Z drogi na misyjne żniwo

Klejnot kolonialnej Francji

W Sajgonie, w strefie portowej przeciska się Sfinks wśród wielu brzuchatych okrętów towarowych. Stąd na cały świat idą cenne produkty w jakie obfitują Indochiny: ryż, tytoń, kawa, bawełna, a przecie wszystkim kauczuk. Francja ciągnie z handlu nie mało korzyści i kraj ten stanowi perłę. wśród francuskich kolonii. Na nadbrzeżu faluje baczny tłum czekając na przywitanie znajomych.

Wraz z innymi księżmi wysiadamy, spodziewając się dobrego przyjęcia w domu francuskich misjonarzy. Wnet zauważyliśmy czarną sutannę gospodarza misyjnej placówki, który nas wszystkich zabrał do hospicjum.

Po krótkim posiłku zwiedziliśmy nieliczne osobliwości Sajgonu.

W drodze powrotnej wstąpiliśmy do katedry. Duża, z czerwonej cegły, w roku 1880 zbudowana, wyniosłymi wieżami panuje nad całym miastem. Stanowi mieszaninę stylu romańskiego i gotyckiego. Oko i serce przykuwa śliczna postać Matki Boskiej z Lourdes, która wśród tubylców ma gorliwych czcicieli, o czym świadczą liczne wota i kwiaty zdobiące Jej ołtarz.

Wieczór szybko zapada, więc wracamy do prokury. Teraz dopiero można lepiej rozejrzeć się w naszej gospodzie. Budynek dwupiętrowy, dość duży, oddzielony od ulicy pięknym ogródkiem z palmami. Drzewa w budynku prawie nigdzie nie widać, wszystko z cegły i żelaza, bo mrówki drzewo szybko obrócą w próchno. Oszklenia w oknach nie ma, tylko żaluzje przeciwsłoneczne. Oczywiście i pieców nie ma, bo tu panuje wieczne ciepło. Pokoje duże z czyściutką posadzką i skromnym umeblowaniem. Łóżko z siatką ochronną od moskitów. Masy tych owadów wylęgają się w sąsiednich bagnach i roznoszą niebezpieczne choroby.

ryksza
Na ilustracji charakterystyczna dorożka - ryksza.

Na drugi dzień w białych kaskach wyszliśmy na miasto. Urocze prawdziwie stołeczne. Przechadzka jednak szybko męczy, bo miasto położone na równinie, w okolicy moczary i bagna, więc powietrze duszne i ciężkie. Klimat tu wilgotny i gorący, Europejczykom nie sprzyja. W dzielnicy urzędniczej są piękne budynki administracyjne, sądowe, skarbowe, otoczone dużymi ogrodami. Handlu tu nie ma. Ulice szerokie, a gęsto zadrzewione i zacienione przed żarem słońca, jezdnia asfaltowa, czyściutka. W dali dostrzegam wieżę kościoła, więc w tym idziemy kierunku. Przyjął nas na plebanii staruszek ksiądz Annamita w bardzo już spowszedniałej sutannie. Przedstawiamy mu się, żeśmy Polacy, u drodze do Japonii. Dziwnie się ożywił i lichą francuszczyzną tłumaczy, że ma jakąś fotografię Polaków. Zaraz wyszperał w kącie przykurzony karton, podaje nam go i co za niespodzianka! To pierwsza grupa misyjna naszych braci w r. 1930 u tego samego plebana znalazła przytułek. Jakie miłe zdarzenie, że i myśmy dotarli w te same kąty.

Staruszek wiekiem już przygarbiony był chodzącą kroniką, wiele przeżył i pamiętał. Więc zaczął opowiadać jak przed 50 laty w Indochinach wybuchło krwawe prześladowanie katolików. Głównie przez francuskich misjonarzy pozyskani dla Kościoła Annamici okazali wtedy bohaterską wytrwałość i wielu okupiło męczeństwem wierność wierze św. Dużo kościołów zburzono, wielu kapłanów zamordowano. Ale po latach prześladowań dzieło misji znów rośnie; dziś jest wiernych w Indochinach blisko pół miliona. Szczupła to wprawdzie liczba, ale nawróceń z każdym rokiem przybywa. Główną trudność dla misjonarzy stanowią bezbożne francuskie ustawy szkolne. W szkołach nie wolno uczyć dzieci religii, bo jak we Francji tak i tu jest szkoła świecka - bez Boga. Najlepszą sposobność szerzenia nauki Jezusowej wytrącili z rąk misjonarzom wolnomyśliciele i masoni. Smutne westchnienie wyrwało się z piersi kapłana, który widział pierwsze miliony swych współplemieńców bez światła wiary świętej.

Po południu ruszamy jeszcze w dzielnicę portową. Tu skupia się życie handlowe.

Po kolacji już powrót na Sfinks. Pożegnaliśmy O. Prokuratora dziękując za gościnność tym goręcej, że nic nie kosztowała. Na okręcie wre praca, każdym otworem ładują różne paki, wory, beczki. A pak dowożą bez liku, bo aż 3.000 ma zabrać Sfinks do Kobe. A w nich kosztowny produkt Kolonii: kauczuk. W kajucie żar jak w łaźni, lecz wnet sen skleił powieki. Rano okręt omijał już przylądek św. Jakuba kierując się na północ do Hong-Kong.