Bolesna próba

V

Gdy Panienka Najświętsza bawiła u św. Elżbiety, przeczysty Jej Oblubieniec z tęsknotą oczekiwał Jej powrotu. Dobiegały przecież już cztery miesiące, jak widział Ją po raz ostatni. A że kochał najserdeczniej ten bezcenny skarb, którym w Maryi obdarzyła go Dobroć Boża, gorąco pragnął, by skończyły się już dni rozłąki.

Toteż z radością pobiegł do domu swej Oblubienicy, gdy rozeszła się wieść po miasteczku, że już wróciła. Gdy ujrzał Ją tak cudownie pięk[133]ną, tak miłą, tak dobrą i także uradowaną, że Ukochanego swego znów widzi, wyciągnął już ręce na serdeczne powitanie, gdy nagle zatrzymał się z obawą. Na twarz jego wystąpiło zmieszanie i uczucie gwałtownego niepokoju. Postać Maryi znamionowała już wyraźnie błogosławieństwo Boże. Ale jak do tego doszło? Przecież nawet między sobą żyli oni jak para aniołów, więc gdzież tu mogła być mowa o jakiejś nadziei macierzyństwa?

Józef odszedł strapiony i głęboko wstrząśnięty; zasmuciła się i jego najświętsza Oblubienica, ale nie czuła się w prawie do żadnych wyjaśnień. To, czego dowiedziała się od Anioła i to, co potem w Niej się dokonało, uważała za tajemnicę Bożą, której wyjawiać nikomu nie mogła. A cierpiała nad tym bardzo, nie ze względu na Siebie. Ona czuła się własnością Bożą i narzędziem Bożym, była więc gotowa na wszystko, co Bóg ześle lub dopuści. Ale było Jej nad wyraz przykro widzieć ukochanego Oblubieńca w tak ciężkiej i niezawinionej rozterce.

Istotnie bowiem św. Józef przeżywał chwile niesłychanie bolesne. Nie wiedział zupełnie i nie mógł wiedzieć, co zaszło i jak wytłumaczyć to, co przecież oczyma swoimi był ujrzał. Zanadto dobrze znał Maryję i zanadto jasno widział Ją jeszcze teraz taką przeczystą, taką niewinną, tak spokojną i prostą, żeby móc z Jej strony doszukiwać się najmniejszej nawet winy. A więc skąd te niezawodne oznaki błogosławionego stanu?

Gubił się święty Mąż w myślach i, jakby zamknięty wśród dwóch niemożliwości, po sto razy na dzień od jednej do drugiej powracał, nie mogąc znaleźć żadnego wyjścia. Proroctwo Izajasza o "Pannie, która pocznie i porodzi syna" z pewnością znał, ale ani przez myśl mu nie przeszło, żeby tą panną mogła być ta uboga córeczka Joachima, i Anny, z którą połączyła go wola Boża.

A nadto wchodził tu w grę inny czynnik. Gdyby chodziło o niego jednego, mógłby był wszystko przemilczeć. Nie groziło tu żadne zgorszenie, bo zaślubionym nie było wzbronione potomstwo. Ale trzeba było liczyć się z prawem, z tym nieubłaganym prawem starego zakonu, któremu Józef, "mąż sprawiedliwy" we wszystkim, nie tylko zewnętrznie ale wewnętrznie był posłuszny. A prawo to nakazywało stanowczo nie tolerować niewierności, ale oskarżyć winną przed kapłańską władzą.

Na to ostatnie Oblubieniec Maryi zdecydować się nie mógł, bo nigdy nie wątpił w zupełną Jej niewinność. Ale w tym razie co robić? Jak wyjść z tego położenia tak, żeby i prawu się nie sprzeciwić i własnego sumienia nie obciążyć i najmilszej, tak świętej Oblubienicy nie wyrządzić krzywdy?

Panienka Najświętsza czuła dobrze tę niezmierną udrękę świętego, tak bardzo umiłowanego człowieka, ale wierna "Służebnica Pańska" zostawiała wszystko jednemu Bogu. Choć przecież pamiętała, że wobec Elżbiety sam Bóg uchylił był rąbek tajemnicy, nie otwarła ust na wypowiedzenie tego słowa, które byłoby wyjaśniło wszystko. Oddana codziennej pracy i modlitwie, ze zwykłą sobie słodyczą i dobrocią, czekała spokojnie, co wola Boża Jej przyniesie.

I było już blisko, choć nie wiedziała o tym Maryja, zupełnie niespodziewane rozwiązanie sprawy. Nie mogąc znaleźć, żadnego wyjścia, Jó[134]zef skłaniał się do tego, żeby nic nikomu nie mówiąc opuścić Nazaret i szukać gdzie indziej miejsca pobytu. W ten sposób, jak miał do tego prawo, zerwałby zawarte poprzednio zaślubiny, ale cześć Maryi zostawiałby nienaruszoną i nie sprzeciwiłby się przepisom Zakonu. A że sam miał cierpieć i na zamierzonej tułaczce i na rozłące z najmilszą Oblubienicą, to oddawał Bogu, jako akt najwierniejszej służby.

