ogóle

W południe już miałem Jerzego, bo tak imię było mojemu nowemu koledze, pod sztachetami. Gwizdnął po swojemu.

- Głowa mnie boli - chwalił się - za dużo się wczoraj wypiło. Wyobraź sobie... - i tu zaczął mi wyliczać, ile "zrobił ćwiartek" na "tańcówce" i z kim.

- Widzę, żeś głuptas, bo się chwalisz pijaństwem. Mnie to wszystko nie imponuje - powiedziałem mu w oczy. Żal mi cię żeś bęcwał.

- No a co tu innego robić podczas wakacji? Zlituj się! Jeszcze w niedzielę masz jakąś potańcówkę, ale w pozostałe dni można zdechnąć z nudów.

- Poddaj się pod moją komendę - a nie zdechniesz - śmiałem się.

- A co ty masz za wakacyjny program? - dopytywał szczerze. - Wiesz w tobie coś siedzi. Ty nie jesteś byle co! - mówił z pewnym uwielbieniem dla mnie. Ty to tak: jesteś młody bardzo chłopak, ale rozum masz jak stary. Wiesz kto cię tak przekontrolował: ta "czarna". Nie głupia i ona, tylko że już wódkę lubi i za mną lata i... Ale po co to gadać. Więc jaki masz program? Przysięgam, że idę pod twoją komendę na ten cały tydzień na próbę.

Powiedziałem mu, co myślę robić na wsi podczas wakacji. Wstawać będę o szóstej. Potem jazda do jeziora, tam kąpiel, gimnastyka i biegi, pół do ósmej powrót. Potem marsz do kościoła, wysłuchanie Mszy, codzienna Komunia, marsz z kolei do domu. Śniadanie o dziewiątej.

Później do roboty w polu lub lesie u wujka. Obiad o drugiej po południu. Po południu "siatka" z dzieciakami wujka i dwu gajowych; w upalne dni - jezioro z tymi dzieciakami, czasem polowania, czasem nocne dyżury w lesie lub nocne czaty na dzika. Podczas żniw: pomoc w miejscowym Pegieerze, od rana do nocy, jak zwykły robotnik. - Chcę też - mówiłem - jeśli będzie z czego, zrobić kilka kajaków o żaglu, nauczyć dzieciaków dobrego pływania i dobrej jazdy z żagielkiem na jeziorze. Jest też tu pono jakiś stary profesor, emeryt, znający dobrze rosyjski i angielski, chciałbym u niego bywać i przypomnieć sobie niejedno z tych języków, A ryby? wędkarstwo? Pszczół wujek ma ze czterdzieści uli! Będzie trochę roli do podorywki; coś zwózki z pola, z lasu. A narąbać drzewa ciotce! A pojechać do miasta po sprawunki! A pomóc wujkowi w buchalterii! A przeczytać jakąś książkę! A zwiedzić kilka okolicznych miasteczek, bardzo ciekawych, tu, na Ziemiach Odzyskanych! - Dosyć - ryknął Jerzy i uścisnął mnie. - Idę pod twoją komendę! Rzucam "czarną" i ich wszystkich. Licha warte całe to towarzystwo karciarskie i zapijaczone, i...

- A może i oni do nas przystaną? - zareplikowałem.

I przystali. Miałem z nimi - a jak Jerzy twierdził - oni ze mną - najpiękniejsze w życiu wakacje.