Podziękowania
Drukuj
podziękowania

BELGIA, w kwietniu 1937 r. (90-37)

Wywiązując się z przyrzeczenia, składam najgorętsze podziękowanie Matce Boskiej Bocheńskiej, Najświętszemu Sercu Jezusowemu, św. Tereni i O. Wenantemu Katarzyńcowi za otrzymane łaski.

Mąż mój został uduszony w kopalni węgla przez gazy. W pierwszych dniach po wypadku pocieszali mnie jak mogli i udzielali pomocy. Lecz niestety trwało to tylko trzy tygodnie. Gdy się zatarły pierwsze wrażenia, odmówiono mi zapomogi zupełnie i na zawsze. Śmierć męża uznali, że spowodowana została przez nieostrożność, a nie w wypadku przy pracy.

Pozostałam z czworgiem drobnych dzieci, z których najstarszy liczył 7 lat, a najmłodszy 2 i pół miesiąca; sama, bez rodziny, w obcym kraju. W tym ciężkim smutku zwróciłam się z gorącą prośbą o pomoc i opiekę do cudownej Matki Boskiej Bocheńskiej, Najświętszego Serca Jezusowego, św. Tereni oraz Ojca Wenantego Katarzyńca. Sprawę oddałam w ręce Pana Konsula Rzeczypospolitej Polskiej w Brukseli. Pan Konsul powierzył tę sprawę p. adw. Mikliszańskiemu, który pracował razem z adw. de Patoul i Nothomb. Matka Najświętsza pobłogosławiła, gdyż sprawa wzięła szczęśliwy obrót na moją korzyść. I dziś po 32 miesiącach sądów i kilku b. trudnych rozprawach, gdzie się nie obeszło bez apelacji do sądów najwyższych, tak z jednej, jak z drugiej strony zostało wszystko szczęśliwie zakończone. W tych długich miesiącach oczekiwania nigdy nie traciłam nadziei w miłosierdzie Boże. Błogosław mi Matuchno Najświętsza na nową drogę życia.

Klara Tokarzowa.

Niniejszym stwierdzam, iż fakty podane przez p. Klarę Tokarz są prawdziwe. Przy pomocy Bożej wygrała proces bardzo skomplikowany i trudny. Dziecięce zaufanie, jakie pokładała w Matce Najświętszej nie zawiodło jej. Mam nadzieję, że i w dalszych sprawach jej życia Bóg pobłogosławi. − Peronnes-les-Binche, dn. 23. IV. 1937 r. Ks. R. Moskwa, rektor Polskiej Misji Katolickiej.

Jesteśmy niezmiernie szczęśliwi, dając p. Tokarz w jej procesie naszą skromną pomoc, bo właściwie była to przyczyna Matki Najświętszej, do Której p. Tokarz gorąco się modliła. Jesteśmy tym głęboko wzruszeni. − Bruxelles, dn. 27 kwietnia 1937 r (-) adwokaci: Bon Pierre Nothomb, Mikliszański, Jean Patoul.

NADBORY, dnia 10 maja 1937 r. (91-37)

Wywiązując się z danego przyrzeczenia składam Matuchnie Najświętszej publiczne podziękowanie za opiekę, jakiej doznałam od Niej w czasie niedawno przebytej choroby i operacji. Równocześnie proszę o dalszą Jej opiekę nad moją córeczką i nad całą rodziną.

Kozielowa Maria, nauczycielka

JAGIELLONÓW, dnia 11 maja 1937 r. (92-37)

W pobliżu naszego domu wybuchł groźny pożar lasu. W tej niebezpiecznej chwili matka moja poleciła służącej, aby wyszła z obrazem Najświętszego Serca Jezusowego w stronę płonącego lasu; nagle wiatr obrócił się w inną stronę. płomienie skierowały też się w przeciwną stronę i to ocaliło całe osiedle. Za te wszystkie i wiele innych łask, wyrażamy nieskończoną wdzięczność Boskiemu Sercu i Matuchnie Najświętszej i polecamy się nadal ich przemożnej opiece.

