Oko Opatrzności
Drukuj
Przygotowanie do jubileuszu MI

Św. Maksymilian rzadko mówił o swoich uczuciach i o motywach swojego postępowania. Starał się pilnie pracować dla chwały Boga i Niepokalanej, tak jakby to życie nie do niego należało, ale było Bożym darem, Bożą własnością, która została mu powierzona. Wystrzegał się jakiejkolwiek straty czasu, a nawet nie umiał odpoczywać, poza okresami, kiedy musiał poddać się dłużej trwającemu leczeniu. Czasem jednak w ważnych chwilach życia mówił coś, co świadczyło o jego trwałej postawie.

Jednym z najważniejszych wydarzeń w jego życiu były święcenia kapłańskie, które otrzymał w Rzymie 28 kwietnia 1918 r.

"Całą tę sprawę uznaję z wdzięcznością jako dar uproszony przez Niepokalaną, naszą wspólną Matuchnę. - Ileż to razy w życiu, a szczególnie w ważniejszych jego przejściach, doznałem szczególnej Jej opieki. - Chwała zatem Sercu Przenajświętszemu Pana Jezusa przez Niepokalanie Poczętą, co jest narzędziem miłosierdzia Bożego do rozdawania łask". - Tak pisał o swoich święceniach do matki, gdy jesienią 1918 r. dostał od niej list po blisko trzech latach przerwy. Odtąd z wielką wdzięcznością swoim kapłaństwem starał się służyć wszystkim - Bogu i ludziom.

Nigdy nie skarżył się na ciężary, na jakie narażało go kapłaństwo czy życie zakonne. Wprost przeciwnie, cieszył się swoim powołaniem, pracą, z zażenowaniem przyjmował pierwsze sukcesy swoich poczynań. Po powrocie ze studiów do Polski pragnął tu zaszczepić Rycerstwo Niepokalanej, a gdy do stowarzyszenia wpisali się pierwsi członkowie, w swoim pamiętniku zanotował: "Mamusiu, ja nic nie wiem, dokąd to dojdzie, ta cała sprawa, ale racz czynić ze mną i nami wszystkimi, cokolwiek się Tobie podoba na jak największą chwałę Bożą". I zawsze cieszył się, gdy udało mu się coś zrobić dla chwały Bożej lub dla rozwoju czci Matki Bożej Niepokalanej.

Chcąc wskazać braciom w Niepokalanowie pobudkę do gorliwej pracy, radził przypominać sobie dobrodziejstwa, jakie otrzymaliśmy od Boga. Świadomość tych dobrodziejstw zachęcała i jego do pracy, do wypełnienia woli Bożej. Sam najlepiej dostrzegał dobrodziejstwa Boże, a wśród nich to, że Pan Bóg nas stworzył. Spośród milionów istot, które mógł stworzyć, nas właśnie powołał do istnienia. Przypominając o ludziach nieszczęśliwych, którzy przy furcie klasztornej prosili o pomoc, zachęcał, by dostrzegać to, co zakonnicy otrzymali od Boga, warunki, w jakich żyją i mogą pracować dla chwały Bożej: dach nad głową, żywność, opał, opieka medyczna...

O wiele większe są dobra duchowe, które wszyscy otrzymaliśmy i otrzymujemy. "Należymy do Kościoła Bożego, przez chrzest zostaliśmy uwolnieni od dziedzic- twa grzechu pierworodnego, a tylu ludzi nie zna przecież Boga. Za wielki dar uważał powołanie do życia zakonnego. Ofiarność i wierność zasadom życia oddanego Bogu czyni zakonników szczęśliwymi". Mówił tak, gdyż sam czuł się zawsze szczęśliwy, jako chrześcijanin, zakonnik i kapłan.

Poznając taki sposób myślenia św. Maksymiliana, możemy przypuszczać, że nawet decydując się pójść na śmierć głodową za nieznanego mu bliżej człowieka, dziękował Bogu za to, że może uratować tego ojca rodziny, a równocześnie pomóc pozostałym skazańcom w godnym przyjęciu śmierci bez rozpaczy i nienawiści.

