Gwiazda Zaranna

I

Światła Boże, które przez tyle wieków świeciły nad wybranym narodem, około początku naszej ery, zdawały się beznadziejnie zagasać. Mimo krwawych walk o niepodległość, Palestyna dostała się była pod obce panowanie. Z ramienia zdobywców Rzymian władał krajem Idumejczyk Herod, zamiłowany w przepychu i okazałych budowlach, ale zupełnie obcy wierze i ideałom Izraela. Trzymał się on na tronie tylko przemocą, nie cofającą się przed straszliwym okrucieństwem.

I nad duchowym życiem narodu ciążył smutek. Prorocy umilkli byli od dawna; pojmowanie ducha ksiąg świętych ustąpiło miejsca ciasne-mm ł suchemu wykładowi litery Prawa. Północne części kraju, mocno przesiane pogaństwem, pogrążone były w religijnej niewiedzy, w Judei spierały się ze sobą dwa stronnictwa: zimny, skostniały faryzeizm i saduceizm, mocno zarażony grubą niewiarą. Do świątyni jerozolimskiej chodzono wprawdzie, zwłaszcza w większe święta, ale, choć lała mą po dawnemu krew zwierząt ofiarnych, prawdziwej służby Bożej doszukać się było trudno. Można było sądzić, że rozpościera się już i nad żydowską ziemią ta beznadziejna noc, która, wedle proroka "ciemnością mrokiem okryć miała wszystkie narody".

A jednak dzień zmiłowań Bożych był już bliski! Niebawem miało ukazać się na niebie Słońce sprawiedliwości, a przed Słońcem, jak najmilsza zwiastunka "Wschodu z wysokości" świeciła już i rozpraszała mroki "Gwiazda Zaranna".

[5]Kto Ją widział i kto się Nią radował?

Na razie widziało Ją w całym blasku tylko oko Boże i z Bogiem ludzkie. Ewangeliści wskazali drogę a za ich wskazaniem miliony i setki milionów dusz wiernych, rozmyślaniem i modlitwą odbywały w duchu tę, nigdy nie uprzykrzoną "pielgrzymkę" do miasta galilejskiego, któremu imię Nazaret, do panny poślubionej mężowi, któremu imię było Józef, z domu Dawidowego a imię panny Maryja".

Kim była ta Panienka, od której zaczynają się ewangeliczne dzieje?

Rodziców Jej nie wymieniają święci pisarze, tylko z tradycji wiemy, że mieli nosić imiona Joachima i Anny. Mieszkali oni zapewne w Jeruzalem i tam oddali otrzymaną od Boga dziecinę do grona dziewic posługujących w świątyni Pańskiej. Ale jeżeli nie wymienia Ewangelia najbliższych Jej rodzicieli, nie waha się pociągnąć linii Jej przodków daleko wstecz, nie do Dawida tylko i Abrahama, ale do pierwszego ojca rodzaju ludzkiego, Adama, a przez Adama do Stwórcy wszystkich rzeczy - Boga.

I całkiem słusznie. Bo do tej Panienki, która pojawiając się na kartach Ewangelii, mogła liczyć lat piętnaście lub szesnaście, stosuje Kościół słowa, wypowiedziane niegdyś o Mądrości Bożej: "Pan mnie posiadł na wstępie dróg swoich, pierwej niźli co uczynił od początku. Od wieku jestem zrządzona i ze starodawna, pierwej niźli ziemia się stała" Młodziutka wiekiem, żyła Ona już w planach Bożych przed wszystkimi stworzeniami na niebie - na ziemi, bo w Jej łonie miało się wcielić to Słowo Przedwieczne, przez które i dla którego stał się cały świat.

Ale ani o tych planach Bożych, ani o królewskiej świetności swego rodu nie myślała Panienka Najświętsza. Nie wiedziała też zapewne, że przed Nią, jedyną z całej ludzkiej rodziny, rozstąpiły się fale tego potopu zła, który zalał cały świat na skutek pierworodnej winy. Ona "nie żyła sobie" i nie troszczyła się o siebie. Od chwili, w której w stworzoną Jej duszę weszło światło rozumu i łaski, nad wszystko na świecie kochała jednego tylko Boga i niczego nie pragnęła, tylko wypełnienia we wszystkim najświętszej Jego woli.

Dla tego posłuszeństwa woli Bożej, osierocona przez rodziców, opuściła służbę świątyni i osiadła w maleńkim Nazaret, gdzie dostał się Jej w spuściźnie mały domek z kawałkiem ogrodu i pola; z tego samego powodu, żeby w myśl prawa starozakonnego zachować dla rodziny tę maleńką swoją posiadłość, zgodziła się oddać rękę jednemu ze swych krewnych. Była więc już, jak mówi Ewangelia, poślubiona św. Józefowi, ale mieszkała jeszcze samotnie. Wspólne życie miało rozpocząć si dopiero później, ale w każdym razie było to niezłomnym postanowieniem obojga oblubieńców, że między nimi "rosnąć będą same tylko lilie".