J. M. Sobolewska.

Wiarogodność stwierdzam: Ks. Stan. Nawrocki, proboszcz

WARSZAWA, dnia 11 maja 1937 r. (93-37)

Dotrzymując danego przyrzeczenia, składam Najświętszej Maryi Pannie najserdeczniejsze podziękowanie za otrzymaną posadę i proszę o dalszą opiekę.

Zdzisław Sokołowski, stud. prawa U. J. P.

DOBCZYCE, dnia 15 maja 1937 r. (94-37)

Córeczka nasza zachorowała w kwietniu na zapalenie płuc. Lekarze orzekli stan ciężki. Zawieźliśmy dziecko na klinikę do Krakowa. Poza tym zwróciliśmy się do niebieskiej Lekarki i najlepszej Matki, zamówiliśmy również Mszę św. i odprawiliśmy spowiedź na tę intencję. W tej ciężkiej chwili okazała nam ukochana Matka Swe serce pełne dobroci, bo dziecko po trzech tygodniach przyszło do zdrowia. Wywiązując się z przyrzeczenia, składamy z głębi serc naszych płynące podziękowanie Matuchnie Niepokalanej, św. Tereni, O. Wenantemu, św. Antoniemu i św. Józefowi i prosimy o dalszą nad nami i całą rodziną opiekę.

Niegodni słudzy Maryi, J. A. Kuliccy.

Zaświadczam, że mała Alinka Kulicka pozostawała w moim leczeniu i że stan małej pacjentki był istotnie dość poważny. − Dr. Konrad Kozłowski, lekarz okręgowy, miejski i sądowy

L.S. Stwierdzam powyższe: ks. Wł. Włodyga

ŻYWICE, dnia 19 maja 1937 r. (95-37)

W lutym i marcu br. przechodził 10-letni nasz syn Marian bardzo ciężką szkarlatynę, skomplikowaną postępowym zakażeniem krwi. Wzywani lekarze wątpili w jego uzdrowienie i uratowanie życia przy pomocy znanych im zabiegów i środków medycznych. Lekarze katolicy nie opuścili jednak rąk, wierząc wraz z nami rodzicami, że przez modlitwę możemy im dopomóc w leczeniu chorego. Z całą ufnością i wiarą zanosiliśmy modły do Matki Boskiej Niepokalanej o uzdrowienie dziecka, wspólnie z nami - naszą prośbę modlili się nasi kuzyni i życzliwi znajomi. Wiedząc o tym chory Marian również modlił się żarliwie i ufał zawsze, że Pan Bóg go uzdrowi za wstawiennictwem Matki Boskiej, a przed operacją prosił o cudowną wodę z Lourdes, która dodała mu sił do zniesienia bardzo wielkich cierpień.

Po uzdrowieniu syna uważamy za swój obowiązek ogłosić publiczne podziękowanie w "Rycerzu" i równocześnie podziękować Matce Boskiej za okazane, nam łaskę.

Wanda i Stefan Szarlińscy.

Ze strony lekarskiej stwierdzam, że synek WP. inż. Szarlińskich był beznadziejnie chory na ciężką płonicę, skomplikowaną postępującym ogólnym zakażeniem krwi, na którą przy obecnym stanie leczenia nie ma środków skutecznych. Uratowanie go od śmierci uważam ze szczególną łaskę Bożą. − Dr. Jerzy Mostowy, dyrektor szpit.

KRZYŻANOWICE, dnia 21 maja 1937 r. (96-37)

Matuchnie Najświętszej Nieustającej Pomocy, św. Antoniemu, św. Tereni i O. Wenantemu Katarzyńcowi najpokorniej dziękuję za wysłuchanie prośby i uleczenie, prawie wyrwanie ze szpon śmierci.

