POSZLI, TRAFILI

(Marja nasza pomoc)

Rozmarzyła się pierwszemi gwiazdami cicha, pogodna noc.

Wokoło panował uroczysty spokój, milczący bezwład, powolne, omdlałe zapadanie się w sen. Wszystko zdawało się tracić właściwe sobie granice kształtu i bytu i rozpływać się w przestrzeń we wspólny odmęt słodkiej ciemności bez końca. Pod wpływem bladych promieni księżyca, niby ogromnej lampy magicznej, wyłaniały się raz po raz, jakieś tajemnicze postacie, a świat przybierał coraz to inny, czarujący wygląd.

Pod kapliczką, wśród topoli, zdała od osad ludzkich w otwartem, czystem polu - widać - siedzi skulony jakiś mężczyzna i śpi.

E... nie - nie śpi. Walczy ze snem. Sen go mroczy.

Oczy mu zamyka - przemocą. Głowę mu zniża coraz, coraz to więcej, a cale ciało obezwładnia, tak przyjemnie, spokojnie, powoli, niespostrzeżenie. Lecz ten mimo wszystko nie poddaje się mu. Dobiera sił i zwycięzko rozdziera oczy, roztwiera. Głowę podnosi do góry. Ciało wytęża, prostuje, a ręką ściska duży krzyżyk od różańca zawieszonego na szyji i modli się "Zdrowaś Marja"...

Chwilę tak i znowu go sen napada, atakuje i znowu

- go swoim jeńcem czyni. Nie na długo - bo przytomność ; wnet mu z pomocą przychodzi i z sennych więzów go zwalnia.

Powtarza się to jednym ciągiem, a za każdem takiem przebudzeniem się człowiek ten ogląda się w bok i z jakąś czułością spogląda ku ziemi.

Ej - bo tam ktoś leży. Ktoś owinięty w taką wielką, kobiecą chustkę. Tylko twarz widać. Dziewczyna jakaś, młodziutka. Śpi spokojnie. Pod głową ma tobołek z bielizną, a tuż obok mężczyzny drugi toboł leży z chlebem - z żywnością i laga. Na tę to dziewczynę patrzy ów mężczyzna, ile razy sen z powiek spędzi. Patrzy tak tkliwie, miłosiernie i za nią "Zdrowaś Marja" szepcze.

Szepcze - urywa... Znowu się poprawia... Zasypia coraz dłużej, aż wreszcie zasnął na dobre.

Śpią lak pod gołem niebem, a biała smukła kapliczka, niby siostra miłosierdzia, zasłania ich swym płaszczem i przed powiewem zimna broni... .

Śpią, a nad nimi w górze szumią topole, tak łagodne, tak miłe, jakby kołysankę im śpiewały... To znowu zdaje się, że modlitwę podchwyciły tę, którą ów drzemiący mężczyzna odmawiał... I mówią ją, mówią wszystkie razem, chórowo, całą piersią, to "Zdrowaś Marja", to różańcowe, sto pięćdziesiąt razy...

Śpią, a po łąkach i ścierniskach gasną coraz szybciej drobne gwiazdeczki obfitej rosy, by nie razić śpiących. I Nawet księżyc odwrócił swe blaski od nich i rzucił je w inną stronę . ..

Ponieważ Marja pragnęła wszystkich zbawienia i współdziałała w zbawieniu wszystkich, niemasz przeto wątpliwości, że troszczy sie o cały rodzaj ludzki.

Czytelnicy Rycerza zapewne domyślają się już, kto to ci nocujący tam pod ścianą kapliczki przydrożnej. To znajomi nasi: Teresa Makiedówna i jej ojciec. Teresa ta co to w chorobie przyrzekła Matce Najświętszej, że pójdzie do Łąk do Jej cudownego wizerunku. A gdy ozdrowiała nie poszła! Nie poszła bo nie wiedziała, gdzie te Łąki są i ojciec jej dlatego nie pozwolił. I zachorowała powtórnie, ciężko śmiertelnie. I znowu Najświętsza Panienka ją uzdrowiła, ale pod tym samym warunkiem, że pójdzie do Łąk. I teraz już poszła! Nawet ojciec jej towarzyszy!

