Podziękowania
Drukuj

POZNAŃ, dnia 28 kwietnia 1936 r. (136-36)

W dniu 15 listopada 1935 r. żona moja powiła dziecko. Po porodzie czuła się nieszczególnie. Lekarze obiecywali, że to minie. W dniu 25.XI. 35 r. doc. U P dr B. stwierdził zakażenie porodowe. W stanie beznadziejnym i po zaopatrzeniu Sakramentami św. zabrano żonę do szpitala. Tu prof. U. P. dr K., znany specjalista, oświadczył mi, że są b. małe widoki udania się operacji. Prof. dr K. dokonał operacji. Całą noc utrzymywano żonę zastrzykami, nastąpił okres przeszło dwumiesięcznego ciężkiego zmagania się organizmu chorej i bardzo przykrych chwil dla rodziny, która szukała pomocy u Najśw. Maryi Panny i św. Tereski od Dz. Jezus. Dzień za dniem mijał w niepewności. Były dni, kiedy chora miewała ponad 40°, a tętno ponad 160 uderzeń.

W przeddzień wigilii i w wigilię Bożego Narodzenia chora straciła przytomność. Wszystko wskazywało na to, że zbliża się koniec jej cierpień. Rozpacz ogarnęła rodzinę. Prof. dr K., dokładając b. sumiennie wszelkich starań, uprzedził mię, że muszę przygotować się na najgorsze. W wigilię Bożego Narodzenia, z rozpoczęciem nowenny do świętej Tereski, przytomność powoli wracała i chora czuła się trochę lepiej. Tymczasem otrzymałem wodę z Lurd. Po wypiciu jej, u chorą następowała pewna widoczna poprawa. Z początkiem lutego b r. chora opuściła szpital. Nie przecząc pomocy i skutkom zabiegów lekarskich, twierdzę, że wyzdrowienie żony należy przede wszystkim przypisać szczególnej łasce Najśw. Maryi Panny i św. Tereski od Dz. Jezus. Również prof. dr K., gdy mu dziękowałem, wskazał głową w niebo na znak, że tam mam dziękować.

Z głęboką więc wdzięcznością dziękujemy publicznie Najśw. Bogarodzicy i św. Teresce za doznaną łaskę, prosząc o dalszą opiekę nad nami. Powyższe zdarzenie jest dowodem tego, że Bóg proszących nie opuszcza.

Kazimierz i Janina Piziowie, mgr. Prawa

L. S. Za zgodność: ks. Bolesław Wośko, prob.

WIELICZKA, dnia 5 maja 1936 r. (137-36)

Z miłym uczuciem wdzięczności ogłaszam publicznie o wielkiej łasce, wyraźnie doznanej za przyczyną Czcig. O. Wenantego. - W chwilach życiowych, kiedy człowiek zmuszony jest wzywać pomocy nadprzyrodzonej z nieba - a Święci zda się nie reagują na nasze prośby, - skierowałam się do naszego Rodaka. O. Wenantego, miłego naśladowcy Biedaczyny z Asyżu. Sądziłam tak po ludzku, że ten, który niedawno opuścił padół płaczu, zna jeszcze na świecie nędzę żywota ziemskiego. - Wołałam o wstawiennictwo Jego przed Panem w mojej sprawie i - zaraz v/ pierwszym dniu nowenny, aż nadto wysłuchaną zostałam.

Z radosnym więc zadowoleniem moralnym rozdałam dzieciom w ochronce 100 obrazków z podobizną Sługi Bożego, aby dać możność biednym górnikom salinarnym poznać Tego, który był tu niedawno ewangeliczną "solą ziemi", a teraz jest możnym Orędownikiem naszym u Wszechmogącego.

S. M. Tarcyzja, kierowniczka ochronki

POZNAŃ, dnia 19 maja 1936 r. (138-36)

Znajdując się w ciężkich położeniach życiowych, czy to duchowych, czy też materialnych, uciekałem się zawsze do Najśw. Panny Maryi, z prośbą o pomoc. I nigdy nie doznałem zawodu. Jestem lotnikiem. Zawód mój jest pełen niebezpieczeństw. Jednak dzięki Niepokalanej zawsze wychodziłem cało, chociaż mogły być skutki nieobliczalne, mogące pociągnąć za sobą życie.