Zabolała mnie bez przyczyny noga. Z każdym dniem ból nogi się zwiększał. Bolała mnie przez dwa lata. W nodze porobiły się dziury aż do kości, a nawet połowa ciała zaczęła puchnąć. Noga się skurczyła, ból był nie do opisania. Doktorzy nic nie mogli poradzić; radzili jechać do Warszawy i nogę odjąć. Nawet nie chcieli mnie leczyć. Na operację nie chciałam się zgodzić mając ufność, że dobry Bóg i Najświętsza Panienka, jak się będą modliła wysłuchają mnie. Jak mogłam i umiałam prosiłam, błagałam dobrego Boga i Matuchnę Najświętszą i Świętych o zdrowie. Kiedy przyjechał ksiądz z Najświętszym Sakramentem było już bardzo źle. Po odjeździe księdza zrobiło mi się jeszcze gorzej - dali mi gromnicę. Życie prawie zaczęło się kończyć. Przez dwie godziny byłam prawie nie żywa i straciłam władzę w członkach. Potem bezwład mię opuścił - a powtórzył się ból, noga więcej się skurczyła.

W tym stanie zaczęłam nowennę do Najświętszej Maryi Panny, a po skończeniu rozpoczęłam drugą do św. Antoniego i św. Tereni.

Po skończonych nowennach uczułam, że ból ustał i w przeciągu kilku dni rany się zagoiły, pozostały tylko plamki, ślady choroby. Wróciłam do zdrowia z pełnym przeświadczeniem, że życie zawdzięczam wyłącznie Najświętszej Matce, św. Tereni i św. Antoniemu, którym składam obecnie za cudowne ocalenie publiczne podziękowanie, wraz z prośbą o opiekę w dalszej drodze życia.

Marianna Sokół.

Prawdziwość powyższych faktów stwierdzam i zaznaczam zarazem, że miałem sposobność zaobserwować serdeczne i pełne dziecięcej ufności zwracanie się chorej do Matki Najświętszej i świętych. − Ks. Julian Dusiński, proboszcz.

KOWEL, dnia 22 maja 1937 r. (97-37)

Od lat dziecinnych do 15 roku życia wychowany byłem przez rodziców według zasad religii rzymsko-katolickiej, lecz z chwilą opuszczenia stron rodzinnych w roku 1914 i wędrówkach po Rosji, gdzie do kościoła było bardzo daleko i przy zetknięciu się z otoczeniem wyznającym inną religię i w dodatku nie szanującym tej religii, zacząłem się powoli i ja oddalać od codziennych obowiązków religijnych. Po powrocie do Polski w roku 1918, a następnie wstąpieniu w listopadzie 1918 roku do wojska polskiego, znów znalazłem się w otoczeniu niezbyt religijnym, a nawet byli i zdecydowani przeciwnicy, którzy nieprzyjaźnie rozprawiali, na tematy Wiary i Boga. Chociaż czynnego udziału nie brałem w tych rozmowach, jednak one robiły swoje: budziły pewne wątpliwości i podważały podstawy Wiary, wyniesione z domu rodzinnego, tak, że z czasem zobojętniałem wobec religii. Doszło do tego, że przez 7 lat nie byłem u spowiedzi. Po wystąpieniu z wojska i różnych zmiennych kolejach losu, dotknęła mnie ręka Boża. Miałem sprawę sądową. Odstąpili ode mnie przyjaciele, których było bardzo dużo. Zostałem sam. Myśli najrozmaitsze, jedna od drugiej czarniejsza, nie opuszczały mnie. Do ludzi straciłem zaufanie. Po paru latach borykania się z losem - dostał mi się do ręki "Rycerz Niepokalanej". Z początku wrażenia na mnie nie zrobił, ale zaczęło się jakby coś w sposobie myślenia zmieniać. Przyszły na myśl lata dziecinne, lata beztroski, wspomnienia rodzinnego domu, kościoła, kolegów z którymi się uczęszczało na lekcje katechizmu, i po przeanalizowaniu całego życia doszedłem do wniosku, że życie moje powinno się zmienić. Z początku ogarniał mnie pewien fałszywy wstyd powracać do tych praktyk, które uważało się za zbyteczne w życiu. Lecz Niepokalana nie pozwoliła mi już tak dłużej się męczyć. Zacząłem czuć wyższą opiekę nad sobą. Tak się złożyło, że pewnego dnia, a właściwie - wieczoru znalazłem się w świątyni przed Obrazem Matki Najświętszej i tam dopiero doznałem ulgi. Następnie po odbytej spowiedzi zaczęło mi się lepiej powodzić w życiu. Obecnie czuję stałą pomoc Matki Najświętszej. Mam nadzieję, że Matka Boża mnie już nigdy nie opuści, a ja ze swej strony wielbić Ją będę na zawsze. Za wszystkie otrzymane łaski i dobrodziejstwa składam niniejszym Matce Najświętszej najgłębsze podziękowanie.