Na kredycie Opatrzności

Przedwojenne wydawnictwo Niepokalanowa miało niemałe obroty. Z niepokalanowskiej drukarni, obsługiwanej przez samych zakonników, w 1938 r. codziennie wychodziło ok. 130 tys. egzemplarzy "Małego Dziennika", a w sobotę ok. 235 tys. Miesięcznik "Rycerz Niepokalanej" miał regularny nakład 800 tys., "Rycerzyk Niepokalanej" - ok. 40 tys., ponadto były jeszcze tytuły o niższych nakładach: "Mały Rycerzyk Niepokalanej", "Informator Rycerstwa Niepokalanej". "Biuletyn Misyjny Mugenzai no Sono", łaciński "Miles Immaculatae". Na bieżąco trzeba było pokrywać zakup papieru i farb drukarskich, wysyłkę pocztową, komunikację oraz pełne utrzymanie ok. 700 mieszkańców klasztoru - zakonników, uczniów Małego Seminarium Misyjnego, codziennie zgłaszających się i krócej lub dłużej przebywających kandydatów do zakonu. Oprócz tych "zwyczajnych" wydatków, od czasu do czasu zdarzały się wydatki nadzwyczajne, przede wszystkim zakup maszyn drukarskich i introligatorskich. Pracownikami byli zakonnicy, którzy nie pobierali żadnej zapłaty, wynagradzano jedynie świeckich pracowników redakcji "Małego Dziennika".

Wszystkie te wydatki pokrywano ze sprzedaży czasopism. Sprzedaż odbywała się głównie przez prenumeratę, której wysokość określano jako dobrowolną ofiarę, a której czytelnicy dokonywali zwykle pod koniec roku.

Od 1930 r. do ostatniego roku przed wojną wydawnictwo, utożsamiane z klasztorem Niepokalanów, utrzymywało misję japońską, założoną przez św. Maksymiliana. Takie "rygory" ekonomiczne nadał wydawnictwu od początku św. Maksymilian i utrzymywane były także podczas jego nieobecności. Zapasów gotówki nigdy nie było, czego doskonale dowodzi jego korespondencja, prowadzona z Niepokalanowem z Japonii. Świadczy ona o tym, że nie zawsze mógł w Japonii otrzymać z Niepokalanowa umowną sumę pieniędzy. Czasem ta suma musiała być nadzwyczajna, gdy zaczęto budowę "Niepokalanowa japońskiego". Toteż często mówiło się w Niepokalanowie, że całą działalność ośrodka w Polsce i w Japonii pokrywała "kasa Bożej Opatrzności".

Św. Maksymilian ustanowił specjalną metodę pokrywania wydatków nadzwyczajnych. Przed zakupem jakiejś nowej maszyny nie tworzono żadnego planu biznesowego ani nie zbierano jakiejś większej sumy pieniędzy. Maszyny, a także papier kupowano zwykle na kredyt, który spłacano z bieżących wpływów; czasem, dla uzyskania potrzebnych sum na pokrycie rat, ograniczano wydatki na utrzymanie.

Odpowiedzialni za zakonny ośrodek przełożeni i wizytatorzy niepokoili się, co się stanie, gdy nastąpi jakiś krach. A realiści przepowiadali, że zakon czekają ogromne kłopoty, gdy mieszkańcy Niepokalanowa się zestarzeją i trzeba będzie utrzymywać niezdolnych do pracy.

Przejęte długi

Św. Maksymilian miał niezwykłą wiarę w Opatrzność i w zasadzie nie przejmował się zbytnio długami czy niezbyt regularnymi wpływami. Zakon nie spłacał niepokalanowskich długów, poza jednym takim przypadkiem. Gdy Święty ostatecznie odjechał na misje w sierpniu 1930 r., a jego miejsce w Niepokalanowie zajął jego brat o. Alfons Kolbe, który zachorował w ostatnich dniach listopada i bardzo martwił się długami, co ogromnie utrudniało jego walkę z chorobą. W tej sytuacji odwiedził go prowincjał i poruszony jego stanem zdrowia i niepokojem, przejął długi Niepokalanowa w wysokości ok. 40 tys. zł. To był zresztą najtrudniejszy chyba moment w historii Niepokalanowa. O. Alfons zmarł 3 grudnia tegoż roku, a oprócz niego w Niepokalanowie pozostał tylko jeden kapłan, który był dyrektorem Małego Seminarium. Zanosiło się na to, że św. Maksymilian będzie musiał wycofać się z rozpoczętej misji, aby dalej pokierować Niepokalanowem. Tak się jednak nie stało i przełożonym Niepokalanowa ustanowiono o. Floriana Koziurę, który podjął tę pracę, bez jakiejkolwiek jej znajomości. Wkroczyła tu niewątpliwie Opatrzność, która nie zawiodła tych, którzy w niej złożyli całą nadzieję.

