Cicha pielęgniarka
Drukuj

15 maja ub.r. Administracja "R.N. otrzymała zawiadomienie: Proszę już nie wysyłać "Rycerza" do szpitala w Łodzi, ul. Rokicińska 15 na adres Anny Nitsche; umarła. Przy zawiadomieniu był krótki opis pogrzebu: choć Anna żyła samotnie, za jej trumną, obrzuconą kwiatami, poszły setki ludzi; płakali po niej dzieci i starzy; proboszcz parafii św. Piotra i Pawła oraz dyrektor szpitala postawili ją za wzór do naśladowania. Zainteresowaliśmy się bliżej tą postacią. Naprawdę, piękna sylwetka, cała tchnąca ukochaniem Jezusa i Niepokalanej.

Urodziła się w 1885 r. w Łodzi. Wychowana bardzo religijnie przez pobożną matkę, do 22-go roku życia przebywała w domu rodzinnym, posłuszna, cicha, skromna, oddana rodzicom i gromadce rodzeństwa. Siostra jej wspomina o niej, że "nigdy się nie sprzeczała, wszystkich zawsze godziła, była pracowita - nigdy nie widziano jej bezczynnej, była lubiana przez wszystkich". Już w młodości odznaczała się głęboką pobożnością, dowodem czego jest jej codzienna Komunia Św[ięta].

Mając 21 lat, poznała pewnego młodzieńca, również dobrego, gorliwego katolika. Kiedy jednak w parę tygodni po zapoznaniu się Pan Bóg go zabrał, powiedziała sobie: Jezus pragnie, żebym się tylko Jemu podobała i dla Niego żyła, czyniąc ludziom dużo dobrego - i już więcej o małżeństwie nie myślała. Chciała wstąpić do zakonu, ale gdy napotykała ciągle na przeszkody, uznała i w tym wolę Bożą, postanowiła służyć wiernie Bogu w świecie.

W 22 wiośnie życia zaczęła pracować w szpitalu Anny Marii w Łodzi. Na tej placówce będzie się trzymać 39 lat, aż do śmierci. Całe swoje życie poświęciła chorym. Wzorowo spełniała obowiązki szpitalne najpierw jako pielęgniarka, potem jako farmaceutka. Była na każde zawołanie chorych, czy w dzień czy w nocy. Umiała jednak znaleźć czas i dla biednych rodzin, którym śpieszyła z pomocą.

Mimo ciężkiej pracy wstawała co dzień b. wcześnie, by przed zajęciem odprawić choć przez kwadrans rozmyślanie, wysłuchać Mszy św. i przyjąć Komunię Św[iętą] Tu przede wszystkim należy szukać źródła jej poświęcenia. Stąd wykwitały przymioty jej charakteru. "Nie spotkałam w życiu osoby o tak idealnej czystości i pokorze", zwierza się M. N. "Słownik zmarłej odznaczał się czystością i delikatnością. Przy niej nikt nie śmiał wyrazić się nieskromnie". Przykrości znosiła spokojnie, bo - jak mówiła - kto chce Boga kochać, musi wszystko znieść dla Niego. Na jej pogodnej twarzy były zawsze: skupienie i powaga. Zarzucano jej, że nie jest wesoła. Odpowiedziała: "Jakżeż mogę być wesoła, kiedy widzę, jak ludzie nie kochają tak dobrego Boga".

Dusza Anny była na wskroś maryjna. Niepokalaną kochała od maleństwa. Stale nosiła Jej medalik, nie opuszczała codziennego różańca, tłumacząc nie raz, że o Matce Najśw. nie wolno nam zapominać. Od wczesnych lat należała do Sodalicji Mariańskiej. Ku czci Matki Bożej pościła surowo w wigilię Jej świąt, również w środy i soboty. Wiele czytała o Niepokalanej i rozpowszechniała pisma maryjne. Nie mogła pojąć jak ludzie mogą nie kochać Jezusa i Maryi. Co roku jeździła do Matki Bożej Częstochowskiej i na Jasnej Górze odprawiała trzydniowe rekolekcje. We wszystkim zawsze widziała wolę Bożą i Niepokalanej, a stąd zawsze czuła się zadowolona i zrównoważona.

Nawet w chorobie. W Wielki Poniedziałek ub. r. zaczęła się dla niej Kalwaria. Zachorowała nagle na skręt kiszek. Cierpiała strasznie lecz w cichości, bez słówka skargi, co wszystkich w szpitalu wprawiało w podziw. Na kilka godzin przed śmiercią przyjęła jeszcze raz Komunię Św[iętą], a wkrótce z serdecznym uśmiechem na ustach, zakończyła życie. Stało się to 15 kwietnia 1950 r.

Po cichej pielęgniarce pozostało trwałe wspomnienie wśród znajomych.