Za te wszystkie łaski i dobrodziejstwa składam Niepokalanej stokrotne dzięki,

L. S., kpr. pilot

BAINET (RUMUNIA), dnia 1 czerwca 1936 r. (139-36)

W maju b.r. żona moja, powróciwszy od pracy w ogrodzie zupełnie zdrowa, dostała nagle silnego krwotoku. Po natychmiastowych zabiegach, zdawało się, że nie nastąpi większe niebezpieczeństwo. Tymczasem następnego dnia stan chorej tak się pogorszył, że musiałem zawezwać lekarza. Ten po zbadaniu orzekł, że stan chorej jest bardzo groźny i że potrzebna jest natychmiastowa operacja, w przeciwnym bowiem razie śmierć może szybko nastąpić. Operacji tej, oświadczył, może się podjąć jedynie pod tym warunkiem, że złożę dokument, stwierdzony własnym podpisem, iż zrzekam się wszelkiego pociągania do odpowiedzialności lekarza, w razie śmierci mojej żony. Operacja bowiem jest bardzo niepewna.

W tak krytycznej chwili nie wiedziałem co począć. Zgodziłem się jednak na żądanie lekarza, a sam udałem się do przyległego pokoju, gdzie padłem krzyżem przed obrazem Matki Boskiej Częstochowskiej, błagając Ją o szczęśliwy przebieg operacji. W tym czasie przybył wezwany ks. proboszcz i udzielił żonie ostatnich Sakramentów. Następnie udał się ze mną do innego pokoju, gdzie padliśmy na kolana przed obrazem Matki Bożej i błagaliśmy kornie o utrzymanie chorej przy życiu, powtarzając często te słowa: "Uzdrowienie chorych, módl się za nami". - Tymczasem z wielkim niepokojem oczekiwałem wyniku operacji. Zdawało się, że każdy szmer, każde otwarcie drzwi przyniesie mi tę smutną wieść, że żona nie żyje. Jak wielka jednak radość zapanowała w mym sercu, gdy otrzymałem wiadomość, że operacja szczęśliwie ukończona i obawa minęła. Tak wielką łaskę zawdzięczam jedynie Matce Najświętszej. Ona to bowiem zachowała przy życiu mą żonę, matkę sześciorga dzieci. Cześć więc i miłość niech będzie Niepokalanej.

Niegodni słudzy Maryi, Stefan i Julianna Stepkowie

Z rzymsko-katolickiego urzędu parafialnego Siret, Bucovina − stwierdza się prawdomówność powyższego listu. − Ks. August Żołądkowski, prob.

COLONIA ROCA (ARGENTYNA), dnia 5 czerwca 1936 r. (140-36)

W pierwszym roku po przyjeździe do Argentyny bardzo zaniemogłem na zdrowiu wskutek nadmiernej pracy. Położenie moje było bardzo przykre, ponieważ z początku nie miałem za co się leczyć. Dopiero później udałem się do doktora, który stwierdził rozstrój nerwowy ostatniego stopnia i przepisał różne lekarstwa. Te jednak nic nie pomagały. Poszedłem więc do drugiego doktora, który uznał obrywanie się serca. Wiedziałem dobrze, że żaden z nich się nie poznał na chorobie, bo lekarstwa, jakie mi przeznaczyli, nie tylko nie przynosiły ulgi, ale owszem- pogarszały stan zdrowia. Zaprzestałem więc odwiedzać doktorów i sam zacząłem się leczyć. Leczyli mnie również znachorzy (curandero), ale to wszystko daremnie. Bóle się wzmagały, a przy tym dręczyły mnie straszne pokusy, to znów wyrzuty sumienia, lub jakaś tęsknota mnie ogarniała. Czasem przychodziły mi myśli do odebrania sobie życia. Zdawało mi się, że nie zniosę tego.

A jednak, choć Pan Bóg ciężko doświadczał, to od początku mych cierpień czuwała nade mną Niepokalana. W tym czasie odprawiłem spowiedź generalną i uzyskałem spokój sumienia. Cierpienia fizyczne jednak nie ustępowały. Czułem objawy obłędu, czego się bardzo obawiałem. Zacząłem więc odprawiać nowennę do Niepokalanej i błagałem o wstawiennictwo różnych Świętych, a także ks. Piotra Skargę. I doznałem cudownej pomocy. Choroba bowiem zaczęła powoli zanikać. Po pewnym czasie objawy jej zupełnie zniknęły i obecnie czuję się zdrowy. Dlatego dziękuję Najsł. Sercu Jezusowemu i Matce Najśw. za powrót do zdrowia.