Opatrzność Boża odegrała niezwykłą rolę w działalności św. Maksymiliana. Gdy przystępował do wydawania "Rycerza Niepokalanej", w styczniu 1922 r., ówczesny prowincjał udzielił mu potrzebnego pozwolenia, zastrzegając jednak, by nie liczył na żadną pomoc finansową ze strony prowincji czy krakowskiego klasztoru, w którym wówczas przebywał. Chcąc znaleźć środki na pokrycie druku pierwszego numeru, wyruszył na kwestę. Wszedł do jakiegoś sklepu, ale zabrakło mu odwagi, by poprosić o zasiłek. Po namyśle poszedł do znajomego proboszcza, a ten nie tylko hojnie go obdarował, ale jeszcze zaprowadził do wikarego, który zachował się podobnie.

Na pokrycie druku kolejnego numeru "Rycerza Niepokalanej" nie starczyło mu pieniędzy z rozprowadzenia pierwszego numeru. Do wykupienia druku zabrakło mu jeszcze 500 marek polskich. Pomimo wszystko wyruszył do drukarni i przechodząc przez kościół, zobaczył na ołtarzu Matki Bożej Niepokalanej zawiniątko z napisem: "Dla Ciebie, Niepokalana", a w nim akurat brakującą sumę. Potraktował ją jako dar Opatrzności, choć nie można wykluczyć, że był to ukryty dar przełożonego, który oficjalnie nie chciał naruszyć decyzji prowincjała.

Apostoł prasy

Po kilku miesiącach funkcjonowania wydawnictwa w Krakowie przeniesiono go do Grodna, może nawet z tą myślą, że tam skończy się wydawnicza przygoda Ojca Kolbego. Tymczasem tam wydawnictwo się rozwinęło. W ciągu pięciu lat nakład "Rycerza" wzrósł z 5 tys. do 40 tys. egzemplarzy, choć działo się to w okresie wielkiego kryzysu ekonomicznego, podczas którego upadały czasopisma i całe wydawnictwa. Opatrzność wspierała jego pracę, jakby szanując wielkie zaangażowanie i wysiłek wkładany w to apostolstwo drukowanego słowa. Jeszcze w grudniu 1922 r. udało się Świętemu nabyć niewielką maszynę drukarską. W grodzieńskim klasztorze nie było wówczas elektryczności, stąd maszynę poruszało się ręcznie. Dla wydrukowania 5 tys. egzemplarzy jednego numeru trzeba było zrobić 40 tys. obrotów korbą maszyny. Ojciec Kolbe kręcił tą korbą na przemian z br. Albertem Olszakowskim do późnej nocy. Potem trzeba było z arkuszy ręcznie zrobić zeszyt, okleić go opaską, a na opaskach wypisać ręcznie 5 tys. adresów. To był sposób na pokonanie kryzysu ekonomicznego, jaki Polska przeżywała. Opatrzność wspierała podobne wysiłki wydawcy "Rycerza", a liczba czytelników wzrastała z miesiąca na miesiąc.

Opatrzność wyraźnie wspierała tę misję. Nie był do niej odpowiednio przygotowany, ściśle mówiąc, udając się na Wschód nie był nawet pewny, gdzie tę misję rozpocznie. Płynąc statkiem do Japonii, dwóch towarzyszących mu braci pozostawił w Chinach, aby tam pilnowali realizacji obietnic, które uzyskał od pewnego świeckiego dobroczyńcy. Sam z pozostałymi dwoma towarzyszami popłynął do Japonii. Wysiadł w Nagasaki, ponieważ to miasto było uświęcone męczeństwem franciszkańskich misjonarzy w XVI w. Nie miał żadnych listów polecających ani nawet porządnych dokumentów, uprawniających go do założenia misji. Trafił na czas, gdy biskup Nagasaki był nieobecny, bo wyruszył na poszukiwanie profesora filozofii do swojego seminarium. Gdy wrócił z niczym, zastał w diecezji św. Maksymiliana, mającego doktorat z filozofii, zdobyty na rzymskim uniwersytecie papieskim. Zatrudnił go więc jako wykładowcę filozofii i zgodził się nawet na to, by on i jego dwaj towarzysze tymczasowo zamieszkali w seminarium. Pozwolił mu oczywiście na wydawanie japońskiego "Rycerza", który koledzy - profesorowie seminarium pomagali mu redagować, bo tłumaczyli na język japoński jego teksty z łaciny lub z włoskiego.

