Połów grubych ryb
Drukuj

W Gelsenkirchen, wielkiem mieście przemysłowem na pograniczu Westfalji i Nadrenji położonem, odbywała się wielka misja dla tamtejszych polskich robotników. Potężny kościół pomieścić może łatwo 5-6000 ludzi. Każdego wieczora cały kościół po brzegi napełniony, a w przypadające niedziele i święta setki ludzi stoją przed bramą, przysłuchując się uważnie kazaniu.

Misjonarz z Zakonu OO. Oblatów Niepokalanej między innymi powiedział w kazaniu:

- Kiedy my kapłani dniami całemi siedzimy w konfesjonałach, zdaje nam się, jak gdybyśmy byli rybakami, którzy siedzą na brzegu wody i czekają na ryby. Kiedy do nas przychodzą pobożne, święte dusze, to oczywiście ich nie odpychamy, ale cieszymy się z ich czystości i pobożności, jak ten rybak, który w braku większych i małemi rybami zadowolić się musi i z nich się cieszy. Ale jaka jest radość biednego człowieka, kiedy nagle spostrzega, że ciężka jakaś sztuka się uczepiła wędki jego. A gdy ją ostrożnie z wody wyciąga, widzi na niej wiszącego dziesięcio-, piętnasto-, lub nawet dwudziestofuntowego szczupaka! To święto dla biednego rybaka! Tak samo dla kapłana-spowiednika jest dniem radości, gdy przychodzi do niego do spowiedzi człowiek, który, już 10, 15, 20 albo więcej jeszcze lat nie był u spowiedzi.

Czem cięższe szczupaki, tem większa radość rybaka dusz!

Zaledwie misjonarz wrócił na plebanję, kiedy się do niego zgłosił pewien starszy mężczyzna; on ma misjonarzowi coś do powiedzenia.

- Ojcze, ja jestem akuratnie takim szczupakiem, o którym O. misjonarz mówił w kazaniu, a to jeden z najcięższego kalibru. Dwadzieścia lat już nie byłem u spowiedzi!

- A więc tedy jesteście takim dwudziestofuntowym!

- Tak jest, proszę Ojca misjonarza, dlatego chciałem się natychmiast wyspowiadać, dłużej nie wytrzymam.

Człowiek się wyspowiadał i odszedł uszczęśliwiony. Następnego dnia oczekiwał misjonarza przed bramą kościoła..

- Ojcze, z mojej pokuty nie jestem zadowolony. To za mała pokuta za 20 lat!

- No, to sobie nałóżcie sami jaką pokutę.

- To już uczyniłem, ale chciałbym, żeby mi Ojciec duchowny zadał jaką specjalną pokutę za to, że przez moje niegodziwe rozmowy niejednego kolegę odprowadziłem od chodzenia do kościoła i do spowiedzi.

- O za to jest doskona pokuta. Idźcie teraz i przyprowadźcie tych samych kolegów znowu do kościoła i do spowiedzi.

- To jest niemożliwe, proszę Ojca misjonarza, ja nie wiem, gdzie oni dziś siedzą; już ich nie odnajdę.

- Wtedy przyprowadźcie Panu Bogu za to jeszcze kilka takich szczupaków, jakim sami byliście. Mówiliście przecież, że pracujecie w hucie żelaznej. Czy tam jest więcej takich szczupaków?

- O Ojcze, cała masa! Gdybym tych wszystkich miał przyprowadzić, tobym pewnie nie zdołał.

- Otóż spróbujcie ilu przyprowadzić zdołacie; im więcej, tem lepiej. Niech to będzie waszą pokutą.

Tegoż dnia wieczorem siedzieli misjonarze długo w konfesjonałach. Było już blisko północy, a kościół prawie już próżny. Nagie otwierają się drzwi, wchodzi pół tuzina mężczyzn w ubraniu roboczem, w ciężkich, gwoźdźmi podbitych butach, idą wprost ku jednemu z konfesjonałów.

Jeden z nich zdaje się być ich dowódcą. Jest to ten "szczupak" od wczoraj wieczora. Ustawia tych pięciu mężczyzn po obu stronach konfesjonału, odchyla potem zieloną zasłonę i szepce spowiednikowi:

- Ojcze, o tu przyprowadzam część mojej pokuty. Pięć szczupaków, ważących razem przeszło 100 funtów, bo wszyscy razem nie byli już sto lat u spowiedzi. Dobrej nocy, Ojcze, jutro przyprowadzę jeszcze grubszego szczupaka. Niech Ojciec misjonarz będzie łaskawy dla niego. Do widzenia!

To był cudowny połów owej nocy.

P. (Oblat Niep.)