Józef Łojewski

OSTROWIEC KIELECKI, dnia 13 czerwca 1936 r. (141-36)

Za wielokrotne łaski, wyproszone przez Maryję od Miłosiernego Boga, a szczególnie za wyraźną pomoc przy składaniu egzaminów z III kursu prawa składam Jej - Patronce Polskiej Młodzieży Akademickiej - na tym miejscu publiczne podziękowanie. Od IV kl. gimn. jestem Sodalisem Mariańskim i cieszę się, że ufność moja w pomoc Matki Bożej nie zna granic. Wszystkim zatem, którzy kiedykolwiek zwątpią, radzę, niech zwrócą się z prawdziwie dziecięcą wiarą i nadzieją do Matki Bożej, a Ona zawsze przytuli do Serca każde stroskane Swe dziecię.

Marian Bolesław O., Sodalis Marianus, stud. Uniw. J. P.

PORĘBA PRZY ORŁOWEJ (Czechosłowacja), dnia 14 czerwca 1936 r. (142-36)

Dnia 20 stycznia b.r. odwiozłam do szpitala swą 2-letnią córeczkę, chorą na szkarlatynę. Po 12 dniach pobytu w szpitalu zachorowała na zapalenie płuc i katar kiszek. Odtąd zaczęłam odprawiać nowennę do Serca P. Jezusa i O. Wenantego, uczęszczając codziennie na Mszę św. W 7-mym dniu zapalenia płuc dał jej lekarz iniekcję przeciwko dyfterii gardła, poczem wywiązała się choroba serca. Dziecko nie przyjmowało żadnych pokarmów. Picie i lekarstwo dawano jej przemocą. Słabość serca nie ustępowała, gorączka trwała nadal i lada chwilę spodziewano się śmierci.

W największej trwodze o życie dziecka zamówiłam cudowną wodę z Lurd i Cudowny Medalik, polecając równocześnie córeczkę opiece Niepokalanej. Napełniła mnie przy tym wielka ufność, iż za przyczyną Niepokalanej dziecko wyzdrowieje. Postanowiłam również w razie wyzdrowienia ogłosić tę łaskę w "Rycerzu". Prócz tego do choroby przyłączyło się zapalenie średniego oraz prawego i lewego ucha. Słabość serca trwała 10 dni, a gorączka - przeszło 3 tygodnie. Po 40 dniach pobytu w szpitalu przywiozłam córeczkę do domu, lecz jeszcze bardzo słabą. W domu jednak prędko przyszła do zdrowia. Choroby przeszły, nie zostawiając żadnych następstw.

Z sercem więc przepełnionym głęboką wdzięcznością dziękuję Niepokalanej za tę łaskę i proszę Ją o nowe.

Elza Szuścikowa

Powyższy wypadek jest mi znany. Zgodność potwierdzam. − Orłowa, Śląsk Czeski, 15.VI 36. − S. Jerzy Juroszek, prof. gimn.

WARSZAWA, dnia 7 lipca 1936 r. (143-36)

Już w siódmym roku życia obrażałam P. Boga grzechami nieczystymi. Niewinność straciłam wcześniej, niż ją poznałam. Przy pierwszej spowiedzi i Komunii św. zapomniałam się z tego wyspowiadać. Później, bojąc się wyjawić ich przed spowiednikiem, komunikowałam świętokradzko. O, jak wówczas czułam się nieszczęśliwą, jak straszne wyrzuty sumienia mię dręczyły! Tylko Matka Najśw. dodała mi siły w tak groźnych chwilach. W cztery lata później miałam sposobność wyspowiadania się, ale ksiądz odmówił mi spowiedzi generalnej, myśląc, że takiemu dziecku, jak ja - spowiedź generalna niepotrzebna. Męczyłam się więc jeszcze dwa lata. W dwa lata później podczas misji odprawiłam spowiedź, lecz znów zapomniałam szeregu grzechów. Niepokój nadal panował w mym sercu. Modliłam się jednak do Matki Najśw., o dobrą spowiedź. A kiedy przy następnej spowiedzi nie otrzymałam rozgrzeszenia - życie moje było jednym pasmem zgryzot. Męczyłam się bardzo. To było powodem, iż zachorowałam. Wyzdrowiałam wkrótce, ale dusza nadal była chorą. Jedynie wiara w opiekę Maryi dawała mi wytrwałość w życiu. Z ufnością modliłam się stale do Niej, prosząc o dobrego spowiednika, który by mnie zrozumiał i dopomógł uratować mą duszę. I przyszedł czas, że znalazłam takiego kapłana, jakiego spotkać pragnęłam. Po 10-ciu latach walki i zmagań oczyściłam swą duszę i zasiliłam ją Komunią św. Odtąd spokój zagościł w mym sercu. Jakże więc nie dziękować za to Niepokalanej! Jej za to cześć i chwała na wieki.