Długo szukał w Japonii miejsca pod niezależny ośrodek. Znalazł dosyć tani plac, położony na zboczu wzniesienia, zasłaniającego japoński Niepokalanów od miasta. Gdy na Nagasaki spadła bomba atomowa, zasłaniająca budynki góra uchroniła ośrodek przed całkowitym zniszczeniem.

Kasa świętego

Św. Maksymilian miał szczególny kult dla św. Józefa Cottolengo. Już w Grodnie, prowadząc rachunki, wpisywał na pierwszej stronie każdej nowej księgi kasowej prośbę: "Bł. Cottolengo, wypraszaj z nieprzebranej kasy Opatrzności Bożej potrzebne sumy. Nam wszystkim zaś - bezgraniczną ufność w Bożą Opatrzność. A informując czytelników w 1925 r. o warunkach prenumeraty "Rycerza", pisze: "Czy może wydawnictwo «Rycerza» ma jakie fundusze, albo otrzymuje subsydia? Nie, ale całym kapitałem to Opatrzność Boża, z której Niepokalana przez Dobrodziejów, swych miłośników, daje potrzebne sumy. Dlatego też przyjmujemy ofiary".

W Grodnie, a także w Japonii, w miejscu, do którego wszyscy współpracownicy mieli dostęp, stało pudełko z pieniędzmi, z których na nagłe wydatki każdy mógł wziąć potrzebną sumę. W tej kasetce znajdował się zawsze obrazek św. Józefa Cottolengo, który miał dbać o to, by ona nigdy nie była pusta.

Wydaje się, że z dziełem św. Józefa Cottolengo zetknął się podczas długich wakacji, które w 1918 r. po święceniach spędzał u biskupa w Amelii, który był franciszkaninem. Z jego Pamiętnika dowiadujemy się, że 26 sierpnia 1918 r. odprawiał "Mszę świętą u Sióstr bł. Cottolengo" i dodaje notatkę: "Cud pomnożenia się mięsa przy krajaniu i 12 tys. lirów".

Polityka ekonomiczna

Przed wyprawą na misje, w styczniu 1930 r., po konsultacjach z rzymskimi przełożonymi zakonnymi, odbył wielką pielgrzymkę do "swoich" miejsc świętych, do Lourdes, Paryża i Lisieux. Wtedy też odwiedził dwa wielkie dzieła charytatywne w Turynie, "Mały Dom Opatrzności Bożej" św. Józefa Cottolengo oraz "Instytut Don Bosco". To pierwsze zrobiło na nim ogromne wrażenie. Z jego bardzo skrótowych notatek wynika, że utrzymywano tam ok. 8 tys. chorych, niepełnosprawnych, dzieci i starców. Pisze, że dziennie zużywają 100 kg soli, że miesięcznie umiera ok. 60 osób, że miesięcznie za mleko płacą ok. 100 tys. zł itp. Wydaje się, że znalazł tam potwierdzenie dla swojej polityki ekonomicznej, opartej na "nieprzebranej kasie Opatrzności Bożej", której był wierny aż do śmierci. Zapewne pod wpływem tego, co widział w Turynie, chciał także w Nagasaki zbudować "dom dla biedoty", a nawet prosił prowincjała o pozwolenie na to dzieło.

Opatrzność Boża, której tak ufał, nigdy go nie zawiodła. Nie oczekiwał na to, że Bóg będzie wykonywał pracę za niego, czy za jego współpracowników, ale razem z nimi ciężko pracował. Opatrzność natomiast uzupełniała i doskonaliła to, czego on nie był w stanie wykonać.

O. Paulin Sotowski OFMConv • Rycerz Niepokalanej 6/2016, s. 13-17

Brak komentarzy. Może czas dodać swój?
Dodaj komentarz
Zaloguj się, aby móc dodać komentarz.
Oceny
Tylko zarejestrowani użytkownicy mogą oceniać zawartość strony
Zaloguj się , żeby móc zagłosować.

Brak ocen. Może czas dodać swoją?