Nazaret było mieściną nie tylko małą, ale zupełnie podrzędną. Zgubione w paśmie wzgórz, które poprzez Tabor ciągną się od małego Hermom, w kierunku północno-zachodnim, leżało na uboczu od dróg łączących ze sobą znaczniejsze miasta. Zamieszkane przez ubogą ludność żyjącą w domkach nierówno rozłożonych przy górzystych uliczkach, nie [6]odznaczało się niczym, chyba tylko pięknymi widokami i na wspomniane wyżej szczyty i w stronie zachodniej na śliczną górę Karmel, wznoszącą się już nad samym brzegiem Morza Śródziemnego.

Czy ktokolwiek z współmieszkańców zdawał sobie sprawę, jaki skarb przybył miastu, gdy osiadła w nim córka Joachima i Anny?

W takiej małej mieścinie, gdzie wszyscy się znają, ciągnęła do siebie Maryja wszystkie oczy. Czy Ją widziano chodzącą po wodę, czy przy pracy w ogródku, czy w domach rodzinnych - bo żyła w Nazaret gromadka bliskich Jej Krewnych - była zawsze tak prześliczna w swej skromności panieńskiej, tak dobra prosta, tak chętna - ile razy chodziło o jakiś uczynek miłości czy miłosierdzia - że nikogo nie było, kogo by nie chwytała za serce. Ale nawet z najbliższych Jej nikt nie wiedział i nikt nie mógł wiedzieć, co kryło się w Jej sercu. Do Niej bardziej niż do kogokolwiek na świecie można było odnieść słowa, że wszelka chwała córki królewskiej od wewnątrz". A stopień tej chwały tak był olbrzymi, że potrzeba było wielu wieków i wielu, pod światłem Ducha Świętego, wysiłków myśli Kościelnej, żeby choć w przybliżeniu rozumieć - bo zupełne zrozumienie tej rzeczy może mieć tylko Bóg - jak świętą była ta młodziutka Panienka, którą widywano z dzbankiem na głowie, wracającą od źródła, albo z motyką w ręku przy pracy w ogródku.

W sercu tym nie tylko nie było nigdy najmniejszej zmazy ani najmniejszego zboczenia od woli Bożej, ale były zasoby cnoty, którym porównać nie mogły ani nawet najwyższe anielskie chóry. Czy to wiara, nadzieja, czy pokora, roztropność i męstwo czy szczerość i prawda czy łagodność i gotowość do ofiary - to wszystko kwitło w duszy Maryi jak najpiękniejsze kwiaty, pełne blasku i woni. Ale ponad to wszystko płonęła w Niej miłość, jakiej poza Bogiem i Zbawicielem nie ma i nie może mieć żadna na świecie istota. Tą miłością z jednej strony wzbijała się do Boga i z dziecięca ufnością obejmowała Go niejako ramionami swego serca, z drugiej strony oddawała siebie na Bożą służbę, chwałę aż do samych głębin całego swojego jestestwa - na wszystko, czego by od Niej lub dla Niej zażądać lub zrządzić mogła wola Boża. Czując się tak maleńką wobec swego Stwórcy a tak bezwzględnie pewną Jego dobroci i miłości, w Jego najświętszej woli uwiła sobie gniazdko zaciszne i bezpieczne.

Ale kochając tak gorąco, nie mogła bez wielkiego bólu patrzeć na to, że ten jej najmilszy, jedyny Bóg tak mało znany, tak zuchwale obrażany, krzywdzony w swych najświętszych prawach. Co miała począć wobec tej ślepoty i zatwardziałej nieprawości ludzkiej? Oto wiedziała Panienka Najświętsza, że ma kiedyś przyjść czas zmiłowania, czas, w którym posłany przez Boga Zbawiciel "zgładzi nieprawość i wprowadzi sprawiedliwość wiekuistą". Przebywając w świątyni, słyszała nieraz czytane w księgach świętych te gorące westchnienia dawnych proroków: "Obyżeś rozdarł niebiosa i zstąpił! Spuście niebiosa z dżdżem Sprawiedliwego!"

[7]Nie wiedziała Ona jasno, jak ten Zbawiciel się przedstawi i kiedy nadejdzie, a już co do tego, by sama w tym przyjściu Jego mogła mieć jakikolwiek udział ani z najdalsza pomyśleć nie śmiała. Ale modliła się całą duszą, żeby ta godzina zmiłowań nadeszła i składała samą siebie na ofiarę, by przyspieszyć wybawienie świata. Jak gdyby wszystkie tęsknoty starego zakonu zebrały się w Jej sercu, z pokornym naleganiem powtarzała jęki dawnych sług Bożych. Przyjdź do nas, o Panie! Veni, Domine, veni!

Czy mogły takie prośby nie dotrzeć do tronu i do Serca Najwyższego?

Nie tylko doszły, ale od wieków wliczone już były w skarb tych zasług, wedle których oznaczył Bóg chwilę zesłania Syna swego na ziemię i była ta chwila już bardzo bliska. Ciemna noc, jaką grzech roztoczył był nad światem, ustępowała powoli. Od strony wschodu pokazywały się na niebie różowe smugi. Lecz Gwiazda Zaranna świeciła dalej miłością i modlitwą. Jedynym Jej pragnieniem to było, by nie prędzej zgasnąć aż pojawi się nad światem wiekuiste słońce.