Ciche umartwienie

W czerwcu 1925 r.. na jednej z ulic Dublina, umarł siedemdziesięcioletni robotnik u wejścia do kościoła Zbawiciela. Zwał się Mateusz Talbot. Pod jego odzieniem znaleziono wtłoczone w ciało pokutnicze narzędzia. Kim był ten tajemniczy człowiek? "Łagodny i uczynny kolega", mówią pracujący z nim towarzysze, "gorliwy, a milczący członek naszych związków zawodowych". - "Robotnik wielce sumienny", dodają jego pracodawcy, - "Na mszy porannej i na nabożeństwach niedzielnych - zaświadczają parafjanie - widywaliśmy go zawsze modlącego się na klęczkach". - "Bywał na wszystkich zebraniach Bractwa - mówią tercjarze - lecz tak był skromny i cichy, że przechodził prawie niepostrzeżony.

W mieszkaniu jego na małem poddaszu znaleziono drewnianą deskę, co mu za łóżko służyła, pudło książek wyborowych, które zasilały jego duszę, trochę poufnych zapisków tę duszę odsłaniających; pozbierano świadectwa siostry, z którą mieszkał, sąsiadów i bliższych znajomych. Dzięki tym wiadomościom, zgadzającym się i dopełniającym wzajemnie, dowiedziano się, że pokorny posługacz był jednym z najsurowszych pokutników, jedną z najgoręcej miłujących i do wysokiej kontemplacji podniesionych dusz, jakich świat posiadał.

Jego młodość wszelako nic dobrego nie zapowiadała. Po szkolnej nauce umieszczono go w winiarni. Dużo pijał. Zdarzyło się nawet, że na ten cel sprzedał swoje obuwie i chodził boso. Pewnego dnia - miał wtedy lat 25 - zaciągnął się do słynnej Ligi wstrzemięźliwości, założonej w Irlandji przez O. Mathew. W kaplicy seminaryjnej przyrzekł przez trzy miesiące od wszelkich gorących trunków się powstrzymać. Ponowił to przyrzeczenie na rok, a potem na całe życie.

Uwolniona od nałogu, łaską zdobyta dusza, odrazu wzniosła się na wyżyny wysokiej doskonałości. Odtąd przez lat przeszło 40, ledwie cztery godziny sypiał w nocy na twardem drewnianem łożu. Już o 2-giej z rana modlić się poczynał, udawał się do kościoła jak tylko drzwi otwarli i słuchał tam mszy świętych aż do godziny, kiedy miał się stawić do pracy. Po skończonym dniu roboczym (zajęty był przenoszeniem drzewa budulcowego) na nowo do modlitwy i czytania się zabierał, aż do 10 wieczór, wciąż na klęczkach, nawet w czasie skąpego i nędznego posiłku.

Serce jego pałało coraz gorętszą miłością dla Jezusa Ukrzyżowanego. Ożywiał ten płomień czytając żywoty Świętych i dzieła wielkich mistyków. Posty, żelazne łańcuchy, wpijające się w ciało, gdy dźwigał ciężary, gdy klęczał lub spał na twardem posłaniu, dostarczały mu ciągłych sposobności uczestniczenia w Męce Jezusowej. Większą część zarobku rozdawał ubogim krewnym lub przeznaczał na misje w Chinach. Bolesnej i wzniosłej kontemplacji nie przerwał nawet na jedną godzinę; trwał w niej przy warsztacie, na ulicy, na poddaszu, w szpitalu, gdzie ciężkie choroby go zaprowadziły - trwał aż do chwili, w której śmierć znienacka rzuciła go w objęcia Zbawiciela.

Jego skromna i miła powierzchowność nie zdradzała tajemnicy tak bohaterskiego żywota; dopiero śmierć nagle rozprószyła cienie, wśród których się ukrywał. Pewien angielski pisarz wiernie i rzeczowo skreślił życiorys Mateusza Wyrywają sobie w Irlandji tę cenną broszurkę. 120.000 egzemplarzy rozsprzedano w pierwszem półroczu ubiegłego roku.