Kiedy to działo się na ziemi wśród przyszłych "rodziców" Zbawiciela, Bóg z nieba spoglądał z rozkoszą na prześliczne cnoty, które z okazji tej próby w obu tych sercach zakwitły jak najwonniejsze róże. U Maryi heroiczne milczenie, oparte o wiarę i ufność a pełne przedziwnej delikatności wobec Boga; u Józefa najusilniejsze staranie, by w położeniu tak niezmiernie trudnym i zawikłanym ani na włos nie odstąpić od woli Bożej. Toteż nie mogła być daleka pomoc niebieska. Po kilku dniach ciężkiej zgryzoty, zesłany z nieba Anioł odezwał się doń we śnie tymi słowy: "Józefie, synu Dawidów, nie bój się przyjąć Maryi, małżonki twojej, albowiem, co się w Niej urodziło, z Ducha Świętego jest".

Kto potrafi zrozumieć, co odczuł w tej chwili Oblubieniec Maryi? Z jednej strony doznał ogromnej ulgi, że straszliwy węzeł nierozwiązalnej trudności tak zniknął nagle w świetle Bożym jak mgła rozchodząca się od słońca, z drugiej strony doświadczył niezmiernej radości, że nie będzie potrzebował Maryi opuszczać. Ale obok tego przekonał się z niepojętym zdumieniem, że jego Oblubienica wpleciona jest w ogromne plany Boże, obejmujące cały świat. Pojął w jednym momencie, że o Niej przed wiekami mówili prorocy, że Ona stanie się przez Ducha Świętego matką Bożą i że dlatego przez Nią zejdzie na całą ludzkość zbawienie. A w tym olśniewającym świetle ujrzał przy Niej i siebie jako pokornego współpracownika przedziwnych dzieł Bożych.

O jak napełniło się po brzegi serce św. Józefa! Z jak ogromnym wzruszeniem pełnym czci i miłości spojrzał nazajutrz na Najświętszą Panienkę.

Z pewnością nie wiele mówili do siebie. Wyrazem oczu i uściskiem dłoni powiedzieli sobie to, co całą siłą odczuwały ich serca, że Bóg połączył ich teraz wzajem ze sobą daleko silniej niż mogłyby to zrobić jakiekolwiek związki ludzkie. Zrozumieli, że są odtąd czymś jednym w Chrystusie Jezusie, tj. gniazdkiem rodzinnym, z którego miał wyjść widomie, rodzący się na ziemi Syn Boży. Maryja miała wydać na świat Boga wcielonego jak najrzeczywistsza matka, św. Józef miał stać koło Jego kolebki i opieką otaczać Jego dziecinne lata jako legalny ojciec, który przed prawem i przed mniemaniem ludzkim za przybrane Dziecię odpowiada. Sam Bóg Ojciec "niewymowną opatrznością", jak mówi modlitwa kościelna, wybrał wiernego Sługę na to, by był niejako zastępcą Jego na ziemi i pod jego pieczą złożył największe skarby, jakie kiedykolwiek oglądał świat. Cieszyła się Maryja i dziękowała Bogu, bo Ona jedna w tej chwili mogła pojąć myśli Najwyższego, a Jej Oblubieniec wobec przedziwnych zadań, które Bóg mu powierzył, szukał dla siebie najbezpieczniejszego schronienia w coraz głębszej cichości i pokorze.

Rycerz Niepokalanej 5/1952, zdjęcie do artykułu: Bolesna próba, s. 135

Bolesna próba skończyła się więc dla obojga Oblubieńców niewymowną radością. Niebawem dopełnili oni skromnie i ubogo drugiej części starozakonnego małżeństwa, to znaczy złączyli się wspólnotą miesz[135]kania. Święty Józef przeniósł się ze swym warsztatem do tego domku Najświętszej Panienki, którego zachowanie dla rodziny było w myśl prawa głównym celem ich związku i zaczęło się to życie wspólne, do którego w innym znaczeniu można odnieść słowa Apostoła, że "stało się przedmiotem podziwu świata, aniołów i ludzi". W całych bowiem dzie[136]jach ludzkości nie pojawiła się i nie pojawi się nigdy rodzina tak przeczysta, tak święta, tak głęboko ludzka a zarazem tak całkowicie Boża. Matka Najświętsza z najsłodszą dobrocią i zupełnym zapomnieniem o sobie zaopatrywała wszystkie potrzeby domowego gospodarstwa; Św. Józef ciężką pracą w warsztacie dostarczał środków na skromne utrzymanie. Życie ich nie błyszczało niczym przed ludźmi, tylko świeciło cudownym przykładem skromności, pracowitości, miłości wzajemnej i bliźnich. Ale ku niebu wzbijała się z tego domku woń cnót najwyższych modlitw, które ważyły więcej niż wszystkie chwalby i błagania Aniołów. Z prośbami Matki bowiem łączył swe ciche słowa, spoczywający w Jej łonie Syn Boży. Wsłuchiwało się więc całe niebo w szept tej modlitwy, a nad biedną, w grzechu jeszcze pogrążoną ziemią, zbierały się w górze całe strumienie miłosierdzia i łaski.