Niegodny sługa Maryi - P-ski

WARSZAWA, dnia 27 maja 1937 r. (98-37)

Wywiązując się ze złożonego przyrzeczenia, gorąco dziękuję Panu Bogu, Matce Bożej, Ojcu Wenantemu i Wszystkim Św. za wysłuchanie prośby i zesłanie mi łaski.

Mgr. Zdzisław Strzelecki.

SKÓRKOWIEC, dnia 28 maja 1937 r. (99-37)

Dziękuję Matce Przenajświętszej za Jej przemożną pomoc w ciężkich chwilach mego życia. Opieka Jej nigdy mnie nie zawiodła.

Ludwika Wójtowicz, nauczycielka.

LWÓW, dnia 31 maja 1937 r. (100-37)

Miałem b. zawiłą sprawę spadkową po śp. mej żonie Bożennie. Ponieważ sprawy tej, która decydowała o moim utrzymaniu nie można było rozstrzygnąć, dlatego zwróciłem się z najuniżeńszą i najpokorniejszą prośbą do Matki Niepokalanej i prosiłem Ją, przez przyczynę św. Teresy od Dz. Jezus i św. Antoniego Padewskiego. I rzeczywiście Niepokalana przychyliła się do mej prośby i pomogła w tej sprawie tak, że pomyślnie dla wszystkich została zakończona. Pełny więc wdzięczności, składam stosownie do mego przyrzeczenia mą pokorną podziękę za te i wiele innych łask Niepokalanej, św. Tereni od Dz. Jezus i św. Antoniemu Padewskiemu.

Dr Włodzimierz Tucki, adwokat, b. syndyk m. Lwowa.

I .... dnia 11 czerwca 1937 r. (101-37)

Wywiązując się z danego przyrzeczenia, składam serdeczne podziękowanie za nawrócenie mego męża. Dopiero po ślubie dowiedziałam się, że nie był u spowiedzi ani razu przez całe życie. Bardzo wiele ucierpiałam przez niego, kiedy miałam pójść do kościoła lub do spowiedzi" św. Mówił nieraz do mnie: Nie wiem co się stanie, jeżeli ciebie nie przekonam, że spowiedź jest nie potrzebną. Słyszałam od niego tylko bluźnierstwa przeciwko Bogu i księżom. Bardzo mnie to męczyło, cierpiałam wiele, słuchając jego słów. Żal mi było jego duszy. Modliłam się do Matki Najświętszej, Ucieczki grzeszników, o nawrócenie mego męża. Przez dziewięć lat szturmowałam do Matuchny kochanej, czekałam z niecierpliwością tej chwili, kiedy modlitwy moje zostaną wysłuchane. Pocieszycielka strapionych pocieszyła mnie podczas Misji św. - modlitwy moje zostały wysłuchane. Matka Najświętsza dopomogła mi doprowadzić męża do pierwszej spowiedzi św. w 37 roku życia. Za tak wielką łaskę dziękuję serdecznie Matuchnie i proszę o dalszą opiekę nad nami.

H.