Nie wiedzą gdzie, ale idą i szukają.

Pielgrzymka to żmudna, przykra. Nieraz na zapytanie, gdzie są Łąki z cudowną statuą Matki Bożej, zamiast odpowiedzi, usłyszeli słowa szydercze.

- Hej włóczęgi, leniuchy, do roboty! Nie gonić światami! Mało macie u siebie kościołów. To się w nich pomodlić nie można, co?! Łąk się wam zachciewa. To Matka Boska tam inna!? Nie dziwić się dziewczynie, bo młoda, ale tobie stary chłopie. Łąk jakichś szuka! Kto słyszał, gdzie o jakichś Łąkach cudownych! Na oślep puszcza się w drogę. Gdzie rozum!?

Pielgrzymi nasi w milczeniu słuchali tych utyskiwań i szli dalej. Powiedzieli sobie, że do domu nie wrócą, aż Najświętszej Panience w Łąkach dziękczynny złożą hołd. Przeszli już Litwę, żmudź, weszli na Pomorze. Ta kapliczka w polu, pod którą nocują, to już na Pomorzu. Nie daleko więc już, celu podróży. Nie wiedzieli nawet o tem. Dopiero rano, gdy pokrzepieni snem puścili się w drogę dalej, spotykają ich ludzie i pytają.

- A gdzież to idziecie?

- Do Łąk - odpowiadają.

- Do Łąk! do Matki Boskiej Cudownej! Ach Boże i my tam byliśmy dwa lata temu, na koronacji. Tam tak miło! tak ślicznie!

Pielgrzymom naszym aż zaświeciły się oczy. Serca uderzyły im gwałtownie, wargi zadrgały.

- Byliście - wołają. O Jezu! Byliście naprawdę? To tu w tych stronach są Łąki. Powiedzcie nami pouczcie nas, bo my już kilkanaście dni idziemy i idziemy. Szukamy tych Łąk i jeszcze nie wiemy gdzie są!

- Nie wiecie? toście tam jeszcze nigdy nie byli! A to tu są, tu u nas, w naszej djecezji nad rzeką Drwęcą, pod Nowem Miastem. I powiedzieli im wszystko którędy iść mają i kiedy zajdą na miejsce. I prosili ich, by tam u stóp Najświętszej Panienki pomodlili się za nich.

- Ach bo to nasza Opiekunka najlepsza, najłaskawsza. Do Niej w każdej potrzebie, ze wszystkich stron, ludzie nasi spieszą i tam u Niej zawsze pomoc znajdują.

W pielgrzymów jakby nowy duch wstąpił. Zapomnieli, o wszystkiem i o niewygodach i o zmęczeniu i o pośmiewiskach. Raźno, wesoło szli teraz we wskazanym kierunku. Już wiedzieli gdzie tron Tej Cudownej Lekarki, Tej Pocieszycielki smutnych, Ucieczki strapionych.

I doszli.

Teresa na widok Kościoła, aż krzykła z radości. - Tatusiu, to ten, to ten! Taki sam wówczas widziałam i klasztor taki sam przy kościele i te drzewa takie były i rzeka, co tu zaraz płynie. O Matko Boska Cudowna dzięki Ci, dzięki całem sercem, żeśmy trafili.

Wzruszeni, zalani łzami, weszli do kościoła i tu przed cudowną figurą Najświętszej Marji Panny w której Teresa poznała swą Uzdrowicielkę - taką w swej chorobie widziała i z taką rozmawiała - spełnili uczyniony ślub, to jest złożyli gorącą, szczerą podziękę.

* * *

Rycerzu Niepokalanej! i ty w sprawach Bożych, w działaniu twem koło nawracania lub uświęcenia bliźnich, nie zważaj na trudy, na pozory, że to może niemożliwe, że to się może nie uda. Idź śmiało! Naprzód! Miłość Najświętszej Panienki niech cię prowadzi, a osiągniesz wytknięty cel.