Powitanie

Może godzina dopiero temu, jak przed dworską bramą w Nawrze, - Nawra w djecezji chełmińskiej - stanęła zwykła uboga furmanka. Woźnica obcy zupełnie, nietutejszy i gość, którego przywiózł, także służbie nieznany. Nikt z niej nie pamięta, by tu kiedy taki zajeżdżał. Gość zaś prawie wszystko i wszystkich zna i to dokładnie. Stróża, króry otwierał bramę nazwał po imieniu i pytał się, kto z państwa Kruszyńskich jest w pałacu a kogo niema, tak dokładnie, tak jasno, że tylko swój tak może pytać. I rozglądał się po dziedzińcu w stronę zabudowań dworskich z dziwnym jakimś uśmiechem na twarzy, jakby się cieszył że to wszystko widzi. I nie pytał, którędy się wchodzi do pałacu, ani nie kazał się meldować, sam wszedł odrazu do środka. Jak tylko wszedł, zaraz zrobił się ruch w całym dworze. Wybiegł najpierw, lokaj z pałacu pobiegł do kuchni, za nim przybiegła pokojówka i okrzykiem: "pan wrócił! Pan nasz z niewoli! Pani aż zasłabła! Ratujcie!" poruszyli wszystkich.

Otóż może godzina dopiero temu, a już cała wieś stanęła przed pałacem. Jest naczelnik gminny i radni i pisarz, są wszyscy gospodarze. Jak kto był ubrany tak przyszedł. Są i kobiety i młodzież. A wszyscy rozpromienieni, weseli. A każdy ciekawy przyszli, przywitać się z panem, dziedzicem swoim. Siedm lat go nie było. Siedm lat, jak poszedł na wojnę, by bronić ojczyzny przed Moskalami. W bitwie dostał się do niewoli. I nie widać go było, nie widać. Tylu innych powróciło a jego nie puszczono. Tylko wieści przychodziły, że żyje, ale czy wróci i kiedy wróci, niewiadomo. I modlił się ksiądz proboszcz w każdą niedzielę, ze wszystkimi parafjanami o rychły powrót pana dziedzica z niewoli. Modlił się dwór cały codziennie wieczorem. I oto już jest we dworze. Widziano jakąś furmankę zmierzającą do dworu, a potem usłyszano od służby, że to pan przyjechał. Wystarczyło! Natychmiast jakby zawrzało w Nawrze. Bez wezwania bez rozgłosu wszyscy ruszyli pod dwór, by się przywitać z panem, zobaczyć jak wygląda i nacieszyć się nim.

O Nawro szczęśliwa! jest w tem coś innego! To nietylko cześć i szacunek dla twego dziedzica tak Cię ożywia nagle! To nie ona każe Ci rzucać wszystko i pędzić natychmiast pod dwór! To nie ona taką radością przepełniła Twych mieszkańców! Nie!

Dla kogo innego cześć, dla kogo innego szacunek, tam Cię wiedzie. Inna miłość i to święta, nadprzyrodzona, tak Cię do pośpiechu przynagla. Nie wiesz nawet o tem, lecz serca Twoje coś czują. Przeczuwają one, że to powitanie niezwykłe, że to chwila przebłogosławiona będzie dla Ciebie... Idziesz, bo chcesz przywitać się z panem, a tymczasem poznasz tam i przywitasz się z tą, którą niedługo potem we wielkim ołtarzu w świątyni swojej umieścisz, Matkę dobroci i pociechy wszelkiej, Królową łask i miłosierdzia, Najświętszą Panienkę w cudownym obrazie. Przybyła Ona do Ciebie z niewoli. Tam słodziła Ona gorzką dolę dziedzicowi twemu, tu pomocą będzie twoją i wszystkich strapionych znękanych, przywalonych ciężarem grzechów lub namiętności.

O szczęśliwa Nawro! Ty nawet nie wiesz o tem, ani nigdy o tem nie pomyślałaś.... a Najświętsza, Niepokalana Panienka, wybrała Cię sobie na rezydencję. Tutaj wśród Ciebie, w twym kościółku parafjalnym, tron swój mieć będzie, ołtarz ubłagania. I już stanęła na obszarach twoich, tak cicho... tak spokojnie.... Ona pokorna, cicha.... O spieszże na powitanie! Otwórz Jej twe serce i całą piersią wołaj: "Ave Regina! witaj! witaj nam Pani, witaj Królowo, witaj Matko nasza".

Dano znać we dworze, że gmina cała przyszła przywitać się z panem. Pan wyszedł bezwłocznie i tak szczerze, po ojcowsku po przyjacielsku witał się po koleji z wójtem, z radnymi i dalej ze wszystkimi gospodarzami, potem z kobietami i młodzieżą. Ci chwytają go za ręce, tamci obejmują za kolana. Ci się cieszą, że się go przecież doczekali, a tamci płaczą znowu, że taki wymęczony, zmizerowany. Wszyscy zaś jedno pytanie mają na ustach: "jakże tam w niewoli było".

