Feministyczne aborterki
Drukuj

Nie traktujemy feministycznego zagrożenia wystarczająco poważnie. A przecież szkolące swoje międzynarodowe siostry feministki z USA mają krew na rękach. W czasach zakazanej aborcji same ją organizowały, a nawet zabijały nienarodzone dzieci własnymi rękami. Bez użycia rękawiczek.

Takich feministycznych grupek było kilka. Kooperatywa "Jane" z Chicago funkcjonowała jak lukratywny biznes, podobnie jak grupa z Kalifornii, która utworzyła nawet sieć wielu klinik aborcyjnych. Kobiety te łączyło skażenie horrorem własnej aborcji, co przerodziło się w fanatyzm i radykalizm w działaniu, mającym na celu zarażenie nim jak największej liczby kobiet. Praktykowały aborcję w czasach jej zakazu, a po legalizacji mogły zajmować się haniebnym procederem w swoich legalnych klinikach. Nie ma się więc co dziwić, że feministki tak niezmordowanie walczą o licencję na zabijanie. Wielu chodzi o to, żeby móc prowadzić własne interesy bez ryzyka interwencji policji i więzienia. I reklamują ją po to, aby było jej jak najwięcej i aby tym samym zagwarantować bardziej przystępną cenę, najlepiej obciążającą podatnika. A w legalnych klinikach nadal dzieją się horrory, i to nawet z punktu widzenia feministek.

Początki "prosperującego aborcyjnego biznesu" sięgają 1964 r., kiedy to Heather Booth, jedna z założycielek chicagowskiego ruchu wyzwolenia kobiet, stworzyła w akademiku organizację odsyłającą kobiety na aborcje. Jej działalność polegała głównie na kontaktowaniu abortera z kobietami. Do spotkań dochodziło na ulicy, skąd były one zabierane z zawiązanymi oczami, aby zapewnić mu anonimowość. Aborcja kosztowała wtedy 600-1000 dolarów, a feministki uznały, że muszą coś zrobić, żeby była tańsza. Postanowiły zagwarantować mu większą liczbę klientek, aby w ten sposób uzyskać cenę 500 dolarów. Przy okazji udało się również zarobić, gdyż po rozwinięciu kooperatywy powstało kilka płatnych stanowisk. Po czasie, kiedy okazało się, że aborterzy nie są lekarzami, feministki uznały, że mogą wziąć sprawy w swoje ręce.

Wymusiły więc na aborterze szkolenie w aborcji. Dokonywały ponad dwadzieścia "skrobanek" dziennie za cenę ok. 100 dolarów przez trzy dni w tygodniu. Chwaliły się, że zabijały nienarodzone dzieci zarówno 11-letnim dziewczynkom, jak i 50-letnim kobietom. W razie komplikacji feministki improwizowały, aby zatrzymać krwawienie, albo zawoziły kobiety do szpitala. Aby nie popaść w kłopoty z prawem, nie wchodziły z nimi do środka, ale dokładnie instruowały je, co mogą lekarzowi wyjawić. Generalną zasadą było: udawaj głupią. Nic dziwnego, że dochodziło do powikłań, w tym śmierci jednej z kobiet, skoro feministki wszystko robiły same. Ich klientki nie były nawet świadome, że aborcje były wykonywane przez feministki i osoby, które udawały lekarzy. W ramach "edukowania" kobiet rozdawały im m.in. książkę Our Bodies Ourselves, tłumaczoną potem w różnych krajach. W 2004 r. książkę wydała również proaborcyjna organizacja w Polsce pod tytułem Nasze ciała, nasze życie.

Z książek feministek dowiemy się nie tylko, jak zorganizować aborcję, ale co zrobić z ludzkimi szczątkami. Do tej czarnej roboty, nazwanej "poważnym problemem logistycznym", czasem wysyłały mężczyzn, którzy pod osłoną nocy wyrzucali szczątki w workach do śmietników supermarketów. Pomimo że raz znaleziono zabity płód, zbrodnia nie została powiązana z feministkami z "Jane". Policji nie przyszło na myśl, żeby do nich zawitać i sprawdzić, czym się naprawdę zajmują. Może dlatego, że i ona nie traktuje feministycznego zagrożenia zbyt poważnie.

Nawet w tak radykalnym środowisku aborcja nie zawsze dochodziła do skutku. Jedna czwarta kobiet nie zgłaszała się na nią po konsultacji. Niewiele chciało być aborterkami. Niektóre odstraszał obowiązujący wtedy zakaz. Co więcej, z relacji Laury Kaplan, jednej z członkiń tej kooperatywy, wynika, że nawet feministki nie wytrzymują horrorów aborcji. Dwie z głównodowodzących przeszły załamanie nerwowe, objawiające się nagłym płaczem, wybuchami złości, wychodzeniem w trakcie przeprowadzanej przez siebie aborcji, krwawymi snami. Jedna z nich sama zapisała się na oddział psychiatryczny.

Członkinie "Jane", pomimo zatrzymania przez policję nigdy nie trafiły do więzienia. Przychodziły do nich po aborcję żony, dziewczyny i córki policjantów. Po legalizacji aborcji w 1973 r. niektóre z feministek założyły klinikę aborcyjną, nazwaną na cześć Emmy Goldmann, radykalnej ateistki, socjalistki i feministki o eugenicznych poglądach. Działała ona w Chicago do połowy lat 80.

Brak komentarzy. Może czas dodać swój?
Dodaj komentarz
Zaloguj się, aby móc dodać komentarz.
Oceny
Tylko zarejestrowani użytkownicy mogą oceniać zawartość strony
Zaloguj się , żeby móc zagłosować.

Brak ocen. Może czas dodać swoją?