Czcicielka i niewolnica Maryi- Ska

BIAŁA k. BIELSKA, dnia 10 lipca 1936 r. (144-36)

Przeszło 4 lata daremnie szukałam posady bądź to chodząc osobiście, bądź wysyłając oferty do różnych firm. W obu wypadkach zawsze spotykał mnie zawód. Chwilami ogarniała mnie rozpacz, znalazłam się bowiem w ciężkiej sytuacji, mając w domu rodziców w podeszłym wieku i rodzeństwo w ilości 3 osób. Mimo, iż znajomości miałam bardzo szerokie, w żaden sposób nie mogłam znaleźć posady. Wkrótce przekonałam się, iż na nic zdadzą się, protekcje ziemskie. Postanowiłam wówczas zwrócić się do Niebieskiej Protektorki, do Tej, "O Której jeszcze nie słyszano, aby ktokolwiek, udając się pod Jej opiekę i o Jej przyczynę prosząc, miał być opuszczony". Z wielką więc ufnością zaczęłam odprawiać nowennę "do Matki Boskiej Nieustającej Pomocy.
I Matuchna kochana nie długo dała mi czekać, bo oto w krótkim czasie po złożeniu oferty do jednego z miejscowych biur, otrzymałam wiadomość, że mogę się, zgłosić do pracy. Zdziwiona, udałam się do tegoż biura i okazało się, że będę zastępowała jedną z chorych stenotypistek. Zdziwienie moje nie miało granic gdy po powrocie zastępowanej przeze mnie stenotypistki, oświadczono mi, iż zostałam przyjętą i przeniesiono mnie do innego oddziału, mimo iż jak się dowiedziałam, zredukowano niedawno w tymże biurze kilku pracowników. Za tę i za wiele innych łask dziękuję kornie Niepokalanej i oddaję się nadal Jej macierzyńskiej opiece. Polecam Jej również moich najbliższych i wierzę mocno, że nas nie opuści. Zalecam przy tym wszystkim potrzebującym, by zwracali się w każdej potrzebie do Tej, Która nigdy nie zawodzi uciekających się do Niej.

G. M.

WARSZAWA, dnia 13 lipca 1936 r. (145-36)

Wywiązując się z długu przyrzeczenia, składam najgorętsze podziękowanie Sercu Jezusa i Niepokalanej Dziewicy, Która za przyczyną św. Antoniego i św. Teresy wysłuchała próśb moich: wróciła zdrowie memu mężowi, leżał on w szpitalu na raka wątroby; leczono go przez 3 miesiące. Lekarze nie robili żadnej nadziei utrzymania go przy życiu. Przez cały ten czas dawałam mu do picia wodę z Lurd. Po 3 miesiącach uformował się wrzód, który został operowany. Wkrótce mąż mój wrócił do zdrowia. - Polecam go dalszej opiece Serca Jezusa i Matki Najświętszej.

Wanda Leparska, Antoni Leparski, ppłk.

WARSZAWA, dnia 19 lipca 1936 r. (146-36)

Wywiązując się z danego przyrzeczenia, składam niniejszem, pełen świadomości, publiczne podziękowanie Patronce swej, Matuchnie Najświętszej - Niepokalanie Poczętej i świętej Teresie od Dz. Jezus za wyraźnie okazaną mi łaskę w postaci odwrócenia niepowodzeń, polepszenia bytu, udzielenia życzliwej memu domowi posady, oraz utrwalenia mnie w przekonaniu, że wiara w Jej pomoc w każdej chwili życia-nigdy nie zawodzi. Polecam dalszej -Jej opiece siebie i całą swoją rodzinę.

Marian Rawicz-Biedrzycki, urzędnik

S..., dnia 24 lipca 1936 r. (147-36)

Dziękuję najgoręcej Najśw. Maryi Pannie Niepokalanie Poczętej za Jej przemożną opiekę nada mną i pomoc, jakiej doznałem od Niej w roku ubiegłym za skutecznym wstawiennictwem Czcig. O. Wenantego i świątobliwej M. T. Ledóchowskiej. W sprawie, w której pomoc ludzka była zupełnie bezskuteczna, pomoc Tej, "Która nikogo nie opuszcza i nikim nie gardzi", okazała się niezawodna.

Oby jak najwięcej ludzi, tak dziś nieszczęśliwych, zwracało się z ufnością do Niepokalanej Matki o pośrednictwo u Jej Boskiego Syna, a napewno byłoby na świecie mniej łez, rozczarowań i skrajnej nędzy.

Dr med., K. K.