Dziedzic wzruszony ich przywiązaniem i tak miłą prostotą, rozmawiał z nimi długo, odpowiadał każdemu i sam naprzemian zapytywał znowu, co słychać w ich rodzinach, jak gospodarstwo się wiedzie, jakie zmiany zaszły w gminie w okolicy i tym podobnie. Wreszcie powiada: "zaczekajcie no jeszcze chwilkę, pokażę wam coś bardzo pięknego". I biegnie do siebie, do pokoju i niesie prześliczny obraz Matki Najświętszej. Podnosi go oburącz w górę i woła: "patrzcie! oto moja Zbawczymi, moja Wyswobodzicielka, moja wszystka i jedyna pomoc w niewoli. Gdyby nie Ona zdaje się, żebym już nie żył. Taki smutek i tęsknota i żal ogarnęły mię we więzieniu, że już w rozpacz wpadałem w roztrój nerwowy i słabość coraz większa. Przyzwyczajony, jak dobrze wiecie, od małego do nabożeństwa do Najświętszej Panny, modliłem się jeszcze jako tako do tej Matki wszystkich opuszczonych, zapomnianych, porzuconych, sierot, do Tej Opiekunki jeńców, więźniów, straceńców i t. p. Modlitwa ta krzepiła mię nieco i podnosiła na duchu. Lecz czułem, że i modlić się przestanę. - Aż tu raz, taki strapiony, chodzę po celi więziennej tam i nazad, przerzucam wszystko, przestawiam, zaglądam do każdego kąta i... o Boże..... na zasuwie zamykającej komin zobaczyłem wówczas ten wizerunek Matki Najświętszej. Skąd się tu wziął nikt nie wie i ja nie wiem do dziś dnia. Czy go może, mieszkający przedtem w tej celi jakiś jeniec namalował, czy też ręka Boża to uczyniła, niewiadomo. Dosyć, że ten dzień był dla mnie przełomowym. Od tej chwili opuściły mię i roztrój i tęsknota i smutek. Jakaś siła wstąpiła we mnie i pewność, że wrócę do ojczyzny, do swoich. Odtąd miałem Najlepszą Najżyczliwszą mi Towarzyszkę w swej izbie. Z Nią rozmawiałem, o Niej śpiewałem, do Niej zwracałem się kiedy mi najciężej było i zawsze serce me doznawało ulgi i pociechy".

"I nadszedł wreszcie rozkaz wypuszczenia mię na wolność. Już mam opuścić celę więzienną. Już zebrałem wszystkie moje rzeczy i tak jakoś niespokojny byłem, zdawało mi się, żem coś zostawił i zostawił. Nie! niema już nic mojego! Wszystko wziąłem! Niema nie! Nie... jeszczem niespokojny. Rozglądam się więc jeszcze raz po izbie... i padły znowu oczy moje na obraz Matki Bożej. W tej chwili serce zaczęło bić we mnie szybko, silnie a sumienie upominać: jakto? to obrazu Matki Najświętszej nie weźmiesz ze sobą?! To tę Pocieszycielkę twoją, Tę, która ci tyle razy łzy osuszała, zostawisz dalej w niewoli, w więzieniu. To Ona nie twoja?! - Matka, - Towarzyszka Przewodnicielka! Bez Niej chcesz wracać?! I pobiegłem natychmiast do dozorcy więzień i tak prosiłem, że mi wreszcie pozwolił zabrać ten obraz. O jakże mi on drogi, teraz jakże cenny! Nie dałbym go nikomu za żadne kosztowności. Na pierwszym miejscu będzie on zawsze w domu moim".

Gdy to pan mówił kobiety poczęły płakać coraz głośniej. I w męskich źrenicach łzy, jedna za drugą, ukazały się coraz częściej i znikały nieznacznie. Jedni poklękali drudzy złożyli ręce jak do modlitwy i wpatrzeni w obraz Marji, przerywali panu mowę tkliwemi serdecznemi westchnieniami: o Matko Boska! o Najświętsza Panienko! jakaś ty dobra! jaka śliczna! Coraz częściej, coraz głośniej, aż wreszcie, gdy pan skończył opowiadać, miłość ku Matce Bożej wybuchła z serc ich całą siłą. Wszyscy rzucili się tłumnie ku obrazowi, by go ucałować. I całowano go serdecznie i zraszano łzami....

Takie to było powitanie mieszkańców Nawry z ich Monarchinią i Panią cudowną.

Dziedzic jak powiedział tak uczynił, umieścił obraz w najpiękniejszej sali w pałacu i otoczył czcią. Napomniany jednak we śnie, oddał go do kościoła. Tu umieszczony we wielkim ołtarzu zaraz zasłynął rozlicznemi cudami tak, że cała okolica poczęła wnet garnąć się do Nawrzyńskiej Marji, jako do Szafarki łask Bożych.

* * *

Rycerzu Niepokalanej! wśród znajomych twoich ilu jeszcze jest takich nad którymi nie włada Najświętsza Panienka. A królować pragnie w ich sercach! O starajże się więc, by na ich piersiach, jak na ołtarzu zajaśniał wizerunek - medalik cudowny Marji.


Modlić się bez uciekania się do pośrednictwa Marji, jest to chcieć latać bez skrzydeł.

Św. Antonin