Moc szkaplerza

(Wspomnienie z młodszych lat).

Miałam lat 15, gdy zdarzył mi się wypadek, który "dla duchowego pożytku Czytelników "Rycerza" choć po tylu latach ogłosić postanowiłam. Tembardziej, że od pewnego czasu zdaje mi się, jak gdyby sama Matka Najśw. tego ode mnie się domagała.

Otóż w piękny dzień niedzielny, jako wolny od roboty w polu, umyśliłam sobie urządzić wyprawę na grzyby.

"Wybiorę się wczesnym rankiem, to jeszcze na Mszę św. bardzo dobrze zdążę - pomyślałam sobie. Jakoż przygotowawszy sobie jeszcze dnia poprzedniego wieczorem i koszyk i chustkę na głowę i trzewiki, by nóg nie pogryzły żmije, wstałam w niedzielę rano już o 3 godzinie i przeżegnawszy się, ubrawszy, pobiegłam raźno do lasu.

Pogoda była przecudna, więc szło się bardzo, a bardzo wesoło. Grzybów też nie brakowało. Ale nie wie człowiek, co go spotkać może: rozochocona powodzeniem zapuściłam się zbyt głęboko w las i - zabłądziłam.

Zmartwiona chodzę tu i tam, a słońce tymczasem już coraz wyżej - więc myślę sobie:

"Czyżby mi i Mszy Św. opuścić dzisiaj trzeba było?"

I zrobiło mi się ogromnie smutno, bo choć miałam z domu aż dwie godziny drogi do kościoła, nie zaniedbałam jeszcze Mszy Św. ani razu.

Wtem wśród błąkania widzę zdała jakąś wodę: zbliżam się, a to rzeczka znana mi z tego, że w niej i w tem właśnie miejscu już trzech ludzi dobrowolnie się utopiło.

"O Boże, gdziem ja zaszła" - jęknęłam strapiona.

I jakby szukając ratunku, przycisnęłam serdecznie szkaplerz Matki Najśw. który dniem i nocą spoczywał mi na piersi.

A w tem myśl dziwna:

"Po co ci ten szkaplerz? On ci tylko zawadza.? Gdybyś go nie miała na sobie, mogłabyś rzucić się do tej rzeczki i miałabyś spokój na zawsze.

Nie wiem skąd taki głos i taka rada: jeszczem nigdy czegoś podobnego nie odczuwała. Zrozumiałam, że to djabeł przeklęty upatrzył sobie duszę moją. To też wołałam w trwodze, szkaplerz jeszcze mocniej do piersi tuląc: "O, broń mnie, broń mnie Matko moja kochana!"

Lecz głos djabelski nie ustawał:

"Ulżyło sobie tutaj już kilku, więc i ty ulżyć sobie możesz; Przecie ci teraz ciężko i smutno! A w domu cię też wykrzyczą. Czego się wahasz? Chwila i koniec. Szkaplerz ci zawadza? Zerwij go z szyi, odrzuć, a będziesz odważną, jak tamci."

I przypomniałam sobie, że gdy kolejno dochodziły do naszej wioski straszne nowiny o topieniu się tamtych osób, za każdym razem szkaplerz odnajdywano na brzegu porzucony.

"Nie, nie rzucę szkaplerza" - zawołałam stanowczo i dłużej już nie czekając odbiegłam od miejsca, które djabeł widocznie opanował.

Pokusa jednak nie odrazu ustała. Dopiero, gdym "płacząc odmówiła "Ojcze nasz" i "Zdrowaś Marja", odleciała pokusa, powróciła moc i radość - i rychło, odszukawszy drogę, znalazłam się w domu.

Dziś, gdy po tylu latach całe to zdarzenie sobie przypominam, dopiero rozumiem, z jakiego niebezpieczeństwa wyrwała mnie Matka Najświętsza. i wdzięcznością przepełniona, opisuję to tak, jak pamiętam i jeszcze drobną ofiarkę (6zł.) na "Rycerza Niepokalanej" składam, bo ten "Rycerz" bardzo do Matki Bożej pociąga i ufność ku Niej budzi.